Sprawdź, gdzie kupić:
Dla fanów postapo nazwisko Glukhovsky wiele znaczy. I wskazuje na jedną z ważniejszych rynkowych serii postapokaliptycznych, która rozrosła się do potężnego, globalnego uniwersum, mającego także polskie epizody. Ale Glukhovsky to nie tylko autor postapokaliptycznej fikcji, ale też wnikliwy i surowy komentator Rosji, swojej ojczyzny. Ocenia ją nie tylko w gorzko – satyrycznej nowelistyce spod znaku „Witajcie w Rosji” czy „Opowieści o ojczyźnie”, ale też – z adekwatnym dystansem przede wszystkim do samego siebie – w znakomitym, choć trudnym w odbiorze zbiorze felietonów „My. Kronika upadku”.
Jak wspomniałem, niniejszy zbiór jest w odbiorze trudny, wymagający, ale i niezbędny – mam wrażenie – dla zrozumienia współczesnej Rosji, Rosji putinowskiej, tego mocarstwowego tworu, który od pozornie liberalizującego się państwa, dążącego do (pozornego, jak się okazało) zacieśniania relacji z Zachodem znów, w krótkim czasie, powrócił do bezwzględnego autorytaryzmu i retoryki rodem z zimnej wojny.
Glukhovsky – we własnym kraju uznany za wroga narodowego i zdrajcę, ścigany listem gończym i od kilku lat pozostający na wygnaniu, na przymusowej emigracji — opisuje Rosję na przestrzeni lat, od 2012 roku po czas obecny. W krótkich, celnych felietonach komentuje niegdysiejsze wydarzenia, z perspektywy rosyjskiego obywatela kluczowe, takie mające wpływ na kształtowanie się państwa rosyjskiego, ujmowanego z perspektywy zwykłego mieszkańca Rosji, ale jednak równocześnie obywatela pozornie bardziej świadomego, inteligenckiego, zamożniejszego, niż rosyjska społeczna masa. A więc obywatela w domyśle bardziej odpowiedzialnego za kształtowanie się myśli społeczno – politycznej, czemu zresztą daje wyraz sam autor. I – co ważne, nie brak tutaj surowej samooceny, wskazania potencjalnych przyczyn wspomnianego w tytule upadku, który stanowi niejako współudział owych inteligenckich, społecznych elit, bardziej w założeniu świadomych, ale jednak finalnie bezradnych. Protestujących, ale zbyt wątle, ze zbyt małą determinacją, by realnie wywrzeć nacisk, by stać się katalizatorem zmian, do jakich owe elity – pomne tego, w jakim kierunku zmierza polityka putinowska – dążyły. Bez powodzenia, jak widać.
Glukhovsky opisuje własne – i sobie podobnym starania, by powstrzymać autorytarne zapędy władzy, pełzające ograniczenia swobód obywatelskich i coraz silniejsze zaciskanie pętli na szyi rosyjskiego społeczeństwa, byle podporządkować je autorytarnej wizji jednego człowieka. Ale jednocześnie nie stroni od surowej oceny owych działań. Otwarcie wskazuje gdzie – w jego własnym mniemaniu popełniono błędy, gdzie zrobiono zbyt mało, gdzie zrezygnowano w imię oportunizmu, przedwcześnie. Gdzie protesty – choć pozornie aktywizujące masy społeczne do sprzeciwu – okazały się zbyt mało energiczne, zbyt mało zdeterminowane i wypalające się przedwcześnie. I znów to tytułowe „My” wybrzmiewa tutaj silnie, czyniąc z Glukhovskiego nie moralistę, perorującego z wygodnego, zagranicznego, a więc względnie bezpiecznego fotela (względnie, bo jeśli jest się wrogiem Rosji, to historia pokazała, że nigdzie w pełni czuć się bezpiecznie nie można), ale współuczestnika zdarzeń, a zarazem współwinnego zaniedbań, zaniechań, swoistej przedwczesnej rezygnacji z walki o normalność.
Wspomniałem na wstępie, że „My. Kronika upadku” to książka zarazem zachwycająca wnikliwością, jak i trudna w odbiorze. Bowiem wymaga od odbiorcy, zwłaszcza od odbiorcy spoza Rosji, dobrej co najmniej znajomości wykresu zdarzeń społeczno – politycznych tego kraju, z szerzej ujętym tłem historii najnowszej Europy. Glukhovsky w tych publikowanych w różnych miejscach felietonach komentuje, często na gorąco, bieżące wydarzenia ostatniej dekady. A więc znajomość chronologii wydarzeń, których centralną częścią są niezmiennie wewnętrzne rosyjskie zdarzenia, jest konieczna dla zrozumienia przekazu, dla pojmowania przedstawianego punktu widzenia, tego ideowego trzonu, do którego Glukhovsky co rusz się odnosi, jako – było nie było – rosyjski patriota, rozżalony i przerażony tym, co stało się z jego ojczyzną. Orientacja w najnowszej historii Rosji, w kalendarium zdarzeń z ostatniej dekady jest więc wymagane, by tę – stosunkowo hermetyczną książkę zrozumieć i docenić. Ale nie zmienia to faktu, że warto. Zmierzyć się z nią, czasem uzupełnić wiedzę o zdarzeniach, zjawiskach, postaciach, jakie autor w kolejnych felietonach przywołuje (co w dobie internetu nie jest znów takie trudne), bo to ukazuje relacje z pierwszej ręki, jak powstawało, jak kształtowało się i rosło w siłę autorytarne, putinowskie mocarstwo, które znów, po latach zaczyna straszyć świat III wojną światową.
Cenne okazują się również dodatkowe komentarze do każdego z felietonów, pisane z dystansu czasu, w okresie redagowania książki, czasem i kilka lat po napisaniu i publikacji oryginalnego tekstu, w których to Glukhovsky uzupełnia spojrzenie, uwzględniając szerszy, wtedy jeszcze nieznany kontekst. A czasem – bywa, że i zmienia zdanie, podważa własne słowa, mówi wprost, gdzie się mylił, gdzie nadzieja lub naiwność zaciemniły mu obraz. To cenne, taki dystans do własnych słów, taka uczciwość wobec nie tylko odbiorcy, ale – może przede wszystkim – samego siebie.
„My. Kronika upadku” to jedna z ważniejszych publikacji minionego roku. Dla zrozumienia współczesnego świata, dla pojęcia kruchego bezpieczeństwa Europy, czy – indywidualnie – nas samych, jako kraju, jako narodu, będącego, jak by nie patrzeć na wschodniej flance NATO, a więc w bezpośrednim zagrożeniu mocarstwowymi dążeniami rosyjskiej ekspansji to pozycja zdecydowanie wartościowa, uzupełniająca ogólne spojrzenie na układ sił geopolitycznych o wejrzenie wewnątrz wrogiego mocarstwa. Wejrzenie oczami człowieka, który nadal czuje się obywatelem Rosji, ale nie tej Rosji putinowskiej, nie tej przeżartej korupcją, autorytarnej żarłocznej. Czy jest jakakolwiek inna? Czy kiedykolwiek była? I najważniejsze – czy jeszcze będzie?
Sprawdż, gdzie kupić:
My. Kronika upadku
Nasza ocena: - 90%
90%
Dmitry Glukhovsky. Tłumaczenie: Paweł Podmiotko. Wydawnictwo Insignis 2024