„Hellware” Marcina Mortki to bezpośrednia kontynuacja wcześniejszej powieści „Miasteczko Nonstead” które w należyty sposób wieńczy historię dziwacznej mieściny oraz brytyjskiego pisarza Nathaniela McCarnisha.
Po lekturze pierwszej części nieco narzekałem na finał (recenzja TUTAJ), jednak po przeczytaniu ostatniej strony w „Hellware” mam poczucie, że opowieść wreszcie dobiegła końca. I jest to zakończenie co najmniej satysfakcjonujące. Sama fabuła tego tomu traci nieco do pierwszej części skupieniem na jednym, kluczowym wątku – próby pokonania Maggora – kiedy wcześniejsze „Miasteczko Nonstead” zachwycało znakomitym nakreśleniem tajemnicy opuszczonej chaty w lesie i manifestujących się w mieścinie ludzkich koszmarów. „Hellware” prowadzi fabułę jednotorowo, wszyscy główni gracze są już od dawna rozstawieni na planszy, a to trochę pozbawia nas możliwości śledzenia tajemnic Nonstead. Łatwiej domyślić się finału – zdaje się on dość wyczuwalny, i choć autor stara się urozmaicić treść tego tomu dodatkami w postaci zgrabnie wplecionej sylwetki tajemniczego Chochlika, czy szerszym nakreśleniem życia osobistego Skinnera, to jednak z gruntu opowieść w tym tomie odarta jest z tajemnicy. Antagonistę znamy już z poprzedniej książki, wiemy, że walka z nim nie będzie należeć do łatwych, a zabiegi Mortki, by podtrzymać nasze zainteresowanie skupiają się głównie na nakreśleniu skomplikowanej sieci powiązań, jakimi demon otoczył Nonstead oraz usilnym staraniom bohaterów, by znaleźć sposób na przeciwstawienie się.
Nie przeczę, że zaczyna się znakomicie. Wywrócenie wszystkiego, co wiemy o Nonstead do góry nogami, wrzucenie Nathana do zupełnie obcego miejsca, do obcej dla niego roli i z luką w pamięci obejmującą całe dwa lata wstecz to naprawdę świetny ruch, który intryguje od pierwszej strony. Odkrywanie przez bohatera własnej tożsamości, zdarzeń z utraconego okresu, a wreszcie bolesnych faktów z czasu fugi to z pewnością najlepszy fragment drugiego tomu. Później napięcie nieco opada. Drugi tom, jak wspomniałem, może i obfituje w dynamiczną akcję, jednak jest ona oparta na uproszczonej, liniowej osi fabularnej – zmagań zmierzających do pokonania Maggora. Brak więc tutaj starannie wykreowanej i subtelnie prowadzonej tajemnicy, którą – wraz z bohaterami – mamy okazję odkrywać. W zamian dostajemy ciekawe i dość nowatorskie wykorzystanie technologii w aspekcie „demonicznym”. Główny antagonista Nathana w interesujący – z punktu widzenia konstrukcji fabularnej – wykorzystuje telefony komórkowe i laptopy do „infekowania” i kontroli swoich pomagierów, co z pewnością stanowi nowalijkę w w polskiej literaturze grozy.
Jako samodzielny tom „Hellware” czyta się dobrze, jednak wypada on nieco słabiej niż tom pierwszy – głównie przez to, że „Miasteczko Nonstead” odsłoniło zbyt wiele kart. Jako dylogia broni się całkiem nieźle, bowiem drugi tom zawiera konieczne dla dopełnienia historii elementy oraz ostateczną rozprawę z demonicznym przeciwnikiem. Sam w sobie pozostawia nieco niedosytu, jednak zawiera kilka ciekawych, wspomnianych wcześniej rozwiązań, które podnoszą ocenę i pomimo nieco słabszych fragmentów to nadal naprawdę dobra powieść na mapie polskiej literatury grozy. Widać fascynacje stylem Stephena Kinga i choć osobiście nie znoszę nadawania polskim autorom na siłę określnika „polski King”, to nie zmienia faktu, że Mortka bardzo mocno bawi się nawiązaniami do mistrza horroru – zwłaszcza w pierwszej części – i całość dylogii Nonstead jest mocno „kingowska” w duchu.
„Hellware” to zgrabnie nakreślony horror, umiejętnie wieńczący wcześniejszą część i domykający, tym razem w sposób ostateczny, całość serii. Na mapie polskiej literatury rozrywkowej to jeden z nielicznych horrorów, które czyta się tak dobrze i z taką przyjemnością. Mortka trafi do fanów prozy Artura Urbanowicza, czy wczesnej twórczości Stefana Dardy. Czerpie garściami z dorobku Kinga, jednak kreśli własną wizję horrorowej opowieści, co nie przeszkadza mu puszczać nieustannie oko do fanów Króla.
Hellware
Nasza ocena: - 70%
70%
Marcin Mortka. Wydawnictwo Videograf 2020