Doprawdy niezwykłe to czasy nastały, jeśli jedynym legalnym sposobem obejrzenia wysokobudżetowego blockbustera w naszym kraju staje się… VPN. Debiutujące w niedostępnym dla naszego regionu serwisie HBO Max starcie dwóch głównych przedstawicieli Monsterverse jest jednak warte odrobiny wysiłku.
Trudno zrzucać winę za problemy w dystrybucji filmu Adama Wingarda na cokolwiek innego niż panującą obecnie w kraju sytuację związaną z pandemią – ilość zakażeń pikuje, a kina nieodmiennie pozostają zamknięte od wielu miesięcy. Dla kinomaniaków to olbrzymia strata – bo „Godzilla vs Kong” to film który do kinowego doświadczenia naturalnie przynależy. Musi, skoro audiowizualnie potrafi potężne wrażenie wywołać nawet w domowym zaciszu.
Nie ma się co jednak w przypadku najnowszego filmu o wielkich monstrach oszukiwać, będzie to wrażenie przede wszystkim opierające się na efektach wizualnych i dźwiękowych – scenariusz bynajmniej nie jest jego mocną stroną. Niezależnie od tego, czy przez kilka chwil towarzyszmy Millie Bobby Brown i jej przyjaciołom w odkrywaniu globalnego spisku, czy wybierzemy się do wnętrza pustej Ziemi wraz z Alexandrem Skarsgårdem, właściwie wszystko u Wingarda podporządkowane zostaje do kilku efektownych strać Godzilli z King Kongiem. To czy wydarzenia w których ludzki element mają choćby śladowy sens, ma tu znaczenie drugorzędne i jeśli wymagacie od blockbustera, by prezentował sobą choćby minimum logiki, radzę omijać „Godzillę vs Konga” szerokim łukiem.
Tym niemniej, ta część widowni, która zdecyduje się na seans filmu Wingarda z pełną świadomością gotowa ignorować fabularne dziury, idiotyczne zachowania bohaterów i po wielokroć powielane w podobnych filmach schematy, dostanie prawdziwą orgię dla zmysłów. Na pierwszy plan w „Godzilli vs Kongu” wysuwa niezwykle dopracowane CGI – zarówno jeden, jak i drugi potwór są dopracowane w najmniejszych detalach, jakością animacji i skupieniu na szczegółach coraz bardziej zacierając granicę filmu aktorskiego i animacji. I to tylko w cokolwiek spokojniejszych momentach- gdy bowiem oba wkraczają na wojenną ścieżkę, to co wyprawia się na ekranie można nazwać jedynie prawdziwym pandemonium. Rozsypujące się w pył budynki, dziesiątki eksplozji i agresywne kadry kamery, ze zbliżeniami na naszych milusińskich włącznie – wszystko to świadczy o tym, że twórcy czuli się niezwykle pewnie z tym, co udało im się stworzyć. Wreszcie też, w przeciwieństwie do „Godzilli II: Króla potworów” znacząca większość starć ma miejsce w świetle dziennym. Koniec z egipskimi ciemnościami i wszędobylskim pyłem które wespół potrafiły wydatnie zmniejszyć przyjemność czerpaną z oglądania kontrolowanego chaosu – tutaj wszystko mamy ostre jak żyleta i odpowiednio wyeksponowane na pierwszy plan.
Fanów nowoczesnych filmowych wcieleń Godzilli i Konga, nie trzeba będzie zatem długo przekonywać – ich długo zapowiadany pojedynek z pewnością nie będzie przyczyną rozczarowań. Co jednak z całą resztą? No cóż, to zależy. Przede wszystkim od tolerancji na ilość ekranowych głupot i oczekiwań co do jakości wątków z ludzkimi bohaterami. Ich wspólna ilość jest wręcz niezmierzona, z takimi perełkami jak bezproblemowe zakradanie się do tajnego naukowego kompleksu i epickimi przemowami głównych złych tuż przed zgonem na czele, jeszcze dodatkowo napędzanych idiotycznym wątkiem głównym. Po równo z pretekstowym scenariuszem idzie w parze również aktorstwo, w szczególności w wykonaniu Alexandra Skarsgårda. W kilku momentach można wręcz poważnie zastanawiać się jak interpretować jego mimikę twarzy – a to już poważny przyczynek do tego, by cały występ podciągnąć pod miano „aktorskiego drewna”.
„Godzilla vs Kong” to więc przede wszystkim wspaniałe widowisko, ale już niekoniecznie dobry film. Szczere o tyle, że nawet nie próbujące udawać, że chce dostarczyć widzowi coś więcej niż całe tony efektownej rozwałki, ale z drugiej strony nie zapewniające nawet minimum wartości dodanej w innych aspektach. Ostateczna ocena, będzie zatem z mojej strony dwojaka: za rozmach to bez większych wątpliwości 9/10, za scenariusz i logikę zaledwie 3/10. W efekcie mamy przyzwoite „nieco ponad przeciętność”, które możecie pociągnąć w dół lub w górę, w zależności od tego, czego po najnowszym filmie Wingarda chcielibyście oczekiwać.
Foto © Warner Bros. Pictures
Godzilla vs. Kong
Nasza ocena: - 60%
60%
Reżyseria: Adam Wingard. Obsada: Millie Bobby Brown, Alexander Skarsgård, Demian Bichir i inni. USA, 2021.