Gorący temat

Elvis – największe show w historii [recenzja]

Trudno byłoby znaleźć w popkulturze kogoś, kogo życie i kariera na przestrzeni kolejnych dekad byłyby prześwietlone bardziej szczegółowo niż nieśmiertelnego króla rock and rolla, Elvisa Presleya. Najlepiej sprzedający się solowy artysta w historii w końcu trafił również na srebrne ekrany wraz z aktorską próbą odzwierciedlenia jego wciąż żywej legendy.

A próba trzeba przyznać to już w samych założeniach intrygująca, jako że historia Elvisa jest tu w znacznej większości ukazana z perspektywy jego wieloletniego managera, „pułkownika” Toma Parkera. W stosunku do samej postaci zarządzającego kariera gwiazdy mężczyzny, w następujących po śmierci Presleya latach pojawiło się sporo kontrowersji i głosów krytyki, zarzucających mu między innymi finansowe wykorzystywanie gwiazdy. O całej sytuacji napisano już dziesiątki mniej i bardziej szczegółowych publikacji – stojący za kamerą „Elvisa” Baz Luhrmann bynajmniej jednak nie bawi się tu w aptekarskie podejście, narrację Parkera wykorzystując jedynie jako punkt odniesienia do nakreślenia zgrubnego portretu legendy.

„Zgrubnego”, to zresztą spore niedopowiedzenie. Próba skompresowania bogatego w mniejsze i większe, choć za każdym razem nieodmiennie intrygujące zakręty życia Elvisa Presleya do dwóch i pół godziny seansu może zakrawać na przedsięwzięcie ze wszech miar karkołomne. Luhrmannowi nie sposób jednak odmówić świadomości tego z jak rozległym materiałem przychodzi mu się mierzyć i w nieunikniony sposób, jego „Elvis” nie stawia sobie za cel bycie najwierniejszą biografią króla rock and rolla w historii. Struktura całości chronologicznie przechodząca od fascynacji młodego chłopaka konkretnymi muzycznymi gatunkami, przez eksplozję popularności, aż do nagłego tragicznego końca o niektóre aspekty jego kariery (jak choćby nieudany podbój Hollywood) ledwie zahacza. „Elvis” jednak, to bardziej baśń o legendzie, przefiltrowana przez współczesną wrażliwość, skupiająca się na oddaniu minionej epoki i towarzszącej osobie Presleya otoczki.

Przy takim potraktowaniu tematu, trudno nie przyznać, że zakontraktowanie jako reżysera faceta specjalizującego się w audiowizualnych synonimach przepychu show w rodzaju „Moulin Rouge” czy „Wielkiego Gatsby’ego”, to niemal pewny strzał w dziesiątkę. Tak też jest w istocie, bowiem „Elvis” Luhrmanna jest jak jedno z show króla – energetyzujący i ekstrawagancki, nieustannie onieśmielający widza feerią barw. Forma odgrywa tu kluczową rolę w opowiadaniu historii, choć nie sposób odmówić Australijczykowi, że nawet jeśli niejako pozostawia je w tle, aspekty związane z obyczajową i społeczną rewolucją są integralną częścią całości.

Film Luhrmanna to również prawdziwy majstersztyk pod względem realizacyjnym. Już same tylko występy Elvisa oddane są z pieczołowitością która uświadamia jak wiele trybików wielkiej machiny musiało tu zadziałać, by wprawić ją w ruch, a to tylko jeden z elementów składających się na widowisko. Równie dobrze jest pod względem aktorskim. Wcielający się w tytułową rolę Austin Butler jest tak dobry, że śmiało można mówić o przełomowej roli w karierze, a mogący budzić pewne wątpliwości Hanks bywa nieco karykaturalny, ale ostatecznie dobrze oddaje zamysł swej postaci, jako sprawnego manipulanta.

„Elvis” to zatem jedna z najbardziej pozytywnych, filmowych niespodzianek znajdującego się tuż za półmetkiem 2022 roku. Z jednej strony można by powiedzieć, że w dłoniach tak znakomitego fachowca jak Baz Luhrmann to po prostu musiało się udać, z drugiej, przy tak najeżonym pułapkami (i oczekiwaniami widzów) materiale, okazji do potknięcia się było całe mnóstwo. Król rock and rolla w wersji srebrnoekranowej zdecydowanie jednak dał radę.

Foto © Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.

Elvis

Nasza ocena: - 75%

75%

Reżyseria: Baz Luhrmann. Obsada: Austin Butler, Tom Hanks, Helen Thomson i inni. Australia/USA, 2022.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

One comment

  1. Ależ się zgadzam! Bardzo się baliśmy z żoną, idąc na ten film. A wyszło świetnie!

Leave a Reply