JLA: Wieża Babel” to nie tylko opowieść o globalnej destrukcji ludzkich zdolności komunikacyjnych, ale też o tym, jak Batman dał ciała i stał się czarną owcą wśród swoich towarzyszy z Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości. No właśnie, czy rzeczywiście dał?
Wybierając do recenzji album z podstawową drużyną Uniwersum DC nie doczytałem, że te historie mają już ponad dwadzieścia lat. Rekomendacją było tu głównie nazwisko scenarzysty, czyl Marka Waida, którego tytuły jak “Daredevil”, czy “Czarna Wdowa” to bardzo porządne komiksy. Waid to po prostu znak jakości, choć jego słynnego “Kingdome Come” (też już bądź co bądź starszy tytuł) jakoś nie jestem zwolennikiem. Jednak sam okładkowy opis “Wieży Babel” był na tyle interesujący, że z ochotą rozpocząłem lekturę. I dość szybko pojawiło się uczucie supebohatersko-fabularnego deja vu, w którym pomagały rysunki ze sporą domieszką groteski tworzącego wówczas przygody JLA Howarda Portera.
We wstępie do albumu mamy te zbieżności wyjaśnione. Waid tworzył przygody JLA można powiedzieć na zmianę z Grantem Morrisonem. Długi run ekscentrycznego Szkota znamy już z czterotomowego wydania, przepełnionego szalonymi pomysłami, niezwykle dynamicznego i zarazem chaotycznego, pisanego jakby na lekkim haju. I ten czasami wymuszony luz czuć również w historiach z tego tomu – ale co ważne nie w tej tytułowej. Bo “Wieża Babel” to druga połowa albumu wydanego w ramach DC Deluxe. Pierwsza zaś to kilka historii, które Waid tworzył po łebkach, w momentach gdy Morrison dostawał twórczej zadyszki. I co ciekawe, ta pierwsza połowa to zupełnie inna bajka niż główna historia tego tomu. Jakby między nimi powstała cezura, która oddzieliła komiksowe pisanie z dwudziestego wieku od tego, które nadeszło w dwudziestym pierwszym.
Pierwszą historią w tym tomie jest “Synchroniczność”, w której odbijają się fascynacja Waida współczesnymi osiągnięciami naukowymi nawiązującymi do teorii kwantowej. Skoro padło określenie kwantowa, to pewnie spodziewamy się skomplikowanej fabuły, ale jest wprost przeciwnie, opowieść o realizujących się, wydawałoby się nie do pomyślenia prawdopodobieństwach jest podana na szybko, wcale nie zawile, z wyraźną radością twórcy, mogącego poszaleć ukazując konsekwencje pewnego naukowego projektu. Wyraźnie radosna narracja przypomina czasy Stana Lee i jego różnorodnych fabularnych, dziś już przestarzałych ekstrawagancji.
W drugiej kolejnej mamy na tapecie nieco mniej znanego u nas Adama Strange’a i jego odległe, międzyplanetarne problemy związane ze zmarłą (i ponoć nieoczekiwanie wskrzeszoną) żoną, na które załapuje się cała Liga. Załapuje w ten sposób, że jest zmuszona do służenia wyraźnie niestabilnemu emocjonalnie Strangowi, co nadaje tej teoretycznie poważnej historii miejscami groteskowy wydźwięk. Akcja pędzi tu na złamanie karku, tak samo jak w kolejnej, dwuczęściowej historii, która okazuje się być powiązana z zaplanowaną przez Egmont cyklem “Batmanem. Ziemią niczyja”. Może dlatego podczas lektury jesteśmy często zdezorientowani różnymi nawiązaniami, tak samo jak to ma miejsce w przypadku poprzednich opowieści. I w końcu jest tak, że przed głównym daniem albumu czujemy, że Uniwersum DC nieco nas tym razem przerosło. Ale spokojnie, “Wieża Babel” wchodzi już o wiele lepiej, jakby twórczość Waida od tego momentu weszła na wyższy poziom. Narracja jest tu już prowadzona w bardziej współczesnym tonie, nie czuć tej superbohaterskiej głupawki, która w większych porcjach jest często nie do zniesienia. A sam pomysł – a w zasadzie dwa pomysły są przekozackie i dają nam intrygującą, co ważne ani nie za długą, ani nie za krótką.
Głównym antagonistą w “Wieży Babel” jest Ra’s al Ghul i jego organizacja, która znajduje sposób na unieszkodliwienie superbohaterów. W jaki sposób? To już zasługa córki złoczyńcy, Talii, która wykrada plany Batmana dotyczące sposobów na unieszkodliwienie każdego superbohatera z Ligi. O ile dobrze pamiętam, ów wątek pojawił się już w zalążku w runie Morrisona,a teraz uderza w JLA z pełną siłą. Batman, bez konsultacji ze swoimi towarzyszami znalazł na nich haki. Przykre – co dadzą mu później odczuć, ale też w jakiś sposób logiczne. Batman nie byłby sobą, gdyby nie zabezpieczył się w ten sposób, bo Batman bierze pod uwagę każdą ewentualność. No jeszcze gdyby zabezpieczył odpowiednio te wykradzione dane… W każdym razie po tym incydencie nic już nie jest takie samo i każdy ma gdzieś z tyłu głowy, że Mroczny Rycerz to rzeczywiście mroczny superbohater i takie zagrywki z jego strony to (nienormalna) normalka.
Zaraz, ale przecież ta historia ma tytuł “Wieża Babel”. I tu dochodzimy do sedna operacji Ra’s al Ghula , który pozbawia Ziemian umiejętności poprawnego posługiwania się mową, sztuką pisaną, słowem miesza języki. Kradnie z pomocą zaawansowanej technologii i globalnej operacji na ludzkich mózgach naszą podstawową zdolność. Efekt? Wszędzie panuje bełkot co prowadzi do totalnego chaosu. A przy unieszkodliwieniu superbohaterów nie za bardzo jest komu odwrócić ów nowy, bełkotliwy porządek.
Fajny pomysł? Pewnie! Upiornie fajny jest też główny cel Ra’s al Ghula, który zamierza w ten sposób zdziesiątkować (w szczytnym celu) ludzką populację, czyli mamy tu coś w rodzaju Thanos vibe i podświadomie nawet temu kibicujemy. Jaki może być finał można łatwo przewidzieć, ale nie odbiera to ani radości, ani satysfakcji z lektury tej naprawdę porządnej i fajnie wymyślonej superbohaterskiej historii, która wprowadziła czytelników i herosów z DC w nowe realia XXI wieku. Czas, kiedy komiksy o superbohaterach będą czytać raczej dorośli niż dzieciaki. I dorośli będą chcieli więcej takich historii jak “Wieża Babel”.
JLA: Wieża Babel
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Mark Waid. Rysunki: Howard Porter i inni. Tłumaczenie: Marek Starosta. Egmont 2023