Gorący temat

Krzyk – szczypta humoru, dwie grozy i całe tony dobrej zabawy [recenzja]

Co może mieć widzowi do zaoferowania piąta odsłona serii obecnej na ekranach kin od trzech dekad, zwłaszcza w sytuacji gdy będzie pierwsza, przy której nie będzie pracował jej pomysłodawca? Jak się okazuje, zaskakująco wiele.

Śmierć Wesa Cravena była sztyletem w serca fanów filmowej grozy a zarazem końcem pewnej epoki. Legendarny twórca „Koszmaru z ulicy Wiązów” czy omawianego tu „Krzyku” odcisnął trwały ślad w swym koronnym gatunku. Trudno było więc było spodziewać się by wieści o powstającej, piątej już części zabawy w kotka i myszkę Sidney Prescott i Ghostface’a potraktowane zostały przez fanów z czymś więcej niż tylko umiarkowanym entuzjazmem. Coś zaczęło zmieniać się dopiero wraz z pierwszymi opiniami z zamkniętych pokazów filmu – te wręcz tryskały optymizmem, sugerując rzecz na poziomie pierwowzoru. Kilka miesięcy później w końcu nadeszła możliwość skonfrontowania oczekiwań z rzeczywistością. I cóż tu wiele kryć, jest co najmniej dobrze.

Za kamerą piątego „Krzyku” stanęli Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett, twórcy udanie łączącej elementy slashera i komedii „Zabawy w pochowanego”, a zatem biorąc pod uwagę gatunkową zabawę jaką wykreowana przez Wesa Cravena marka zwykła widzom proponować, właściwi ludzie na właściwym miejscu. To że kontrolę nad filmem mają fachowcy z prawdziwego zdarzenia, czuje się tu zresztą od pierwszych minut – już na start mamy składające hołd pierwowzorowi, ale i paradoksalnie zachowujące świeżość, energetyczne wejście. Dalej jest wcale nie gorzej, bo nowy „Krzyk” płynnie przedstawia nam nowych bohaterów, zgrubny rys fabularny i wciąga we właściwą dla serii metanarrację, ani przez chwilę nie tracąc przy tym tempa.

Wydawać mogłoby się, że zwłaszcza w temacie scenariusza raczej nie należy spodziewać się tu czegokolwiek odkrywczego, ale choć kręcąca się tym razem wokół niejakiej Sam Carpenter historia w istocie jest powtórką z rozrywki w nowym opakowaniu, twórcy doskonale z tej wtórności zdają sobie sprawę – i zupełnie bezwstydnie uzupełniają całość o lawinę odniesień do poprzednich odsłon i mrugnięć okiem do widza. Co ważniejsze, w przeciwieństwie choćby do tego co w „Matriksie Zmartwychwstaniach” próbowała dokonać Lana Wachowski, wszystkie te tyrady o horrorowych zasadach przetrwania, czy dyskusje o wyższości ambitnego horroru w postaci „Babadooka” nad slasherami  są autentycznie zabawne i  trafiają praktycznie za każdym razem – czy to przy pomocy ostrych niczym brzytwa dialogów, udanych powrotów kultowych postaci w centrum wydarzeń, czy wreszcie otwarcie wyśmiewającego gatunkowe schematy humoru (już sam Dewey Davida Arquette’a potrafi w kilku scenach doprowadzić do niekontrolowanego parskania śmiechem). Wszystko zdaje się tu wręcz rezonować dobrą zabawą i pozytywną energią, zachowując precyzję i dynamikę tak, by w ten czy inny sposób nie dawać widzowi ani chwili wytchnienia.

Obok dopiętego na ostatni guzik scenariusza, słowa pochwały dla nowego „Krzyku” należą się również w aspekcie realizacji. Piąta część nie epatuje przesadnie jumpscare’ami, starając się zachować balans pomiędzy różnymi formami straszenia, tak by i co bardziej wyrobieni w gatunku widzowie nie kręcili głowami z irytacją. Warto również wspomnieć o samych zabójstwach, która z jednej strony wydają się zrealizowane znacznie ciekawiej niż choćby w o dekadę starszej „czwórce”, ale też bywają autentycznie brutalne. To niby jedynie detal i rzecz spodziewana po współczesnym slasherze, ale mimo wszystko cieszy. Podobnie zresztą jak i dobrana w punkt obsada – pomijając powracających na ekran wyjadaczy w postaci wspomnianego wyżej Davida Arquette’a, Courteney Cox czy Neve Campbell, równie interesującym zestawem okazuje się i młodsza ekipa z Jackiem Quiadem i Jenną Ortegą na czele.

Nowy „Krzyk” mimo wszystko dość niespodziewanie potrafi dostarczyć po równo dobrej zabawy  tak potencjalnie nowym miłośnikom serii, jak i tym, którzy znają się z nią od lat. Oj definitywnie udał się ten requel, jak film sam siebie w pewnym momencie określa – na tyle, że może i mamy dopiero połowę stycznia, ale miejsce w końcoworocznych podsumowaniach najlepszych filmów AD 2022 wydaje się mieć zapewnione. Wes Craven byłby dumny.

Foto © Forum Film Poland

Krzyk

Nasza ocena: - 80%

80%

Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett. Obsada: Neve Campbell, Jack Quaid, Jenna Ortega, Dylan Minnette i inni. USA, 2022.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply