Gorący temat

Jake Adelstein: gazety w Japonii są trochę jak yakuza [wywiad]

Z Jakiem Adelsteinem, autorem książki „Tokyo Vice” i zarazem bohaterem serialu wyprodukowanego przez HBO MAX, rozmawiamy m.in. o różnicach kulturowych między zachodem a wschodem, kulisach pracy w japońskich gazetach oraz jego zaangażowaniu w produkcję telewizyjnego show.

Gratulacje! „Tokyo Vice” to niezwykle udany serial, który świetnie portretuje kulturowe różnice między zachodem a wschodem. Zdradzisz nam jak w Twoim przypadku wyglądało pierwsze spotkanie z Japonią „od kuchni”?

Wydaje mi się, że „Tokyo Vice” samo w sobie to wszystko ujmuje – musiałem wręcz napisać książkę. Japonia pozostaje fascynującym i tajemniczym miejscem, ponieważ język jest osadzony w kulturze. Każda rozmowa wymaga od ciebie uwzględnienia swojego statusu w stosunku do statusu drugiej osoby, aby określić, jaki masz szacunek, jakich słów używasz na „ja”, „ty”, „oni”, a nawet jakich zwrotów grzecznościowych należy użyć lub nie. Aby dobrze mówić po japońsku, musisz zaakceptować fakt, że ty i ja nie jesteśmy równi i możemy nigdy nie być w kontekście japońskiego społeczeństwa.

A jak to wyglądało w kwestii samej pracy dziennikarza śledczego? Twoje pierwsze kroki w branży nie należały do najłatwiejszych, a o Japończykach mówi się, że to dość hermetyczne i nieprzyjazne społeczeństwo. Czy jako osoba z zewnątrz musiałeś pracować bardziej na uznanie przełożonych niż inni, a może to wszystko to tylko stereotypy?

Gazety w Japonii to trochę merytokracja. Jeśli tylko masz sensacyjny materiał, którego nikt inny nie robi, i został on zauważony, możesz być nawet gadającym psem, a i tak zyskasz szacunek. W tym sensie gazety są trochę jak yakuza – twoje umiejętności mają większe znaczenie niż pochodzenie czy krew.

W napisach końcowych odcinków czytamy, że serial został zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Z kolei książka to połączenie biografii i reportażu. Jakie są największe różnice między pierwowzorem a adaptacją?

W teorii książka jest niemal całkowicie oderwana od serialu, ale oczywiście ma z nim sporo punktów wspólnych. Konflikt w czwartym odcinku został zapożyczony prosto z książki, z rozdziału „pochowaj mnie w płytkim grobie” – kiedy gliniarze nie chcą pić herbaty Ishidy. Postać Katagiri jest oparta na prawdziwym detektywie Chiaki Sekiguchi. I oczywiście (ekhem) całkowicie fikcyjny bezwzględny, żądny władzy szef mafii – Tozawa. Był jeszcze Kaneko Naoya, pierwszy szef yakuzy, którego spotkałem, zmarł wiele lat temu, ale który nauczył mnie bardzo dużo o działaniu organizacji. Tu możecie znaleźć jego wizytówkę,

Zdobycie tematu wymagało od Ciebie lawirowania pomiędzy jedną, a drugą stroną barykady. Jak określiłbyś zatem swoją relację z funkcjonariuszami prawa i yakuzą?

Moja więź z organami ścigania jest prawdopodobnie w porządku. Być może rozgniewałem wysokich rangą biurokratów za moje relacje z policyjnego demontażu śledztwa w sprawie gwałtu wokół Shiori Ito. Trochę inaczej pod tym względem może być z yakuzą. Od lat nie rozzłościłem Yamaguchi-gumi ani nie wytworzyłem żadnej złej atmosfery. Przynajmniej z tego co wiem. W kwestii samej organizacji, po katastrofie 3/11 napisałem długi artykuł o ich wysiłkach na rzecz pomocy ofiarom trzęsienia ziemi i tsunami. To była krytyczna, ale pozytywna informacja prasowa i myślę, że dla wielu ludzi na tym świecie yakuza zyskała reputację sprawiedliwej. Surowej, ale sprawiedliwej.

A jeśli określiłbyś rodzaj swojej współpracy – czy zawsze chodziło jedynie o kwestię zdobycia informacji, a może rzeczywiście po jakimś czasie zamieniało się to w coś na kształt przyjaźni?

Moim zdaniem możesz zaprzyjaźnić się z kimkolwiek z dowolnego środowiska. Myślę, że większość ludzi nie rozumie, czym jest przyjaźń lub co to znaczy być prawdziwym przyjacielem. Przyjaciele stają się źródłami, a źródła przyjaciółmi. To jedna z tych rzeczy związanych z dziennikarstwem, które przynoszą radość.

W książce wspominałeś, że jedna z frakcji yakuzy wyznaczyła nagrodę za Twoją głowę. Czy dziś możesz swobodnie poruszać się po Japonii?

Tak, mogę. Goto Tadamasa dostał za swoje. W 2012 roku został pozwany za zabójstwo agenta nieruchomości Nozakiego. W końcu wyszedł za kaucję 1,2 miliona dolarów, przeprosił i uciekł z kraju. Stany Zjednoczone nadal wymieniają go jako szefa mafii z lennem w Kambodży. Krótko próbował ożywić walki psów jako sport w prefekturze Shizuoka. To zresztą cały on: odnajdywanie przyjemności w rywalizowaniu ze sobą czujących zwierząt, obserwowanie cierpienia przegranego i obstawianie pieniędzy na nieszczęścia. Słyszałem też, że dostał nową wątrobę w Singapurze i jest całkiem zdrowy, ale kartek noworocznych nie wymieniamy.

Czy po prawie dwudziestu latach od publikacji Twoich reportaży, yakuza jest w stanie funkcjonować na takich samych zasadach jak na przełomie wieków?

Zupełnie nie. Liczba pełnoprawnych członków obecnie spadła do 12 000 z ponad 80 000 w 1999 roku. Średnia wieku to 50 lat. Innymi słowy – zanikają.

Serial może nie tylko pochwalić się wysokimi walorami produkcyjnymi, ale też znakomitą obsadą. Czy miałeś wpływ na realizację i dobór aktorów, bądź doradzałeś im na planie?

Odegrałem rolę w obsadzeniu jednej z hostess, Noemie Nakai, która jest po prostu znakomita. Pracowała również przy serialu w zakresie pisania scenariusza, doradztwa technicznego i tłumaczeń. Bardzo się ucieszyłem, że dostała rolę. Również Mari Yamamoto, która pisała często ze mną dla Daily Beast od 2015 roku, współpracowała ze scenarzystami tak, by zapewnić wszystkiemu odpowiednią jakość i by nie było przypadków w których do serialu zakradłyby się głupotki pokroju „yakuza kontra rosyjska mafia”.

W jednym z odcinków pada sugestia, że uwielbiasz mangę. Naprawdę znasz „Chłopaków z XX w.”? („20th Century Boys”)

Cóż, mogę powiedzieć tyle, że rzeczywiście jestem fanem niektórych mang, jak na przykład „Ghost in the Shell”, czy „Tokyo Ghoul”.

Na swoim koncie masz jeszcze książki „The Last Yakuza” i „Pay the Devil in Bitcoin”. Co jeszcze planujesz napisać w temacie japońskiego półświatka?

„Operation Tropical Storm” na Kindle’a to zabawny krótki artykuł o tajnej operacji w USA mającej na celu usidlenie szefa yakuzy. Jest jeszcze „Tokyo Private Eye”, czyli kontynuacja „Tokyo Vice”, która obejmuje w dużej mierze tę samą tematykę.

Foto © Michael Lionstar

Tokyo Vice. Sekrety japońskiego półświatka
Autor: Jake Adelstein
Wydawca: Poradnia K
Opis książki: Jake Adelstein jest jedynym amerykańskim dziennikarzem śledczym, który został dopuszczony do tajemnic japońskiego świata przestępczego. Przez dwanaście lat pisał o ciemnej stronie Japonii: morderstwach, wyłudzeniach, handlu ludźmi, przestępstwach podatkowych i oczywiście yakuzie. Pracował dla jednej z największych japońskich gazet, gdzie rozpoczął śledztwo w sprawie korupcji w tokijskiej policji. Doprowadziło to do skandalu, który wstrząsnął całym krajem i sprawił, że Adelstein musiał zmierzyć się z groźbami pod adresem swoim i swojej rodziny. Za jego głowę wyznaczono wysoką cenę. To wciągająca opowieść o kulisach japońskiej przestępczości, która pokazuje nieznaną twarz Japonii; intrygująca kronika przemiany nieopierzonego dziennikarza w doświadczonego reportera, który pokonał strach i powrócił, by walczyć.

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Daniel Rosołek – osobiście nie widzę obecnie różnicy pomiędzy Ślązakiem a Polakiem [wywiad]

Z Danielem Rosołkiem, autorem powieści „Pomrok”, wydanej niedawno przez Wydawnictwo Mroczne rozmawiamy o tożsamościowych dylematach …

Leave a Reply