Dla wielbicieli Batmana niniejszy album może stanowić pewien zgryz. Natomiast fani Dylana Doga powinni podczas lektury czuć się tu jak u siebie.
Batman jaki jest wszyscy wiemy – po polsku mogliśmy o tym bohaterze przeczytać już dziesiątki komiksów. Natomiast Dylan Dog to z całą pewnością mniej rozpoznawalny bohater, a przynajmniej w Polsce, bo we Włoszech to jeden z tamtejszych komiksowych filarów. Obaj panowie to także detektywi. Batman jest skrupulatny, metodyczny, korzysta z nowinek technicznych i z zawziętością angażuje się w sprawy. Dylan Dog, czyli detektyw koszmarów to jego można rzec przeciwieństwo – prowadzi śledztwo pod wpływem chwili, jakby od niechcenia i jakby wiedząc, że na pewne rzeczy nie ma wpływu – skoro one same nie mają logicznego wytłumaczenia. Obaj panowie mają również służących. Dla Batmana Alfred to opoka, dla Dylana Groucho to rodzaj absurdalnego kompana, który kiedyś musiał pojawić się w jego życiu i tak pozostał. Czy jest coś, co może połączyć te dwie różne osobowości we wspólnym śledztwie? Owszem, ktoś wymykający się schematom, czyli po prostu Joker.
Największy złoczyńca Gotham pojawia się zaraz na początku albumu na małe, upiorne te ta te z jedną z kluczowych postaci z historii o Dylanie Dogu – z doktorem Xabarasem. Ten ostatni owładnięty jest ideą życia po śmierci – o niej właśnie Joker przypomina sobie kilka lat później, gdy ogarnia go pewna nieodparta potrzeba wykorzystania w praktyce tejże idei. Złoczyńca wybiera się w tym celu do Londynu, czyli miasta Dylana Doga z zamiarem odszukania Xabarasa i wprowadzenia w życie nowego planu. Śladem Jokera przylatuje do Londynu zaniepokojony Bruce Wayne i od tego momentu wiadomo, ze ścieżki Dylana Doga i Batmana muszą się skrzyżować.
Poszczególnych bohaterów tej historii widzimy na świetnej grafice okładkowej autorstwa Gigi Cavenago, którego polscy czytelnicy znają z kolorowego komiksu o Dylanie Dogu, “Mater Dolorosa”. Rysunki do niniejszego albumu tworzył również Werther Dell’Edera – jego z kolei znamy z innej opowieści grozy, czyli “Coś zabija dzieciaki”. I już samo oglądanie historii o Batmanie i Dylanie Dogu sprawia mnóstwo estetycznej przyjemności – zarówno Gotham i Londyn wyglądają tu i mrocznie i zjawiskowo i być może to drugie sprawia, że traktujemy tę historię nieco lżej gatunkowo, przez sporą część lektury z przymrużeniem oka, bardziej jako ewidentny fan serwis niż pełnoprawną opowieść. A jednak im bliżej końca, tym więcej ma nam ona do zaoferowania.
Początki śledztwa Batmana w sprawie Jokera, razem z wizytą bohatera u Dylana Doga mogą być zaskakujące – obaj wyraźnie nie pałają do siebie sympatią. Batman myśli o Dylanie Dogu jako o szarlatanie, dla tego drugiego superbohater z Gotham to po prostu buc. Ta ich relacja przywołuje reminiscencje z komiksu Spawn/Batman, w którym współpraca obu bohaterów wyglądała bardzo podobnie. Ta nieufność, te docinki stanowią spora część fabuły i przy okazji pokazują jak różne są oba te komiksowe światy. Ale przecież wiemy, że obaj bohaterowie muszą w końcu zacząć ze sobą współpracować, zwłaszcza że zagrożenie, będące wspólnym dziełem Jokera i Xabarasa staje się aż nadto realne.
Na wspomnianej wyżej okładce zapewne nie wszyscy czytelnicy zidentyfikują Johna Constantine’a, ale angielski mag w pewnym momencie staje się ważną częścią fabuły “Cienia nietoperza” i wtedy cała historia nabiera większych rumieńców. W tytule komiksu, Dylan Doga widzimy wymienionego przed Batmanem i to również obrazuje proporcje znaczenia obu bohaterów w komiksie – twórcy to w większości Włosi, więc nie powinno to dziwić. Batman schodzi w pewnym momencie na drugi plan, a my zdajemy sobie sprawę, że o wiele fajniej czytałoby mi się komiks poświęcony parze Dylan Dogowi i Johnowi Constantine. Mamy jednak Batmana, mamy komiks oparty na kontraście między obydwoma tytułowymi bohaterami, a tak naprawdę ten trzeci sprawia, że bardziej angażujemy się w historię.
Idea była zatem taka, aby połączyć wspólne starania popularnych komiksowych bohaterów, w tle łącząc również ich światy, wrzucając do fabuły inne istotne dla obu serii i uniwersów postacie. Batman (Joker w zasadzie również) stanowią bardziej pretekst, by dać możliwość Dylanowi zaistnienia w nowej scenerii i nowej konfiguracji. Bo to jest bardziej historia o nim i to jest także historia o tym, że są pewne rzeczy, które nie śniły się Batmanowi – czego dowodzi naprawdę przemyślana końcówka, rzecz jasna bardziej w stylu “Dylana Doga”. Jest zaskakująca, na swój sposób refleksyjna i każe Mrocznemu Rycerzowi zastanowić się nad pewnymi sprawami, a dokładnie nad sprawami życia i śmierci, a nie ruszać od razu do mordobicia, jak ma w zwyczaju ponoć największy detektyw na świecie. Ciekawy koncept na finał, podnoszący o oczko ocenę komiksu, który z początku wydawał się projektem robionym na siłę, czy też by bardziej prozaicznie to ująć – jedynie dla kasy. Okazuje się, że jednak nie do końca.
Dylan Dog/Batman: Cień nietoperza
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Roberto Recchioni. Rysunki: Werther Dell'Ethera i Gigi Cavenago. Tłumaczenie: Andrzej Szewczyk. Egmont 2024