Z pewnością fani komiksów nie mogli w minionym roku narzekać na nieurodzaj. Pojawiło się nowe wydawnictwo (które zaznaczyło juz swoją obecność w naszym zestawieniu), ale i doświadczeni gracze nie pozostawali w tyle. Z całego ogromu zeszłorocznych tytułów wybraliśmy dla Was te naszym zdaniem najlepsze, których absolutnie nie możecie przegapić!
Darwyn Cooke, Ed Brubaker, Sean Phillips – Parker Edycja Martini Tom 1 i 2 – Nagle Comics
Są takie komiksy, które powinny być stale w sprzedaży, jak przykładowo „Strażnicy” lub „Sin City”. To po prostu kanon i obowiązkowa lektura dla każdego fana komiksowego medium. Do tego grona jak najbardziej pasuje „Parker” Darwyna Cooke’a, wydany właśnie przez Nagle Comics.
Te dwa tomy to kompletna edycja, bo tylko cztery powieści Richarda Starka zdążył zaadaptować zmarły w 2016 roku Darwyn Cooke. Te cztery adaptacje w pełni ukazują skalę talentu artysty dziś uważanego za amerykańskiego klasyka, który dzięki “Parkerowi” jest znany z dokonań nie tylko na superbohaterskim poletku. Bo to właśnie historie o beznamiętnym przestępcy są apogeum komiksowych wyzwań Darwyna Cooke’a, co podkreślają dwie kolejne opowieści wydane w drugim tomie Edycji Martini. Opowieści, które są prawdziwym wzorcem kryminału z dużą domieszką sensacji. Po prostu komiksowe perełki.
TOM 1
TOM 2
Hugo Pratt – Pustynne skorpiony – Egmont
Już w pierwszym rozdziale, tytułowych “Pustynnych Skorpionach” pierwsze słowa wypowiedziane są przez nieboszczyka, o czym z czasem, podczas lektury zapominamy, dając się porwać wojenno-szpiegowskiej fabule. Pustynia, misja, tytułowe Skorpiony, wojenne perypetie i wreszcie rudowłosy Koinsky, Polak z Krakowa, który w tej opowieści jest jednym z grupki bohaterów wplątanych w zaskakująca, prattowską intrygę. Jego rysy twarzy są bardzo podobne do rysów Corto Maltese, choć w kolejnych rozdziałach z tym bohaterem wydarza się coś, czego Corto nie przeżył. Przebieranki, podszywanie się pod inne narodowości, można rzec ruchoma, kształtująca się nieustannie tożsamość bohatera stoją w opozycji do niezachwianego wizerunku Corto. A być może jest to po prostu czasowa cezura, która już inaczej kształtuje podobnego charakterologicznie (i fizycznie) bohatera.
Afrykańskie oblicze II wojny światowej, która wciągnęła bohaterów komiksu Pratta w swoje sidła miesza jej uczestnikom w głowach – stąd szaleńcy i zarazem straceńscy są tutaj na pierwszym planie w każdym z kolejnych rozdziałów opowieści. A sam Koinsky, ze swym cynicznym podejściem do życia musi zachować zimną krew i być często bezwzględnym, choć on również jest pod wpływem toczącego konfliktu, który na piaskach Sahary, w wojennych latach 1940-1941 traci swoje wyraziste kontury. Włoska perspektywa Pratta jest odmienna od naszej, czy anglosaskiej – tutaj zarówno “nasi” jak i przeciwnicy mają te same, zagubione w wojenno-onirycznym szaleństwie dusze.
Nicolas de Crécy – Visa Tranzytowa – Timof Comics
“Visa tranzytowa” to jeden z najbardziej imponujących rozmiarem i objętością komiksów na naszym rynku. Niby komiksowa cegła, ale czytelnicze doświadczenie pozbawione jest jakiegokolwiek fizycznego ciężaru – mkniemy za tą autorską wizją podróży niesieni samym sednem literatury i to nie jedynie tej obrazkowej. To po prostu literacka podróż przez czas miniony, a wspomnienia Nicolasa de Crécy nie raz podczas lektury nakładają się na nasze, nie tylko młodzieńcze przeżycia.
Patrząc na okładkę z samochodem zagubionym wśród górzystego krajobrazu, potem czytając notkę o podróży dwóch młodzieńców przez spory kawałek Europy i wycinek Azji Mniejszej tak naprawdę nie wiemy czego możemy się spodziewać po lekturze. Najprawdopodobniej czeka nas wspomnieniowa literatura faktu z czasów podzielonej jeszcze na dwa bloki Europy, zapewne z dużą dozą niepokornej brawury, skoro w podróż wyrusza dwóch dwudziestolatków. Z takim nastawieniem rozpocząłem weekendową lekturę. W piątek wieczorem, stuknęło około pięćdziesięciu stron, na początek wystarczy. Chłopaki w gruchocie z toną książek, fikcyjnym (dziś powiedzielibyśmy fejkowym) radarem przymocowanym na desce rozdzielczej i wypalanymi papierosami z różnych krajów dają radę. Jest dobrze stwierdziłem, myśląc pozytywnie o dalszej części lektury i zastanawiając się co też im się jeszcze podczas tej zajefajnej podróży bez konkretnego celu przytrafi. Cóż, dalej było niczym w Marvelu – przeczytałem następnego dnia kilka stron z pewnym uprzykrzającym podróż autorowi wspomnień motocyklistą w roli głównej i nic już nie było takie samo.
Jacek Świdziński – Festiwal – Kultura Gniewu
Mały format, choć dużo, bo prawie 400 stron. Letni miesiąc z życia Warszawy, w której nagle zrobiło się kolorowo, światowo, wciąż socjalistycznie, ale również w cudowny sposób kosmopolitycznie. Inne kultury, nowe doznania, niektóre niby fuj, ale jakoś przyciągające swoją odmiennością, że nawet malkontenci są poruszeni. Obrazki z życia, dyskusje i interakcje, najczęściej w formie krótkich impresji, które mają oddać ducha tego czasu i doznań. Czasu, w którym przez chwilę Warszawa i wszyscy z Polski, którzy do niej zjechali mogli poczuć, jak to jest być po drugiej stronie, być częścią czegoś większego, być po prostu częścią świata. Od wojny minęło dziesięć lat, wciąż wywołuje ona emocje i resentymenty, ale wszystko jest jakieś lżejsze, nawet dużo lżejsze niż dzisiaj, w naszym aktualnym dyskursie, że nawet wybuchy agresji pokazane w komiksie wydają się mieć mniejszy kaliber. Tyle że Festiwal minie i trzeba będzie wrócić do rzeczywistości – czego świadomośc ma pokazana na okładce komiksu jego najważniejsza bohaterka – przodowniczka pracy Jadwiga Brykalska.
Ta okładka z charakterystycznymi kolorami, które zobaczymy także w środku komiksu Jacka Świdzińskiego to jest komiksowe mistrzostwo świata, która oddaje całą symbolikę tamtych czasów. Posągowa Jaga, z klasycznie wyciosaną twarzą niczym z socrealistycznych plakatów, w zasadzie twarz Festiwalu, której historia przytoczona w fabule mówi całą, banalną i straszną prawdę o tamtych czasach. To w zasadzie jedyna z całej plejady postaci, której Świdziński nadaje większy kontekst. Inni są mniej lub bardziej anonimowi (choć mamy też Wojciecha Fangora w czarnym golfie) i razem tworzą niezwykłe kłębowisko rozproszonych myśli, pragnień i żalów które układają się w społeczny fresk – choć takie górnolotne słowa wydają się nie pasować do maniery artystycznej polskiego rysownika. Niech będzie, że to udawany społeczny fresk, bo wielu bohaterów znajduje podczas Festiwalu okazję, by poudawać, żyć przez chwilę innym życiem.
Rafał Spórna – Alchenit – Wydawnictwo Kurc
Niezwykła wizja historii alternatywnej, która idzie dalej niż wiele innych, jej podobnych. Owszem, fabuła w której Niemcy nie przegrały drugiej wojny światowej, to już było nie raz, ale zaprawdę nie w takim zestawieniu. Już sam lewitujący na okładce Hitler zapowiada niezwykłą historię, a nieco inny graficzny układ swastyki też powinien dać do myślenia. I tak właśnie jest, im bliżej końca, tym bardziej fantastyczny „Alchenit” daje czytelnikowi do myślenia.
Tillie Walden – Zawirowania – Kultura Gniewu
Czasami jest tak, że tematyka komiksu to zupełnie nie twoja bajka. Autobiograficzna opowieść o nastolatce, której olbrzymią część życia zajmowało łyżwiarstwo figurowe i synchroniczne, na liście komiksowych priorytetów u dajmy na to faceta w średnim wieku znajduje się gdzieś na końcu takiej listy, o ile w ogóle. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z Tillie Walden, której “Załoga Promienia’ wydana w zeszłym roku przez Kulturę Gniewu pokazała polski czytelnikom i czytelniczkom niezwykle świeże oblicze gatunku science fiction.
To prawda, że określenie queerowa fantastyka może na część fanów komiksu działać odstraszająco, tak jak zapewne autobiografia młodej lesbijki zadziała w przypadku “Zawirowań”. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia jedną z najbardziej angażujących, mądrych, smutnych i prawdziwych zarazem autobiograficznych opowieści (nie tylko komiksowych), która w zamierzeniu miała całkiem inne priorytety, takie bardziej w duchu walczącym. A wyszła z tego mimo wszystko nostalgiczna podróż do krainy dzieciństwa, co jednak nie wyklucza, że w zakamarkach tej krainy mogą czaić się różnej maści potwory, zaś sama bohaterka stanie przed różnorodnymi, życiowymi próbami.
David Mack – Kabuki – Scream Comics
Nie ma co ukrywać, mimo prostej w założeniach historii, “Kabuki” to komiks wymagający i to w różnych aspektach. Dlatego zadziwia fakt, że to co znajdziemy w pierwszym tomie tej kultowej opowieści, było dziełem bardzo młodego autora.
Przewaga obrazu nad słowem pisanym jest tu ogromna, bo na dodatek w tekście wyraźnie czujemy dopiero rodzącego się, często egzaltowanego artystę, którego metaforyczna narracja w wielu momentach ociera się o młodzieńczą grafomanię. Choć i ten element możemy uznać za rodzaj podanej z premedytacją manifestacji niedojrzałości w dopiero rodzącej się historii, którą Mack w dalszych częściach “Kabuki” zacznie rozwijać i kierować w nietypowe rejony komiksowej estetyki. A i tak przy bogactwie pomysłów graficznych, które układają całą historię po swojemu, na te wszystkie natchnione zdania ze słownej narracji “Kabuki” patrzymy trochę łaskawszym okiem, ze zrozumieniem i podziwem dla ambicji młodego artysty, dla którego tworzenie komiksu było wówczas także formą autoterapii po śmierci matki.
Justin Jordan, Tradd Moore – Luther Strode – Nagle Comics
Tradd Moore to obecnie jeden z najbardziej poważanych rysowników komiksowych – ceny za jego plansze osiągają zawrotne kwoty. W Polsce prawie go nie znamy, ale już sam “Silver Surfer. Czarny” (wyszedł jeszcze “Ghost Rider” w WKKM i jedna, tytułowa historia z “Batman Noir. Pięść Demona”) wystarczył, by docenić skalę talentu. Natomiast “Luther Strode” pokazuje w pełni kształtowanie się jego stylu. Pierwsza opowieść wydania zbiorczego rysowana jest jakąś wściekłą kreską, dzięki czemu ów tom wygląda, jakby tworzył go Andreas na dopalaczach. Tak, to nie pomyłka, w tym tomie, nawet jeśli Tradd Moore nie zna twórczości Andreasa widać między nimi podobieństwo choćby w tworzeniu postaci (te kanciaste, karykaturalne rysy twarzy!) i otaczającej ich rzeczywistości (ta poetyka nadmiaru!). Mimo wszystko wciąż jeszcze czujemy się przy tym stylu bezpiecznie, ale z każdym kolejnym tomem, za sprawą rysunków Moore’a i coraz bardziej pretekstowej, jakby służącej jedynie wizji rysownika fabuły Jordana “Luther Strode” staje się szalonym komiksem. Doprecyzowując ogarniające czytelnika podczas lektury estetyczne odczucia, czuć tu casus dajmy na to “Kowboja z Shaolin” od innego, niezwykłego rysownika, czyli Geoffa Darrowa, a wymagająca wytęzonej uwagi konstrukcja plansz przypomina twórczość Andrew MacLeana.
Marcello Quintanilhia – Nadstawa ucha śliczna Marcio – Timof Comics
Często mówimy, że najlepsze są najprostsze rozwiązania. To co w końcu postanawia Marcia proste może się wcale nie wydawać, z jej punktu widzenia to ostateczność , ale tak właśnie wybrzmiewa – akcja wywołuje odpowiednią reakcję. Życie Marcii, życie jej bliskich w końcu się zmienia. W jaki sposób – to już trzeba sprawdzić w komiksie co takiego wyczarował w swoim scenariuszu Marcello Quintanilha. Bo jest tak, że życie czasem zaskakuje i daje nam więcej, niż możemy się spodziewać. Coś, z czego nikt nie będzie miał beki, bo w tej historii bohaterowie zostali potraktowani przez ich twórcę poważnie. Ze szczerością, z bólem istnienia, którego każdy z nas doświadczył, wreszcie z czułością, której tak brakuje wokół nas w społeczno-kulturowej przestrzeni. Dlatego nie dziwią entuzjastyczne oceny i nagrody dla komiksu Marcello Quintanilhii, bo pokazuje nam, że życie jednak potrafi fundować nam niespodzianki, po których dalej chce się żyć.
Daniel Clowes – Monica – Kultura Gniewu
“Monica” wita nas zjawiskową kolorystycznie okładką z melancholijną kobietą na rozgwieżdżonym tle. I takiej Moniki, niczym z marzenia, z długimi włosami upiętymi w kok w komiksie nie zobaczymy. Monica w środku komiksu jest bardziej z koszmaru, bo przecież w zyciu przydarzały jej się koszmarne rzeczy (choć nie tylko) i nie było nam dane zobaczyć jej w momencie takiej zadumy. Choć jeśli przyjrzymy się naprawdę dokładnie profilowi bohaterki na okładce, czy w tym spojrzeniu, w tym wyrazie twarzy nie czai się jednak cień strachu? Jakby czuła to, co dzieje się pod spodem – dla niej to będzie na tylnej okładce, na której widzimy scenę niczym z podrasowanych “Dziadów” Mickiewicza. Ktoś kopie sobie grób, satyr szykuje się do gry na Fletni Pana, mężczyzna z pistoletem w dłoni czuwa, by wszystko odbyło się jak należy, a w tle widzimy jeszcze tajemnicze postacie. Tej sceny, czy choćby konkretnego nawiązania do niej również nie znajdziemy w komiksie Clowesa. A jeśli dodamy do tego dwie wyklejki z początku i końca albumu – pierwsza z dziejami naszej planety w krótkim, brutalnym zarysie, druga.. może tego jednak nie zdradzajmy, w każdym razie jest źle. Źle się dzieje w państwie duńskim.
Cliff Chiang – Catwoman – Samotne miasto – Egmont
Komiks Chianga to wspaniała, mocno nostalgiczna opowieść, w której nie brakuje akcji. W końcu – było nie było – to opowieść ze świata trykociarzy. Mroczniejszych niż w wydaniu marvelowskim, ale jednak. Powracają na jego kartach postacie mniej lub bardziej znane, ale wszystkie one są wrzucone w świat „po”, w swoiste „później”, które drastycznie przemodelowało gothamskie status quo. I ta Chiangowska wizja jest zaskakująca, zachwycająca, ale i na wskroś smutna. Bo opiera się przecież na stracie, na dotkliwym braku tego, co minęło, co umarło, co już nigdy nie wróci. To opowieść o konsekwencjach, jakie ponosimy za własne wybory i niekoniecznie za własne czyny. O cierpieniu, jakie musimy dźwigać. O przemijaniu, które jest nieuchronne i tyczy się każdego, nawet zamaskowanych bohaterów w pelerynach. Każdy kiedyś będzie musiał odejść. Ważne, co za sobą pozostawi.
Zeroclacare – Przepowiednia pancernika – Mandioca
„Przepowiednia pancernika” to portret młodych Włochów wkraczających w dorosłość. I owszem – siłą rzeczy skupia się na specyfice i niuansach tamtego regionu, tamtejszej rzeczywistości. Ale z powodzeniem – i z delikatnymi zmianami – da się go zaimplementować także w inne, dowolne rejony świata. Bo lęki, ale i fascynacje, i nadzieje czy pragnienia młodocianych nie różnią się w swoim trzonie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Niezależnie od miejsca czy od czasów.
Graficznie to komiks lekki, mocno osadzony w satyrycznym ujęciu, co ciekawie rezonuje ze specyfiką gorzko – prześmiewczej narracji, o jakiej pisałem. To trochę praca z przymrużeniem oka, ale jednak nie niedbała. Na naszym polskim podwórku szukałbym skojarzeń z Krzyśkiem „Prosiakiem” Owedykiem (i jego kultową serią „Blixa i Żorżeta”). Choć Zerocalcare zrezygnował z klasycznego układu pasków na rzecz bardziej tradycyjnego rozłożenia kadrów, to jednak miejscami echo tychże pasków wyraźnie się przebija. I dobrze, bo to budzi sentyment wśród tych, którzy się na tego typu historyjkach komiksowych wychowywali.
Neyef – Hoka Hey – Lost in Time
To opowieść mocno balansująca na krawędzi westernowych stereotypów, ale jednocześnie dalece za nie wybiegająca i próbująca pokazać ówczesny świat w szerszym, nie tak czarno – białym kontekście. I myślę, że to podjęcie tematu rugania tożsamości rdzennych Amerykanów Neyefowi wyszło naprawdę dobrze. Udało mu się opowiedzieć ciekawą, nakreśloną gawędziarsko opowieść, przeraźliwie smutną, ale i ciepłą, i na swój sposób piękną. Ale jednocześnie zdołał dać świadectwo zdarzeniom, o których wielu nie wie, inni nie pamiętają, a o których świat zdaje się coraz częściej, coraz otwarciej mówić. Popkultura (i nie tylko) zaczyna przypominać sobie o ofiarach budowania północnoamerykańskich państw, które powstał na trupach rdzennych mieszkańców tamtych ziem.
Serge Lehman, Frederik Peeters – Saint Elme 1-2 – Nagle Comics
Sama opowieść balansuje na granicy czarnego kryminału i osobliwej groteski, a galeria postaci, wypełniająca po brzegi karty komiksu, to zbieranina tyleż fascynująca, co osobliwa. Jest w tej historii bardzo wyraźny, europejski sznyt, obecny choćby w takich serialach, jak francuskie produkcje Netflixa: Las czy Czarny punkt, choć z pewnością nie są tutaj przypadkowe porównania do sławetnego Fargo. Brutalność miesza się z czarnym, ponurym humorem, a postaci są na równi tajemnicze, co antypatyczne. I nie ma tu znaczenia, czy mowa o głównym bohaterze – detektywie Francku Sangare, czy o kimś z drugiego planu. Każdy z nich zdaje się kryć mroczne bądź wstydliwe sekrety albo też ma krew na rękach. I próżno w całym albumie szukać głębszych przejawów uczciwości. Choć pojawia się – ujęta mocno w krzywe zwierciadło – swego rodzaju szlachetność. Oczywiście także okupiona krwią.
TOM 1
TOM 2
Pornsak Pichetshote, Alexandre Tefenkgi – Good Asian. Dobry Azjata – Lost in Time
„The Good Asian. Dobry Azjata” to typowy „musisz-mieć” dla fanów kryminału noir. Klasyczna historia w obrębie gatunku, mocno pogłębiona przez trafny społeczno – historyczny komentarz do sytuacji imigranckiej w USA, obnażający prawdę, że mimo mijających dekad, niewiele się w tym zakresie w Ameryce zmienia. Pichetshote podejmuje swój ulubiony temat, świetnie osadzając go w zupełnie nowej konwencji gatunkowej, zbudowanej na solidnym researchu i mocnym zakotwiczeniu w kontekście czasów i realiów społeczno – kulturowych, co dodaje komiksowi niesamowitej siły przebicia. Zdecydowanie warto!
David Rubin – Ogień – Mandioca
To bardzo smutny komiks, bardzo depresyjna opowieść o naszej współczesnej kondycji społecznej. I miejscami mam wrażenie, że odgrywająca rolę katalizatora dla społecznych reakcji asteroida wcale nie jest potrzebna, byśmy my, rzeczywiści, zbliżyli się aż nadto do komisowej wizji.
Zakończenie – równie zaskakujące, co wręcz oniryczne – wpasowuje się w oś fabularną całej opowieści dopinając ją niejako klamrą poczucia sprawczości odczuwaną przez głównego bohatera. Jednak owa sprawczość zmienia się zupełnie, względem komisowego otwarcia. Bo zawiera w sobie nie egoistyczne zapatrzenie we własne JA, ale w poczucie, że jesteśmy tyle warci, ile zdołamy z siebie dać, poświęcić najbliższym. Bowiem tylko oni potrafią uchronić nas przez największą współczesną bolączką – samotnością pośród tłumu. Osamotnieniem w blasku blichtru i sławy, za która gonimy, niczym opętani.
Antonio Segura, Jose Ortiz – Hombre – Wydawnictwo Lost in Time
„Hombre” z pewnością nie przynosi wizji przyszłości ani przyjemnej, ani – choćby z grubsza – akceptowalnej. Tym bardziej daleka jest ona do ogólnie rozumianej poprawności. Nasycona przemocą, okrucieństwem i niedbale kamuflowanym erotyzmem, opowiada o świecie, w jakim zdecydowanie nie chcielibyśmy się znaleźć. I w jakim niewiele mielibyśmy szans na przeżycie. Ale to właśnie cały urok postapo – to odsłanianiem nam zasłony tego, co mogłoby / może się stać, jeśli ktoś rzeczywiście kiedyś wciśnie czerwony guzik… albo kiedy dopadnie nas taki czy inny kres cywilizacji. Jednak za to właśnie, za tą szczerość, choćby i uwypukloną i przerysowaną, kochamy postapo, prawda? „Hombre” to komiksowy top, jeśli chodzi o tę konwencję.
Ethan Hawke, Greg Ruth – Skowronek – Mucha Comics
Nie ukrywam, lubię takie historie. Ponure, brutalne, bez wyraźnie zaznaczonego happy-endu, ale jednak finalnie okraszone iskrą nadziei. Kulawej, niedoskonałej. Jedynej, na jaką możemy sobie pozwolić w kalekim, otaczającym nas, pełnym brutalności świecie. Historia ze „Skowronka” równie dobrze mogłaby być filmem. Cechuje ją swego rodzaju mroczna poetyka, którą znakomicie uchwycił na ekranie Denis Villeneuve w „Sicario” – choć tematycznie to bardzo od siebie odległe historie. Jednak pewien smutek, płynący z sugestii, że prawdziwy świat nie jest czarno biały, nie jest podzielony wyraźnie na dobro i zło, ale składa się z odcieni szarości, z miliona niuansów i dwuznaczności, okazuje się dla obydwu historii tożsamy.
Filipe Melo, Juan Cavia – Ballada dla Sophie – Mucha Comics
„Ballada o Sophie” to przejmująca, wzruszająca opowieść o przemijaniu w cieniu własnych trosk, pragnień i nieumiejętności wyrwania się z okowów odczuwanego żalu. Zakończona niewątpliwym, wręcz hollywoodzko przesłodzonym happy-endem, okazuje się wartościową i piękną w swojej konstrukcji, jak i wymowie historią przypominającą o wartości życia i emocjach, towarzyszącym jednostkom szczególnie wrażliwym. Nigdy, w żadnych czasach nie jest łatwo być artystą niepodążającym utartymi ścieżkami, niełaknącym taniego poklasku tłumów. „Ballada o Sophie” jest właśnie o tym, ale też przypomina, że niezmiennie, ma to – pomimo trudów i żalu, jaki przynosi walka z całym światem i z samym sobą – swoją niezaprzeczalną wartość.
Yves Sente, Steve Cuzor – Sztandar Czarnej Gwiazdy – Mandioca
„Sztandar czarnej gwiazdy” to ponura historia o ponurych czasach, które nie całkiem minęły i które kładą się wciąż cieniem na historii Stanów Zjednoczonych, wciąż w wielu obszarach nie potrafiących się wyzbyć własnych kompleksów i wciąż obecnych nierówności społecznych. Jednocześnie to opowieść przygodowa, poważne społeczne problemy ujmująca w dynamicznej, pełnej akcji oprawie, czyniącej ją bardziej przyswajalną, niż klasyczny, obyczajowy moralitet, jaki mógłby wielu odrzucić. Reasumując – to komiks przede wszystkim rozrywkowy, w duchu hollywoodzkich superprodukcji, luźno inspirowany prawdziwą historią, a stawiający akcent na rozmach i epickość kreacji. I jako taki, wypada świetnie.
Gou Tanabe, H. P. Lovecraft – Kolekcja Lovecrafta – Studio JG
Wznowienie jednej z najciekawszych, komiksowych serii adaptacji lovecraftowskich, jakiej doczekaliśmy na rodzimym rynku. Dodatkowo w specjalnej, bibliofilskiej oprawie. Gou Tanabe to mistrz mangfowej kreski, który doskonale potrafi przenieść na karty komiksu najmroczniejsze szaleństwa z wyobraźni mistrza horroru i weird fiction — H.P. Lovecrafta.
Z jednej strony można by uznać, ze mamy publikacji lovecraftowskich na naszym rynku aż nadto. Z drugiej, tak starannie dopracowane, imponujące graficznie ilustracje z pewnościa wzbogacają spojrzenie na dorobek kultowego pisarza. Z pewnością pozycja warta uwagi nie tylko dla miłośników autora z Providence, ale też kazdego fana horrorowej mangi.
Magdalena i Michał Hińcza – Hotel na skraju lasu – Kultura Gniewu
“Hotel…” to debiut mocno nietypowy i jednocześnie bardzo udany. Narracja jest niezwykle powolna, często skupia się na przyrodzie i codziennych czynnościach, nie ma tu jednego, głównego bohatera, za to jest nim cała społeczność wiodąca slow life, której codzienność zostaje mocno zachwiana. Z początku taki zabieg może nieco przeszkadzać, ale uczucie dyskomfortu szybko znika, gdy opowieść z każdą kolejną stroną zasysa coraz bardziej. Wiejska, hipnotyczna i duszna groza tym mocniej oddziałuje, gdy autorzy przemycają drobne tropy co do świata przedstawionego i przez to trzeba nieco skorygować swoje wyobrażenia. Największą siłą albumu są ilustracje, będące niewyraźnymi ołówkowymi szkicami i plamami kształtów, pokrytymi szaroburą paletą barw, nadające całości realnej enigmatyczności.
Kazuo Umezz – Dryfująca klasa – J.P. Fantastica
Pierwszy tom z sześcioczęściowej serii oszałamia. W pierwszej kolejności to gęsty dramat socjologiczny, przedstawiony z mistrzowskim wyczuciem, z którego to właśnie wypływa namacalna groza i rozpacz. Losy poszczególnych dzieci i opiekunów odciskają silne piętno, a wątek fantastyczny rozwija się w bardzo obiecującym kierunku. Umezz jest doskonałym opowiadaczem, wie, jak pobudzić emocje i żonglować napięciem, a umiejętności narracyjnie nie ustępują tym artystycznym. Ilustracje dopełniają dzieła, są realistyczne i świetnie skomponowane. Mimo że opowieść ma już pięćdziesiąt lat na karku, nie zestarzała się ani o jotę i miłośnikom solidnych, nieskrępowanych fabuł sprawi ogromną radość. Dość powiedzieć, że Umezz został okrzyknięty mangowym bogiem horroru i miał ogromny wpływ na nowe pokolenie twórców, do których zalicza się m.in. Junji Ito, autor “Uzumaki” i “Tomie”. Liczę, że po “Dryfującej klasie” przyjdzie nam poznać inne dzieła tego wybitnego twórcy.
Taiyou Matsumoto- Tekkon Kinkreet: All in One – Waneko
Miasto Skarbów to jedna z dzielnic bliżej nieokreślonej panazjatyckiej metropolii, która wciąż opiera się modernizacji. Kwitnie w niej przestępczość, hazard i nielegalny handel, a agencje towarzyskie i kluby ze striptizem to widok tak powszechny jak apteki w Polsce. Prawa stanowią w niej lokalne, barwne gangi oraz brutalny Czarny i upośledzony intelektualnie Biały, dwie nastoletnie sieroty, posiadające nadludzkie umiejętności. Dotychczasowy status quo zakłóca Wąż, yakuza planujący przekształcić Miasto Skarbów w tematyczny park rozrywki. Wywołuje to kaskadę krwawych konfliktów, w których centrum znajduje się dwójka zdeterminowanych dzieciaków. ”Tekkon Kinkreet” to manga z kategorii tych mistrzowskich, gdzie dwójka osobliwych, przeciwstawnych postaci mających potężnie wiarygodną relację (uzupełniających się niczym yin i yang), funkcjonuje w skrajnie surrealistycznym wizualnie miejscu, a motorem fabuły są liczne akrobacyjne potyczki z elementami wręcz supebohaterskimi. Matsumoto uszył fenomenalną, poruszającą opowieść o depresji, wchodzeniu w dorosłość i nieuchronności zmian, podlał ją odrobiną fantastyki, gangsterką i absurdem, a na domiar kapitalnie zilustrował w stylu stojącym na pograniczu amerykańskiego undergroundu, europejskiej wrażliwości i azjatyckiej dynamiki. Jeden z tegorocznych komiksów roku, lata temu wyróżniony nagrodą Eisnera.
A gdzie Blast ??????
A tutaj: https://badloopus.pl/subiektywne-podsumowanie-roku-2023-komiksy-serie-kontynuowane/ 😉