Miasteczko Nonstead to powieść, która wraca wznowiona na rynek księgarski pod szyldem nowego wydawcy, w dodatku z premierową kontynuacją, czyli „Hellware”.
Jeden z najlepszych tytułów od Marcina Mortki, który bezsprzecznie darzę sentymentem, jednak muszę uczciwie przyznać, że przy drugim czytaniu nie dało się nie dostrzec pewnych wad, obniżających finalną ocenę. Nie zmienia to jednak faktu, że na rodzimym rynku powieści grozy „Miasteczko Nonstead” wypada całkiem nieźle.
Chcąc opisać tę książkę jednym zdaniem, powiedziałbym, że to mieszanka wczesnych sezonów „Z Archiwum X” z „Miasteczkiem Twin Peaks”. Mroczna atmosfera niewielkiej mieściny, w której każdy udaje, gra kogoś innego, niż jest w rzeczywistości, ukrywa mniej lub bardziej mroczne sekrety i prześladowany jest przez stanowczo nadprzyrodzone zjawiska.
Młody brytyjski pisarz, autor znakomicie przyjętego zbioru „Szepty” wraca do tytułowego Nonstead – miejsca, w którym kiedyś, przez krótki czas czuł się szczęśliwy. Uciekając przed problemami, które coraz mocniej go przytłaczają, stara się ukryć za sztafażem sentymentalnych wspomnień i tęsknoty za utraconą miłością.
Jednak powrót okazuje się nie tak dobrym pomysłem, bowiem Nonstead, do którego trafia Nathan nie jest tym samym miejscem, które zapamiętał.
Stężenie tajemnic na mieszkańca przekracza wszelkie normy, a kolejne sekrety mieściny, jakie wychodzą na wierzch okazują się coraz makabryczniejsze.
W powieści mamy kilka zgrabnych, nieźle zaplanowanych twistów, jest wątek historyczny – choć nie do końca wyeksploatowany, przynajmniej w pierwszej części – oraz sprawnie konstruowana atmosfera grozy, choć wzbudzana w dość sztampowy sposób. Autor gra krajobrazem. Zalesione odludzie, wiecznie zasnute mgłą, zmywane zimnym deszczem to sceneria idealna dla mrocznych, często odrealnionych zdarzeń. Do tego odizolowanie bohatera w chacie poza miastem, co skutecznie umożliwia wzbudzanie i w nim samym, i w czytelniku odczucia niepokoju.
Całość czyta się szybko, przyjemnie, z odpowiednią dawką napięcia, jakie powinno towarzyszyć dobrze skrojonej powieści grozy. Czy wzbudza lęk? Miejscami, z całą pewnością. Wątek demonicznej chaty w środku lasu, która spalona jednej nocy, rankiem odradza się nietknięta to kluczowy i najciekawszy wątek w powieści, klamrą spinający wszystkie poboczne. Jednocześnie motyw chaty jest najbardziej niewykorzystanym wątkiem w książce. Cała jej demoniczność finalnie ulatnia się, a jej rola okazuje się z gruntu odmienna, niż się spodziewaliśmy z początku. I nawet nie końcowy twist jest problemem, bo on wypada naprawdę dobrze, ale fakt, że cała, misternie budowana konstrukcja jest zbyt gwałtownie rozmontowana prze samego autora. Z tajemniczym domostwem w lesie łączy się przecież ściśle temat tajemniczych zaginięć i równie zagadkowych powrotów kolejnych postaci. Motyw świetnie zaimplementowany do powieści, w efekcie nie znajduje godnego wyjaśnienia. Pokładam nadzieję w kontynuacji, która ma szansę te wspomniane braki uzupełnić.
„Miasteczko Nonstead to książka o bardzo dużym potencjalne, która nieco traci w zakończeniu, jednak pozostawiając nadzieję na godne dopracowanie poszczególnych linii fabuły w kontynuacji. Jako dylogia, ma szansę okazać się bardzo dobrą historią grozy. Samo „Miasteczko Nonstead” pozostawia pewien niedosyt.
Jak nie lubię określnika „polski King”, tak nie sposób nie dostrzec pewnych inspiracji królem grozy w powieści. Owszem, Mortka z pewnością „polskim Kingiem” nie jest, jednak widać pewne zamiłowanie, do iście kingowskiej konstrukcji. Mała, odizolowana mieścina, w której nawarstwiają się kolejne nadnaturalne zdarzenia, postać pisarza uciekającego od własnej sławy, która okazuje się być bardziej gorzka, niż się spodziewał, znaczące, rozbudowane role kolejnych, wprowadzanych na plan powieściowy postaci, z których każda ma swoją rolę i niejako własną opowieść, oraz mroczne grzechy z przeszłości mieszkańców, które z czasem wracają, by odebrać należną zapłatę – to wszystko elementy budujące naprawdę dobrą historię, która może zainteresować fanów Kinga, ale i klasycznej grozy. Nie ma tu przesadniej oryginalności, ani konstrukcyjnej, ani też fabularnej, co jednak nie przeszkadza, bo autor celuje w określony, finalny efekt i taki właśnie, z grubsza, osiągnął.
Mortka to z pewnością zdolny autor, na którego warto zwrócić uwagę. Umiejętnie gra gatunkowymi kliszami, ciekawie buduje nastrój izolacji, osaczenia i swoistego odrealnienia, choć momentami pragnienie zaserwowania czytelnikom starannie opracowanego twistu spłyca mroczny wydźwięk opowieści.
Ciekaw jestem bardzo wspomnianego „Hellware”, bowiem druga część cyklu ma szansę uzupełnić braki z pierwszej, dopracować niedociągnięcia fabuły i w sposób konkretny domknąć historię.
Pierwszy tom, mimo swoich niewielkich mankamentów czyta się dobrze i jest wart czytelniczej uwagi, a braki nie dyskredytują go właśnie ze względu na szansę dopracowania poszczególnych elementów fabuły właśnie w „Hellware”. Więc bez znajomości kontynuacji nie sposób jednoznacznie go ocenić.
Miasteczko Nonstead
Nasza ocena: - 70%
70%
Marcin Mortka. Wydawnictwo Videograf 2020