Gorący temat

Legendy latte – (nie)heroiczna fantasy ze Starbucksa [recenzja]

W dzisiejszych czasach nieograniczonych możliwości każdy chętny może zostać pisarzem. Wziął sobie tę maksymę do serca także Travis Baldree, który dotąd był lektorem audiobooków, a wcześniej tworzył gry wideo. Teraz podjął rękawicę rzuconą przez los (i rynek wydawniczy) i napisał lekką, ciepłą fantasy z gatunku young adult. I – co najlepsze – całkiem nieźle mu wyszło.

Orczyca Viv – główna bohaterka „Legend latte” – po latach walk i machania mieczem postanawia w końcu, że już dość. Zamierza odwiesić wspomniane ostrze na kołku, a samej zająć się… parzeniem kawy. W pierwszej założonej przez siebie w mieście Thune kawiarni. Problemem – nie jedynym, jak się okaże – może być fakt, iż prawie nikt w całym Thune nie ma pojęcia, czym w ogóle jest ta kawa…

Baldree serwuje prostą do bólu historię o mierzeniu się z przeciwnościami i sięganiu po marzenia. Owszem, osadza to w przyjemnie skrojonym sztafażu fantasy, ale nie wykracza fabułą w przesadnie oryginalne rejony. Całość okazuje się dość przewidywalna i – szczerze – trudno tutaj o większe zaskoczenia. No, może tylko takie, że mimo przeciwności naszej bohaterce – stanowczo odmiennie, niż w życiu – wszystko się udaje. A nawet napotykające ją katastrofy, z pomocą przyjaciół udaje jej się nie tylko przezwyciężyć, ale też finalnie przekuć w sukcesy…

Ale to spojrzenie starzejącego się zrzędy, więc nie musicie mnie tak uważnie słuchać i brać mojego stwierdzenia za wyrocznię. Bowiem – jak na pozycję dla nastoletniego odbiorcy, którym w końcu „Legendy latte” z całą pewnością są – to tytuł, który całkiem sprawnie radzi sobie ze snuciem i ciepłej i przyjemnej i pouczającej opowieści o wartości przyjaźni, zaufania i najbliższych, którzy nas otaczają. A jeśli my dbamy o nich, to odpowiedzą nam tym samym, często z nawiązką.

Jest tu wszystko, co obecnie na rynku literackim pożądanie. Są przygody – choć w mocno nieszablonowym ujęciu. Są niezwykłe ( może nie tak do końca, zważywszy na gatunek literacki) postacie, od orczycy począwszy, poprzez sukkuba, gnomy, elfy i jeszcze dziksze stworzenia. Jest obowiązkowa magia, są skarby i antagoniści, które na owe skarby czyhają. Jest też intrygujący pomysł, na którym autor buduje swoisty rodzaj przypowieści, który do młodego odbiorcy z całą pewnością ma szansę trafić. Czytelnik w fantasy doświadczony pewnie się znudzi, ale – jak podkreślam – to young adult, więc i z założenia docelowy odbiorca nie zna jeszcze zapewne całej klasyki w obszarze gatunku. Więc i wyświechtane już nieco literackie motywy go aż tak nie znużą. A być może otworzą mu drogę do lektur, którymi my, starzejący się fani nasiąkaliśmy za młodu? Poza tym, lektura „Legend latte” uświadamia mi to, co obserwuję od jakiegoś czasu – na ile zmienia się odbiór literatury przez nowe pokolenia. I jak bardzo ta „nasza” klasyka staje się dla nich przestarzała i mało interesująca. Świat się zmienia, dzieciaki dorastają w zupełnie innym środowisku, w innych realiach, w odmiennej wrażliwości. Więc zmienia się – siłą rzeczy – kanon. Stare zastępuje nowe. Obserwując listy bestsellerów i czytelnicze rankingi da się dostrzec, że na gigantów wyrastają nowi twórcy, piszący inaczej. Bardziej współcześnie. Dopasowujący i język i przekaz do współczesnego odbiorcy. Czy to źle? Bynajmniej, bo kultura, a zarazem jej wspomniany kanon ewoluuje, idąc z duchem czasu. To naturalna zmiana, którą musimy zaakceptować.

Czy powieść Travisa Baldree ma w takim razie szansę do nowego kanonu trafić? Z taką deklaracją byłbym nad wyraz ostrożny, bowiem nie uważam pozycji tej za dzieło wybitne, nawet wedle współczesnych standardów oceny, abstrahującej od znanej mi klasyki, na której sam się wychowałem. To niezłe czytadło, dające dużo frajdy, przemycające (bez galopującego, nachalnego dydaktyzmu) trochę słusznych spostrzeżeń i wartości, o jakich zawsze należy pamiętać. Daleko jej jednak do wybitności. I mimo całej sympatii do Viv i jej kawiarnianej spółki, to nadal pozycja tylko dobra, nie zaś wyjątkowa. Ale przeczytać ją warto.

Komu polecam? Wszystkim, którzy stawiają pierwsze kroki w fantasy, ale szukają czegoś, co jednak wykracza nieco poza klasyczny schemat opowieści drogi. Owszem, jest drużyna, która zbiera się dla wykonania misji, jednak misja owa odbywa się raczej stacjonarnie i jest bardziej poszukiwaniem swojego miejsca w świecie, niż ratowaniem tegoż. Ale czy to źle? Czy nie warto uczyć dzieciaki, że powinny umieć właśnie układać sobie swój kawałek świata, zapełniać go ludźmi, którym mogą ufać w potrzebie?

To trochę opowieść o antybohaterstwie. W sensie braku konieczności ratowania świata, dokonywania czynów heroicznych, stawiania się na piedestał własnych dokonań, by poczuć że jest się wartościowym i szczęśliwym. To pochwała przeciętności, zwyczajności, ale w tym ujęciu pozytywnym, naturalnym. Nie każdy może być gwiazdą, nie każdy może być herosem. Co zupełnie nie czyni go gorszym, czy mniej spełnionym. Każdy ma swoje miejsce w układance świata. Musi je tylko odnaleźć. Tak, jak zrobiła to Viv. A że nikt nie obiecuje, iż będzie łatwo…? Przyjaciele pomogą. Jeśli się o nich postaramy.

Legendy latte

Nasza ocena: - 70%

70%

Travis Baldree. Tłumaczenie: Piotr Cholewa. Wydawnictwo Insignis 2023

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Pokusa diabła – osobliwa guilty pleasure [recenzja]

Przyznaję, proza Adriana Bednarka, a w szczególności seria z Kuba Sobańskim, to moje osobiste guilty …

Leave a Reply