“Green Lantern. Wojna z Korpusem Sinestro” to jeden z najobszerniejszych albumów w serii DC Deluxe. Od ilości występujących tam superbohaterów i złoczyńców można dostać zawrotu głowy, jednak fakt, że pieczę nad tym eventem sprawował Geoff Johns, czyli aktualnie główny architekt uniwersum DC powoduje, że cały ten superbohaterski galimatias jest do ogarnięcia.
Green Lantern, jeden z najważniejszych superbohaterów Uniwersum DC ma tak naprawdę dziesiątki wersji. Z ziemskich bohaterów, którzy pełnili tę funkcję najbardziej znany jest Hal Jordan, ale w “Wojnie z Korpusem Sinestro” poznamy również innych, w tym niezwykle istotnego dla fabuły Kyle’a Ranera. Ziemscy superbohaterowie w roli Green Lanternów to jednak nic. We Wszechświecie od miliardów lat funkcjonuje bowiem Korpus Zielonych Latarni, czyli strażników kosmosu posługujących się zielonymi pierścieniami mocy. Tych strażników jest kilka tysięcy, po dwóch na każdy, określony sektor i od tej wiadomości już powinna nas rozboleć głowa, bo te nieprzebrane szeregi superbohaterów będa przewijać się w kosmicznej fabule niniejszego eventu. Dla znawców uniwersum DC to normalka, jednak dla tych, którzy nie mieli zbyt wiele styczności z tym fragmentem uniwersum, to już wyzwanie.
No dobrze, ale w tytule figuruje korpus Sinestro, a ów Sinestro to złoczyńca, który wiecznie drze udry z Korpusem Zielonych Latarni. Przewijał się już w wydawanych w Polsce albumach z serii “Green Lantern”, ważną rolę odegrał również w drugim tomie “Injustice” Toma Taylora. Kiedyś sam był Green Lanternem i to niezwykle skutecznym, jednak ostatecznie przeszedł na stronę zła i założył własny korpus – Żółtych Latarni, w którym pierścienie ładowane są strachem. Konflikt między dwoma korpusami jest nieunikniony i o nim właśnie w wielowątkowej fabule opowiada “Wojna z Korpusem Sinestro”.
Aby poukładać sobie w głowie tę kosmiczo-superbohaterską układankę warto zajrzeć przed lekturą do posłowia Kamila Śmiałkowskiego, który w skrócie przedstawił wydarzenia prowadzące do tytułowej wojny z Korpusem Sinestro. Pod koniec albumu jest również obszerny zeszyt “Secret Files”, który prezentuje wszystkie istotne postacie, byty i zjawiska występujące w fabule, niestety ze spoilerami, a szkoda, bo dobrze byłoby przeczytać coś w rodzaju przewodnika przed rozpoczęciem lektury komiksu. Dorzućmy do tych czytelniczych problemów jeszcze fakt, że wcześniej Egmont wydał komiks “Najczarniejsza Noc”, czyli event który jest pokłosiem “Wojny z Korpusem Sinestro”. O nadchodzącej Najczarniejszej Nocy z przepowiedni wielokrotnie słyszymy z ust niebieskoskórych Strażników Wszechświata sprawujących pieczę nad planetą OA, która jest siedzibą Korpusu Green Lantern i pod koniec długiej lektury zaczynamy rozumieć, że całe starcie z Korpusem Sinestro było zaledwie wstępem do dużo ważniejszego wydarzenia.
Zapewne dla czytelników nie będących hardkorowymi fanami ów album może być trudny do przejścia. I to prawda, są momenty w których można się fabularnie zagubić, zwłaszcza kiedy niektórych bohaterów widzi się po raz pierwszy, ale “Wojna z Korpusem Sinestro” ma świetny punkt wyjściowy, czyli prezentację kilku wyjątkowych członków Żółtego Korpusu, którzy mocno rozbudzają czytelnicza ciekawość. Prawda jest taka, że Geoff Johns potrafi doskonale panować nad fabułą i aranżować intrygujące wątki, ale prawdą jest również że w pełni zorientują się w ich wadze głównie ci czytelnicy, którzy mocno siedzą w Uniwersum DC. Johns bardzo sprawnie żongluje tymi wątkami, bo i Sinestro ma kilkuetapowy plan, który ma zaskoczyć Korpus Zielonych Latarni. Akcja przenosi się z miejsca na miejsce, z planety na planetę, ze wszechświata materii do wszechświata Antymaterii. Tu nie ma miejsca na odpoczynek, wszystko jest intensywne, wszystko totalne, na maksa. Aż do przełomowego punktu i to naprawdę takiego, którego fani DC raczej nie mieli się prawa po fabule spodziewać, po którym mówiąc Marvelem, nic już nie będzie takie samo.
Przy całej tej spektakularności, “Wojna z Korpusem Sinestro” to jak wiele innych superbohaterskich eventów, nierówna historia. Czasem podczas lektury mózg jakby się wyłączał i nagle nie pamiętamy kilku ostatnich, przeczytanych stron. Winę za to w pewnym stopniu ponosi graficzna strona albumu. Owszem, mamy tu wielkie nazwiska, jest Dave Gibbons oraz spec od Green Lanternów Ethan Van Sciver. Ich plansze to esencja superbohaterskiego komiksu, ale te kolory, szczególnie ta zieleń,chodź żółć też przychodzi jej w sukurs, te wszystkie kosmiczne bitwy, które w pewnym momencie po prostu nam się zlewają w pulsującą, kolorową papkę i zobojętniają na fabułę – trzeba być rzeczywiście hardkorowym fanem, żeby to docenić. Najlepiej tak naprawdę wypadają tu wątki poboczne, razem z retrospekcjami, przykładowo dotyczące Cyborga Supermana i Superboya/Pierwszego Supermana, którzy są ciekawie skonstruowanymi złoczyńcami i angażują nas bardziej w tę historię, niż nieustanne problemy ziemskich Zielonych Latarni. Jak zwykle musi też być odpowiednia dawka patosu rozładowywanego żarcikami lubiących żartować postaci i mamy po prostu superbohaterski standard.
Jednak ponad standard wybijają się tutaj narracyjne zdolności Geoffa Johnsa, który dobrze wie kiedy przykuć nasza uwagę i mimo pewnego zmęczenia tą historią, już po zakończeniu lektury rozbudza w nas apetyt na więcej – szczególnie na “Najczarniejszą noc” jeśli wcześniej jej nie czytaliśmy. A w kolejce jest jeszcze potężniejsza opowieść – prawie siedemset stron “Najjaśniejszego dnia”, który jak można się domyślać, będzie kontynuował wątki z Najczarniejszej nocy”. Czyli co, odrobina samozaparcia i chyba trzeba będzie to wszystko przeczytać.
Green Lantern. Wojna z Korpusem Sinestro
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Geoff Johns i inni. Rysunki: Ethan Van Sciver i inni