Jeśli za kamerą psychologicznego horroru staje taki duet Veronika Franz i Severin Fiala, należy się spodziewać czegoś co najmniej nietuzinkowego. I tak, nowy film autorów pamiętnego „Widzę, widzę”, to rzecz zdecydowanie inna niż większość współczesnej grozy.
Fabuła „Domku w górach” zabiera nas do rodziny Hallów. Rodziny, w której właśnie dzieją się tragiczne wydarzenia. Oto Laura postanawia zakończyć swoje życie tuż po tym, jak Richard, jej pozostający w separacji mąż oświadcza, że zamierza poślubić poznaną podczas prowadzenia researchu do książki o chrześcijańskich ekstremistach Grace – jedyną ocalałą z ich popełnionego przed laty masowego samobójstwa. Dwójka dzieci wdowca – Aidan i Mia – siłą rzeczy trafia pod jego opiekę. O asymilacji, czy wręcz nawiązaniu kontaktu z młodą wybranką Richarda nie może być mowy. By stworzyć podwaliny pod z mozołem rodzące się relacje, zdesperowany ojciec wpada na pomysł wspólnego spędzenia świąt Bożego Narodzenia w odciętej od cywilizacji chacie. Kiedy jednak zmuszony wracać do pracy pozostawi Grace i dzieciaki same, może się okazać, że trauma z przeszłości, wrogość i zamknięta przestrzeń to wspólnie katalizatory tragedii.
Już w swym najsłynniejszym dotąd dziele para austriackich reżyserów pokazała, że potrafi i lubi wodzić widza za nos. Podobne podejście prezentuje ich najnowszy film – to rasowy slowburn, mający powoli i nieubłaganie wciągać widza w gęstniejącą atmosferę zagrożenia, podsuwając po drodze tyleż pytań bez odpowiedzi, co fałszywych tropów. I nie ma co tu kryć, „Domek w górach” jest w tym znakomity. O ile taki typ horroru nam odpowiada, przez znakomitą część seansu będziemy siedzieli jak na szpilkach, wypatrując kolejnych szczegółów mogących wyjaśnić nam prawdziwą istotę oglądanych wydarzeń.
Na zawiesisty nastrój niewątpliwy wpływ ma też miejsce akcji. To nie przypadek, że odcięta od świata przez śnieżną burzę Grace i dzieciaki na wieczorny seans wybierają słynne „Coś” Johna Carpentera. W jego filmie ucieleśnieniem zła był obcy organizm, ale tak naprawdę szło tam o narastające poczucie zaszczucia i niepewność. „Domek w górach” robi dokładnie to samo, dobitnie uświadamiając nas, ze z chaty na pustkowiu nie ma ucieczki, podobnie jak nie mogło jej być przed kaleczącymi dusze wydarzeniami sprzed lat. Scenografia przyobleczona jest w niebieskawy filtr, który automatycznie wywołuje w nas poczucie chłodu, a do tego dochodzi również udany aspekt psychologiczny historii. Bohaterowie są zarysowani ciekawie, z całą pewnością niejednoznacznie i na długo przed końcem filmu będziemy jednym z nich kibicować, a inni będą budzili w nas zgoła przeciwne emocje.
Znakomite wrażenie robią też występy aktorów. Przyznam szczerze, że mając w pamięci całkiem niedawne „The Turning” z inną gwiazdą „To” Muschiettiego, Finnem Wolfhardem, byłem nastawiony do Jaedena Martella nieco sceptycznie, ale obawy okazały się bezpodstawne. To może nie Oscarowy, ale wciąż dobry poziom, który utrzymują zarówno Lia McHugh, jak i weteran Richard Armitage. Scenę za sceną kradnie za to zdecydowanie już niebywale autentyczna Riley Keough w roli Grace. Jej bohaterka to prawdziwy wulkan skrywanych po szczelną powłoką emocji, ale gdy pojawią się na niej pierwsze pęknięcia, cierpienie, strach czy nadzieja wymalowana na jej twarzy będą uderzały w nas podwójna mocą. Kiedy więc Veronika Franz i Severin Fiala zdecydują się wyprowadzić wreszcie ostatni cios i pozwalają sobie na najważniejszy fabularny twist, nawet pomimo poczucia, że mogliśmy się tego spodziewać, nie pozostawi nas on obojętnym. Będziemy się bali, będziemy odczuwali bezsilność – ale też wzbierającą w trakcie seansu wściekłość.
„Domek w górach” wieńczy najlepszy z możliwych i tak naprawdę, jedyny słuszny finał. Chciałoby się dzięki temu powiedzieć, że dzięki mamy horror kompletny, ale tak do końca nie jest. Przede wszystkim wolne tempo nie każdemu musi się spodobać, a trzeba uczciwie przyznać, by zanim film rozkręcił się do poziomu kojarzonego z większością obecnych filmów grozy, mija przynajmniej godzina. Nawet wtedy nie ma co jednak spodziewać się fajerwerków – o ile pojedyncze jumpscare’y są zrobione naprawdę przyzwoicie i potrafią zaskoczyć, tak całość pozostaje jednak w straszeniu widza dość zachowawcza. Problem może pojawić się również ze scenariuszem. Przy całej swej emocjonalności, trudno bowiem nie dostrzec w pewnych momentach pretensjonalności, czy wręcz mocnego naciągnięcia logiki tak, by akcja mogła potoczyć się dalej.
Mimo tego jednak „Domek w górach” broni się ciekawym ograniem po wielokroć wykorzystywanego już motywu i bardzo dobrą realizacją. Miłośnicy slow-burnów powinni być więc co najmniej zadowoleni.
Foto © FilmNation Entertainment / Hammer Films
Domek w górach
Nasza ocena: - 70%
70%
Reżyseria: Veronika Franz i Severin Fiala. Obsada: Richard Armitage, Riley Keough, Jaeden Martell, Lia McHugh. Wielka Brytania/USA, 2019