Gorący temat

Krzyk VI – głębokie cięcie [recenzja]

Jak mówi popularne przysłowie, żelazo należy kuć póki gorące – a ze świecą szukać kogoś kto chętniej wciela je w życie, niż specjaliści od rozrywki z Hollywood. Trudno więc dziwić się, że po niewątpliwym sukcesie poprzedniego polowania Ghostface’a, nieco ponad rok później spotykamy się z nim w kinowych salach po raz kolejny.

Stanowiący piątą część serii „Krzyk” z zeszłego roku miał tę niewątpliwą przewagę, że mógł wziąć widzów przez zaskoczenie. I wszelkie swoje atuty bezbłędnie wykorzystał – rozpisany przez Jamesa Vanderbilta i Guya Busicka, a animowany przez Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta scenariusz bawił, trzymał w napięciu i puszczał do widzów oko niezliczoną ilość razy, a wsparty dopiętą na ostatni guzik realizacją, składał się na jedno z bardziej odświeżających slasherowych doznań ostatnich lat. Jego kontynuacja pod wieloma względami musiała być jednak zupełnie inną bestią – tym razem zamiast zupełnie nowego zestawu pierwszoplanowych postaci mieliśmy przecież kontynuację historii tych które zdążyliśmy już poznać. Żeby wszystkie wątki odpowiednio posklejać, trzeba było natrudzić się nieco bardziej. Oba duety poradziły sobie jednak z tym w większości bez zarzutu.

„Krzyk VI” po raz pierwszy w historii serii zabiera nas poza Woodsboro, akcję umieszczając w Nowym Jorku. To właśnie tam, w rok po traumatycznych wydarzeniach, czwórka ocalała z masakry usiłuje powrócić do normalnego życia. Wspierana przez Mindy i Chada nadopiekuńcza Sam usiłuje pilnować każdym kroku ruszającej na podbój miasta Tary, a przy okazji poradzić sobie nagonką zwolenników teorii spiskowych, właśnie ją podejrzewających o zaaranżowanie zeszłorocznej rzezi. Choć młodszej z sióstr wcale nie musi się to podobać, już wkrótce będzie musiała posypać głowę popiołem – oto bowiem na drodze bohaterów po raz kolejny stanie Ghostface, usiłujący tym razem wymierzyć karę domniemanym winnym wydarzeń z Woodsboro. Anonimowość wielkiego miasta powoduje, że zabójcą może być dosłownie każdy, a zagrożenie zdaje się nadchodzić zewsząd. Protagoniści będą musieli więc nauczyć się nowych zasad gry, jeśli chcą przetrwać.

Będący satyrą na horrorowe schematy, „Krzyk” nigdy nie traktował siebie całkiem poważnie, ale wydaje się, że wraz z szóstą odsłoną dotarł w miejsce, gdzie sam metakomentarz i naigrywanie się z utartych gatunkowych rozwiązań to już nieco za mało, by mówić o czymś więcej, niż tylko odgrzewanym kotlecie. Nie znaczy to, że tych w nowej części zabrakło: klasyczna już scena z grupowym tłumaczeniem zasad rządzących filmową grozą to nadal  stały punkt programu, a całość potrafi się śmiać sama z siebie, ale panowie Bettinelli-Olpin i Gillett doskonale zdają sobie sprawę z tego, że samym puszczaniem oka do widza dwóch godzin taśmy filmowej nie wypełnią. Podejmują więc najlepszą decyzję z możliwych – obszarem akcji czyniąc zupełnie nowe dla bohaterów (i widzów przede wszystkim) środowisko. Decyzja o wyprowadzeniu serii na otwarte, nowojorskie wody to otwierający całe spektrum nowych możliwości game changer przypominający, że nikt, nigdy i nigdzie nie będzie mógł czuć się bezpiecznie, a sekwencje takie jak ta w metrze są doskonałym owego pomysłu podsumowaniem.

Już tylko dzięki takiemu zagraniu, „Krzyk VI” nie zalatuje naftaliną, a plusów jest tu zdecydowanie więcej. Znakomicie wypadają same zabójstwa, z niezwykle pomysłową sceną otwarcia na czele. Ale nie tylko nią – inscenizacyjna maestria kolejnych ataków Ghostface’a ma potencjał na momenty dla serii wręcz ikoniczne, co w połaczeniu z wyraźnie podkręconą brutalnością udanie podnosi adrenalinę (czy też raczej: powoduje jeszcze szerszy uśmiech). Podobać może się też tempo całości, sprawiające, że 120 minut mija niczym kilka minut. W tym względzie olbrzymia zasługa scenariusza, który dobrze radzi sobie z przeplataniem ze sobą wątków rodem z teen dramy z soczyście krwawym slasherem, a kiedy już wydaje się, że mamy chwilę na zaczerpnięcie oddechu, szybko nas z takiego błędu wyprowadza. Co więcej, obok dostarczania publice sporadycznych okazji do palpitacji serca i sporych dawek zazwyczaj trafiającego w tarczę humoru, twórcom udało się zawrzeć w filmowym przekazie kilka poważniejszych tematów, jak choćby kwestia cancel culture czy przepracowywania spływających na potomków grzechów ich rodziców.

Zdecydowanie pozytywne wrażenie sprawia też obsada: zarówno Melissa Barrera jak i Jenna Ortega sprawiają wrażenie jakby przez rok nabrały jeszcze większej pewności co  do pełnoprawnej przynależności do uniwersum, a nowe nabytki, czyli choćby Samara Weaving czy Dermot Mulroney również dostają i wykorzystują swoje pięć minut. Choć tym razem na ekranie nie zobaczymy Neve Campbell, mimo wszystko nie zabrakło też miejsca na kilka nostalgicznych powrotów, w osobach Hayden Panettiere i weteranki marki Courteney Cox. Słowem, dla każdego coś miłego.

„Krzyk VI” ma jedną zasadniczą wadę, w postaci mocno zakręconej i mimo wszystko nieco przekombinowanej intrygi. O ile w trakcie seansu raczej nie będzie to nikomu przeszkadzało, próba przeanalizowania tego na jak szeroką skalę planowane musiałoby być działanie antagonisty ani chybił skończy się znalezieniem co najmniej kilku fabularnych dziur. Jeśli jednak zdołamy się z tym pogodzić, zainwestowany w nowy horror Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta czas zwróci się nam z nawiązką – szósta część to konkretna dawka dobrej, sprawnie zrealizowanej zabawy. Warto dać jej szansę.

Foto © Forum Film Poland

Krzyk VI

Nasza ocena: - 75%

75%

Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett. Obsada: Melissa Barrera, Jenna Ortega, Dermot Mulroney, Samara Weaving i inni. USA, 2023.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply