Gorący temat

Harleen – ambitna geneza Harley Quinn [recenzja]

“Harleen” Stephana Sejica bardzo przyciąga wzrok swoją okładką, na której widzimy popularną bohaterkę uchwyconą – mimo jej uśmiechu – z dramatycznym wyrazem twarzy. I rzeczywiście, Sejic w niestandardowy sposób opowiada nam o życiowym dramacie doktor Harleen Quinzel, która dała się pochłonąć mrokowi Gotham i jego najbardziej rozpoznawalnego złoczyńcy. 

Okładkowa Harley Quinn traci też bardzo dużo ze swojej niefrasobliwości, a czerwone obwódki wokół jej oczu i raczej bardzo niedbała fryzura świadczyć mogą o psychicznym wyczerpaniu. Być może ta okładka to najmocniejszy punkt opowieści Stephana Sejica, który można by powiedzieć, wszedł z butami w życiorys bohaterki i zrobił z niej rodzaj męczennicy. O dziwo, taki punkt widzenia nie jest wcale żadnym novum, ale już forma jego przedstawienia czyni z “Harleen” próbę stworzenia dorosłej opowieści o bohaterce, którą większość ma za postać nie osiągającą dorosłości.

Najważniejsza uwaga – w “Harleen” prawie nie znajdziemy Harley Quinn, co z pewnością rozczaruje wielu fanów tej postaci. W tym długim komiksie rozpisanym na trzy duże akty otrzymujemy rozbudowaną  historię doktor Harleen Quinzel (czyli z nazwiskiem, którego niemal nikt nie potrafi dokładnie wymówić), podejmującej nietrafione, życiowe decyzje. To, że została psychiatrą wydaje się być bardziej zrządzeniem losu niż świadomie podjętą decyzją. Tematem jej badań stają się żołnierze z zespołem PTSD, a na ich podstawie wykluwa się teoria, w myśl której za wybuchowe czyny ludzi poddanych nieustannemu stresowi odpowiadają zmiany w mózgu, których skutkiem staje się permanentne blokowanie empatii. Jej teoria, według której istnieje możliwość rozpoznawania przyszłych psychopatów znajduje zainteresowanie Wayne Enterprises, dzięki czemu Harleen może zacząć prowadzić badania w Azylu Arkham. A czym się to może skończyć, możemy już  sobie dokładnie wyobrazić.

Główną oś fabuły nie może stanowić nic innego, jak nawiązanie Harleen relacji z Jokerem, który wygląda tu zupełnie inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Inną ważną postacią komiksu jest Harvey Dent, podobnie jak Harleen będący dopiero na progu swojej przemiany. O dziwo sam Batman stanowi tu jedynie dodatek i jego rolę możemy porównać do tej, znanej z serii “Gotham Central”, uosabiającej ludzkie o nim wyobrażenia. Tak właśnie widzi go Harleen, zupełnie inaczej niż Jokera, czyniąc z tego drugiego w swojej perspektywie ofiarę systemu, a nie niebezpiecznego psychopatę. Dodatkowo nie zdając sobie sprawy, że ten zwyczajnie nią manipuluje.

Dostajemy zatem ambitne studium osobowościowej przemiany, które ma nam odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób można przekroczyć moralną granicę, z której nie ma już w zasadzie powrotu. W graficznym stylu Sejica ginie zupełnie groteskowość tej postaci i zostaje jedynie dramat, a szaleństwo traci swoje filuterne oblicze. Pytanie, czy fani oczekują właśnie takiego portretu Harley Quinn?  

“Harleen” została wydana w ramach imprintu DC Black Label, prezentującego z założenia mroczniejsze, bardziej dorosłe opowieści z uniwersum DC i taka właśnie usiłuje być historia napisana i narysowana przez Stejica. Gdzieś w tym założeniu wyczuwalny jest błąd, bo równie dobrze, a chyba nawet lepiej tragizm tej postaci wygrywali już Bruce Timm i Paul Dini w swych kreskówkowych opowieściach z tą bohaterką. Dlatego, mimo podziwu dla pracy twórcy, ostatecznie coś w tej zaprojektowanej z myślą o dojrzałym czytelniku wizji po prostu zgrzyta. Rzecz w tym, że pewne postaci lepiej się spisują i lepiej są odbierane w pasującej do nich konwencji. Zaś Harley Quinn na poważnie owszem, wyrzuca nas ze strefy komfortu prezentując portret zakompleksionej kobiety z psychicznymi problemami, ale mówienie o tym wprost w jakiś sposób odziera tę postać z jej czaru i charakteru. Mamy zatem nowe oblicze bohaterki, które zapowiadała już grafika z okładki, ale to, czy je zaakceptujemy, czy odrzucimy jako sprzeczne z naszym wyobrażeniem, zależy już od nas. 

Harleen. Scenariusz i rysunki: Stjepan Sejic. Egmont 2020.

Ocena 6,5/10

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Postapo #4. Jacy jesteśmy? – gorzka prawda o nas samych? [recenzja]

„Postapo” jako przykład postapokalipsy w rodzimym wykonaniu cenię bardzo, uznając, że to fabuła najbardziej celująca …

Leave a Reply