“Lucyfer” wydany w ramach “Sandman Uniwersum” to jak dotąd najciekawsza odsłona z komiksów powracających do świata Władcy Snów.
Intryguje z pewnością okładka autorstwa Jocka, na której widzimy głównego bohatera w sytuacji, w jakiej nigdy dotąd go nie widzieliśmy. To już nie wytworny Książę Ciemności rozgrywający bezlitośnie swoich przeciwników, ale brodaty żebrak z kartką, na której ogłasza, że “będzie grzeszył za żarcie”. Cóż to się stało, w jaką intrygę wpakował się tym razem ów bohater, którego wizerunek tak mocno wypaczył popularny serial z Tomem Ellisem? Czyżby nowy komiks miał pójść podobną drogą?
Zanim odpowiemy sobie na te pytania, warto odpowiedzieć na inne – jak nowa historia ma się do finału “Lucyfera” Mike’a Careya, w pewien sposób kończącego historię tej postaci? Wychodzi na to, że nijak, więc chyba najlepiej uznać, że fabuła “Diabelskiej komedii” dzieje się jeszcze przed tymi wydarzeniami. To jednak złe założenie, ponieważ w międzyczasie w ramach DC Vertigo w 2016 roku ukazała się nowa seria z Lucyferem, w której powraca on do naszego wszechświata, by ponownie wikłać się w kolejne, diabelskie intrygi. Szkoda zatem, że polskich czytelników ominęła ta część historii popularnego bohatera, najlepiej po prostu dać sobie z tym spokój i czerpać przyjemność z niniejszej lektury, zwłaszcza że ta zapewnia sporą jej dawkę. Szczególnie, że rzeczywiście wychodzi na to, iż Lucyfer znalazł się w bardzo nieciekawej sytuacji.
Gwiazda Zaranna egzystuje bowiem w jakimś dziwnym miasteczku będąc owładnięty myślą, by z tego miejsca się za wszelką cenę wydostać. I to chyba jego jedyna racjonalna myśl, bo poza nią zachowuje się jak szaleniec, z wyglądu przypominający fałszywego proroka. Widać, że stracił nad sobą kontrolę, dodatkowo jest co jakiś czas ścigany i maltretowany przez dziwaczne stwory. Oprócz niego, w miasteczku egzystują inni mieszkańcy, u których również trudno dopatrzeć się pozorów normalności. Wszystko to składa się na wizję jak z sennego koszmaru, w którego poetykę wpisują się charakterystyczne, uciekające od realistycznej kreski rysunki Maxa i Sebastiana Fiumary.
Równolegle dostajemy drugą opowieść, której bohaterem jest podstarzały gliniarz, John Decker. Jego przypadki przez długi czas wydają się nie mieć żadnego punktu stycznego z historią Lucyfera, ale doskonale wiemy, że te dwie ścieżki muszą się w końcu zbiec się w jedną. W tym połączeniu tkwi największa zaleta albumu, który w dobrym stylu przypomina złożone opowieści wychodzące spod rąk Neila Gaimana i Mike’a Careya. Obaj artyści świetnie radzili sobie w połączeniu zwyczajnej codzienności pełnej opowieści o przypadkach zwykłych ludzi, w których życie wkraczają nagle siły nadprzyrodzone. Scenariusz Dana Wattersa opiera się na tego samego rodzaju motywie i kreśli przed nami mroczną historię, w której zwykli ludzie są pionkami w rękach nadprzyrodzonych istot.
Oprócz starych znajomych (jak choćby Mazikeen) poznajemy też wielu nowych (Kaliban, syn Lucyfera!). Nowe postacie wnoszą do fabuły sporo świeżości i uzasadniają wszelkie dramatyczne wydarzenia. A te spadają na Lucyfera i nawet bardziej na przywołanego wyżej Johna Deckera co i rusz. Nie ma tu czasu na nudę, choć seria zachowuje ten kompletacyjno – metafizyczny charakter znany z poprzednich odsłon. Cóż, wypada tylko czekać na kolejny tom, ponieważ końcówka przynosi widowiskowy cliffhanger zapowiadający kolejne, wielkie emocje, które Lucyfer zawsze potrafił zapewnić i czytelnikom, i wszystkim straceńcom, którzy albo zdecydowali się podążać jego ścieżką albo decydowali się stanąć mu na drodze.
Niemniej jednak Ci, którzy mają za sobą lekturę kompletnej historii Lucyfera od Mike’a Careya i tak będą uważać “Diabelską komedię” za dość dziwny przypadek, w którym powracamy do znanej postaci w zasadzie nie wiadomo na jakich zasadach. Może więc traktujmy ten tytuł z Sandmanowego Uniwersum jako rodzaj spin-offu, który opowie nam o nieznanych przygodach Księcia Ciemności? Przy takiej perspektywie lektura od razu robi się bardziej znośna i zapominamy o naszej konsternacji po jej rozpoczęciu.
Lucyfer, tom 1: Diabelska komedia. Scenariusz: Dan Watters. Rysunki: Max Fiumara i Sebastian Fiumara. Egmont 2020.
Ocena: 7/10