Gorący temat

Echo – mroczna potęga natury wobec kruchości ludzkiego życia [recenzja]

Thomas Olde Heuvelt – niderlandzki pisarz, którym ma zachwycać się sam Stephen King – po prawie pięciu latach od pierwszej polskiej publikacji („Hexe” Zysk i S-ka) powraca z kolejną powieścią – „Echo”. Powieścią niezwykłą, bardzo – jak stwierdza sam autor – osobistą, łączącą oniryczną grozę z miłością do alpinizmu. I z pewnością jest to powrót znakomity!

Fabuła skupia się na dwóch bohaterach – Samie Averym i Nicku Grevesie, dwóch młodych mężczyznach, żyjących w szczęśliwym, pełnym uczucia związku, na którym nagle cieniem kładzie się tragiczny wypadek, jakiego jeden z nich doznaje w Alpach. Po powrocie nie ma już nawet znaczenia fakt, że Nick powraca z wyprawy, sam, a jego młody partner wspinaczkowy, Augustin zginął tragicznie. Nie ma aż takiego znaczenia to, jak koszmarnie okaleczoną twarz ma Nick . Bowiem największym zagrożeniem dla relacji Sama i jego partnera jest mroczny cień demonicznej góry Maudit, jaki – jak się zdaje – Nick przywlókł za sobą i od jakiego nie może się uwolnić żaden z nich.

„Echo” to powieść bardzo spokojna i nastrojowa. Budowana mozolnie i starannie. Po bardzo intensywnym, bezpośrednim i na wskroś horrorowym otwarciu następuje swoisty regres tempa akcji i otrzymujemy prozę stonowaną, leniwą wręcz. I bardzo powolnie budującą napięcie. To literatura dla wymagających, który wymaga skupienia i zaangażowania w lekturę. Fani szybkiego tempa zdarzeń, charakterystycznego choćby dla horrorów Mastertona, raczej nie docenią w pełni leniwego prowadzenia fabuły u Heuvelta. U autora „Echa” groza wisi w powietrzu, czujemy ją, choć nie do końca potrafimy określić, zlokalizować, zakwalifikować. Wychwytujemy ją instynktownie, bijącą gdzieś spoza głównego planu, z tła, budowanego element po elemencie, obraz po obrazie. I osaczającą nie tylko samych bohaterów, ale i – pośrednio – nas, czytelników.

„Echo” piorunuje wyczuciem tematu i znajomością zagadnień z zakresu alpinizmu. Przyznam, dla mnie – miłośnika raczej zwykłego trekkingu, nie zaś wspinaczki wysokogórskiej – niepojętym jest pasja umiejscawiana w ryzykowaniu życiem dla wspinania się na lodowe górskie szczyty. Autor tę fascynację, jaką prezentuje jego bohater Nick w pełni podziela, ale – co ważniejsze – potrafi w doskonały sposób pokazać ją w swojej prozie. I w dużej mierze to właśnie – ta precyzja, ten literacki kunszt przedstawienia nie tylko miałkości człowieka, względem górskiego żywiołu, ale też samej potęgi natury, jako takiej stanowi główną siłę nośną „Echa”. Co ważne, Heuvelt idzie o krok dalej. Nie wystarcza mu groza samej potęgi niebotycznych górskich szczytów. On personifikuje nie tyle naturę samą w sobie, ale jeden, konkretny górski szczyt, przemilczany przez alpinistów, wymazywany z map, nie wspominany przez rodzimych mieszkańców okolicy. Maudit zyskuje cechy świadomego, demonicznego tworu, który kieruje się własnymi, mrocznymi pragnieniami i wywiera bezpośredni wpływ na jednostki, jakie nie ukorzą się przed jej rzeczywistą, choć mocno onirycznie reprezentowaną potęgą.

Heuvelt potrafi zbudować z jednej strony bardzo realistyczny obraz półprofesjonalnego alpinizmu, napędzanego pasją do mierzenia się z własnymi ograniczeniami i tym nieuchwytnym pragnieniem zdobywania – często z narażaniem życia – kolejnych szczytów. A z drugiej – z mroczną odsłoną demonicznych manifestacji prastarych sił, jakich nie potrafimy objąć umysłem. A co dopiero w rzeczywisty, stanowczy sposób się im przeciwstawić. Doszukać się tu można daleki echa twórczości wspaniałego artysty komiksowego – Toppiego, ale też prozy spod znaku Artura Machena, czy Algernona Blackwooda, którzy w równie kunsztowny sposób potrafili obnażać demoniczną potęgę natury w zestawieniu z miałkością i kruchością ludzkiej egzystencji.

Znaczące jest – zwłaszcza z perspektywy gorących dyskusji i sporów społecznych w temacie, szczególnie w Polsce – zaimplementowanie do powieści wątku LGBT. Relacja Sama i Nicka to klasyczny, oparty na wzajemnej miłości związek partnerski, który, co warto podkreślić, w prezentacji Heuvelta nie trąci sztucznością. Przyznaję, że dotychczas nie miałem styczności z literaturą spod tego znaku i mam świadomość, że nie jestem w tym odczuciu odosobniony. Jednak forma prezentacji ww relacji w „Echu” to swoista wartość dodana, zwłaszcza w naszym rejonie kulturowym, w którym z oswajaniem się z tematem LGBT mamy duży problem. Heuvelt na całe szczęście nie gra łopatologiczną wykładnią. Opisuje gejowski związek w sposób bardzo swobodny, w naturalny sposób ukazujący taką relacje – słusznie zresztą – jako coś zwyczajnego. Nie różniącego się w niczym od „oswojonego” w Polsce związku płciowo mieszanego. I takie – nienachalne, prozaiczne wręcz, odruchowe ukazanie relacji dwóch mężczyzn, wplecenie go w fabułę, ukazanie w szerszym kontekście, niejako odwracanie uwagi czytelnika od statystycznej nienormatywności poprzez akcentowanie rozterek emocjonalnych związanych z problemami wewnętrznymi bohaterów wykonują znaczącą pracę w zakresie edukacyjnym. To pokazywanie nam, żyjącym w kraju, jak by nie patrzeć, mocno tradycyjnym, kurczowo trzymającym się systemowo własnej ortodoksyjności. A Heuvelt oferuje prozę z liberalnego, swobodnego i bardziej otwartego (przeciwnicy pewnie określili by to mianem „rozwiązłego”) Zachodu. Wątek homoseksualności głównych bohaterów nie jest celem samym w sobie, jest uzupełnieniem, elementem konstrukcji tła, pozwalającym szerszej grupie, często mocno w prezentacji popkulturowej pomijanych na identyfikacje z postaciami z powieści. Przywodzi to na myśl segregację rasową w hollywoodzkich filmach, gdzie czarnoskórzy przez dekady nie mieli prawa zostać osadzeni w głównych rolach. Z LGBT, mam wrażenie, jest podobnie, przynajmniej w znaczącej większości, poza obrębem literatury stricte ukierunkowanej na walkę o równouprawnienie mniejszości seksualnych. Heuvelt nie skupia się na „walce”, ale na wspomnianej relacji buduje fascynującą opowieść o dwójce ludzi, którzy by ratować swoją miłość, swoją relację, muszą zmierzyć się z własnymi lękami, z ograniczeniami, obsesjami, ale też z potęgą demonicznej góry.

„Echo” to powieść trudna. Powieść wymagająca. Powieść, która mierzy się nie tylko z fascynującym ujęciem potęgi natury, ale podejmująca – nie siłowo, a niejako przy okazji interesujące wątki w zakresie zjawisk społecznych. Ale jednocześnie to książka, która może nas co nieco nauczyć. Może nas zachwycić, ale też w wielu momentach naprawdę przerazić, bo największym lękiem jaki zna ludzkość to ten strach o najbliższych.

Echo

Nasza ocena: - 85%

85%

Thomas Olde Heuvelt. Tłumaczenie: Ryszard Turczyn. Wydawnictwo Albatros 2022

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Klub Murakamiego – ujmujące studium osamotnienia [recenzja]

„Klub Murakamiego” to nie jest książka do czytania naraz, ciągiem, od przysłowiowej deski do deski. …

Leave a Reply