„ElfQuest, tom 1″ to z jednej strony rzecz bardzo ciekawa, bowiem Wydawnictwo Amber, odpowiadające za polską edycję tego kultowego komiksu, daje polskiemu odbiorcy szansę poznania najstarszej i najdłuższej serii komiksu niezależnego, ukazującej się od 1978 roku. I choć – jak na razie – nie jest to najlepsze, co przeczytałem w gatunku fantasy, to jednak sama historia wyraźnie ewoluuje w obiecującym kierunku i raczej dam jej szansę ponownie, przy drugim tomie.
Elf, jaki jest, każdy widzi. Piękny, gładkolicy, zbudowany niczym mokry sen początkującego bywalca siłowni… W zestawieniu z dzikimi, pokracznymi reprezentantami ludzi, komiksowe elfy to wręcz boskie stworzenia, które zresztą dziedziczą schedę po swoich przybyłych z gwiazd przodkach. Jednak ludzie – jak na dzikich i okrutnych przystało – znajdują w końcu sposób, by (dosłownie) dać popalić dzielnej, szlachetnej elfickiej społeczności. Kiedy ich ukochana, leśna siedziba spłonie, po haniebnym czynie ludzi, nasi bohaterowie zmuszeni są uciekać w poszukiwaniu nowego domu. Poprzez podziemne jaskinie, zamieszkałe przez przebrzydłe i niezbyt waleczne, ale podstępne trole, nasze elfickie towarzystwo trafia na palące piaski pustyni. Co zastaną po drugiej stronie spalonego słońcem pustkowia? I czy w ogóle zdołają tam dotrzeć?
Historie opowiedziane w pierwszym tomie ElfQuest są bardzo tendencyjne i dość trywialne. Niewiele tu zaskoczeń, niewiele oryginalności. Autorzy bawią się ogranymi motywami przygodowej fantasy, które – póki co – są mocno przewidywalne.
Ale mimo wszystko, miejscami historia okazuje się na tyle ciekawa, by podtrzymać czytelnicze zainteresowanie. Mimo pewnej schematyczności rozwiązań i irytującej egzaltacji postaci. Brak tu odcieni szarości w warstwie kreacji bohaterów – wszyscy są boleśnie zero jedynkowi i od pierwszych chwil czujemy, z kim możemy sympatyzować, kto jest postacią pozytywną, a kto wręcz przeciwnie.
Graficznie jest nieźle, zwłaszcza, że warstwa rysunku ewoluuje i mocno zmienia się pod koniec niniejszego tomu, od rozdziału pt. „Wyzwanie”. Plansze i poszczególne kadry nabierają więcej szczegółów, tło jest lepiej dopracowane, a sceny walk prezentują się całkiem nieźle. Mimo nieskazitelności elfich obliczy – przez co czasami trudno rozróżnić płeć poszczególnych postaci – nie sposób nie dostrzec swoistego uroku w rysunkach Pini, które w pewnym stopniu przypominają mi czarno-białe komiksy Janusza Christy, choćby z serii „Kajtek i Koko w kosmosie”, czy „Kursu na półwysep Jork”.
„ElfQuest” to nie arcydzieło, z całą pewnością. Nie jest też jakoś przesadnie źle. Pierwszy tom jest nierówny, są tu fragmenty bardzo infantylne, są takie nakreślone całkiem sprawnie, choć trzymające się dość sztampowej konwencji. Całość ciekawi, na tyle,by nie porzucić lektury, ale i oszczędza przesadnych uniesień. Z punktu widzenia pewnego popkulturowego fenomenu niezależnej sceny komiksowej to na pewno rzecz, którą można się zainteresować. Osobiście jestem ciekaw, jak potoczą się dalsze losy bohaterów, więc raczej po kolejny tom sięgnę. To mocno przygodowa historia fantasy, z elementami romansu i opowieści drogi, która skierowana jest raczej do młodzieży, niż do dorosłego czytelnika. Nie ma tu przesadnej przemocy, jest mocny akcent na szlachetność, przyjaźń, wartość rodziny i poszanowania społeczności, w której się żyje. Nie uznałbym komiksu może za stricte dydaktyczny, jednak skłania się ku wartościom ważnym do zaakcentowania, podkreślenia.
„ElfQuest” to swoista legenda niezależnego komiksu, na który warto zwrócić uwagę, ponieważ – mimo dość miałkich początków – naprawdę zapowiada się interesująco. Pierwszy tom od Amber zawiera cztery pierwsze części i stanowi swoiste wprowadzenie do świata, wraz z dodatkową historią z przeszłości, opowiadającą genezę przywództwa Siekacza w plemieniu. Materiał raczej dla młodzieży, niż dla seniorów (jak niżej podpisany). Pozostaje czekać na drugi tom, który – na co liczę – zaprezentuje zgrabne rozwinięcie serii.
ElfQuest Tom 1
Nasza ocena: - 65%
65%
Scenariusz Wendy i Richard Pini. Rysunki Wendy Pini. Wydawnictwo Amber 2020