Gorący temat

Małgorzata Węgrzecka – „Świerszczyk” zawsze miał szczęście do ludzi [wywiad]

© Nowa Era

„Świerszczyk” to magazyn legenda, który nieprzerwanie ukazuje się od 1945 roku, obchodząc właśnie swoje 75-te urodziny. Towarzyszył wielu pokoleniom polskich dzieci, bawiąc, ucząc i kształtując młode umysły. I robi to do dzisiaj, a jego obecna Redakcja ma nadzieję przygotowywać go nadal, mimo zmieniających się trendów i schyłkowi papierowej prasy.

Z redaktor naczelną „Świerszczyka”, p.  Małgorzatą Węgrzecką, mam przyjemność rozmawiać nie tylko o przebogatej historii pisma, ale też o jego przyszłości, dydaktyczno-wychowawczej roli oraz staraniach wydawcy – Wydawnictwa Nowa Era – by magazyn przetrwał i nadal dawał dzieciom radość i  wsparcie edukacyjne. 

 

75 lat to szmat czasu, to przekrój praktycznie całej powojennej historii Polski. Jak oceniać znaczenie „Świerszczyka” dla rozwoju kultury w Polsce? To w ogóle jest wartość wymierna? Czy powinniśmy go traktować bardziej jako symbol kulturowego dorobku? Dziedzictwo, o które należy dbać, szczególnie pielęgnować

„Świerszczyk” to z całą pewnością część naszego dziedzictwa narodowego. 75 lat spotkań z dorobkiem wspaniałych twórczyń i twórców. A uznanie „Świerszczyka” za symbol kulturowego dorobku, nie oznacza rezygnacji z troski o niego. Codziennie czule czyścimy skrzydełka i polerujemy czułki, żeby dzieci w każdym z numerów otrzymały idealnie ułożoną mozaikę przezabawnych tekstów, cudnych ilustracji i wciągających krzyżówek i łamigłówek. Aby chciały zostać ze „Świerszczykiem” na długo, bo wtedy on też będzie mógł trwać, bawić i zachwycać kolejne pokolenia.

Czytała Pani „Świerszczyk” w dzieciństwie? Ma Pani jakieś wspomnienia z nim związane. Kojarzę bardzo dobrze, że w moim rodzinnym domu, w latach 80-tych, na małopolskiej wsi, magazyn był bardzo obecny. Towarzyszył mnie i mojemu starszemu rodzeństwu.

Na początku był „Miś”. Uczył mnie matematyki – obok numeru paginy zawsze była odpowiednia liczba uroczych misiów do policzenia. Potem dorosłam do „Świerszczyka” i miałam wiele pieczołowicie zbieranych numerów, które, niestety, gdzieś przepadły podczas przeprowadzki do nowego mieszkania. A potem „Płomyczek”, „Płomyk”, „Świat młodych”…

Od początku swojego istnienia (podkreślmy, że pierwszy numer ukazał się 1 maja 1945 roku, jeszcze w trakcie wojny, w wyzwolonej już Łodzi) magazyn stawiał na akcent edukacyjny. W początkowych latach miał zastępować zniszczone w czasie wojny podręczniki. A jak jest teraz? Co w okresie tych 75 lat się zmieniło w zakresie roli „Świerszczyka”?

„Świerszczyk” jest częścią wydawnictwa edukacyjnego, więc ten aspekt w dalszym ciągu pozostaje dla nas bardzo ważny. Tyle że w czasopiśmie edukacja jest zaszyta w poszczególnych rubrykach i okraszona dużą dawką humoru. Do nauki czytania – teksty złożone z 23 liter, w których słowa z „sz”, „cz”, ch”, „ą” czy „rz”, które sprawiają kłopoty na początku czytelniczej drogi, zostały zastąpione przez obrazki. Do nauki poprawnej polszczyzny i rytmu naszego języka – wiersze i rymowane aktywności. Te drugie to także okazja do trenowania spostrzegawczości, uwagi, analizy i syntezy wzrokowej. Do bogacenia słownictwa i budowania hierarchii wartości – wciągające opowiadania. A do tego ćwiczenia z myślenia, krzyżówki, komiksy i oczywiście gra – planszowa lub kartonikowa. Do rozwijania wyobraźni i kształtowania poczucia estetyki – różne ilustracyjne style. Każdy znajdzie tutaj coś, co go bez reszty pochłonie.

Czy w dobie internetu, zamykających się tytułów i ograniczonych nakładów „Świerszczyk” ma jeszcze rację bytu? Czy zafascynowane nowymi technologiami dzieci są skłonne sięgać po papierowy magazyn? I czy rodzice – często zabiegani, nie mający wystarczającej ilości czasu dla swoich pociech, czy nie uciekają w wygodniejsze (niekoniecznie lepsze) tablety, zamiast sięgnąć po książki, czy właśnie papierowe czasopisma?

„Świerszczyk” ma się dobrze, bo wciąż są obszary, w których elektroniczne urządzenia nie wygrają z papierem. Zupełnie inaczej stymulowany jest mózg dziecka, które przesuwa palcem po ekranie, a inaczej tego, które wpisuje hasła w okienka krzyżówki lub wycina kartoniki do gry. W tym drugim przypadku poza koncentracją i przetwarzaniem treści mamy także weryfikowanie i zdobywanie wiedzy oraz ćwiczenie ręki w pisaniu i wycinaniu, czyli małą motorykę. Ważny jest też aspekt komunikacyjny, społeczny, emocjonalny – kiedy rodzic czyta tekst, a dziecko „czyta” obrazki, tworzy się cudowna więź, dzięki której dziecko zapamiętuje czytanie jako coś, co jest bardzo przyjemne i jest duża szansa na to, że do tej czynności powróci. Oczywiście nie da się w dzisiejszych czasach funkcjonować bez komputera czy tabletu. Ważna jest różnorodność nośników i równowaga. Jeśli „posiłki” dziecka będą się składały z dobrze zbilansowanych papierowo-elektronicznych składników, taka edukacyjna „dieta” przyniesie oczekiwane rezultaty. A w przypadku „Świerszczyka” dodatkowo pobudzi krążenie, dotleni organizm i uwolni endorfiny – takie są przecież powszechnie znane zalety chichotów.

W latach 90-tych magazyn z literackiego tygodnika stał się czasopismem pełnym wywiadów, reportaży i reklam. W 2005 roku tytuł został przejęty od wydawnictwa Nasza Księgarnia przez obecnego wydawcę – Nową Erę. I koncepcja znów się nieco zmieniła, znów na pierwszym miejscu stawiając na walory edukacyjne. Czy te zmiany to chęć dopasowania się? Naturalna ewolucja, podążanie za zmiennymi trendami, choćby w zakresie i formach nauczania?

Och, edukacji nigdy za wiele. Ważne, by była skuteczna, czyli przyjazna i podana w odpowiedniej formie, uwzględniającej wiek i kompetencje odbiorcy. A my po prostu wiemy, jak to się robi – zarówno w podręcznikach jak i w „Świerszczyku”. I oczywiście nadążamy za zmiennymi trendami, ale pamiętamy również, że są rzeczy, które się nie zmieniają – od zarania dziejów ludzie uwielbiają wciągające opowieści i uwielbiają się śmiać i wzruszać. Jeśli sporządzi się odpowiednią mieszankę współczesnych znakomitych tekstów i ilustracji, to zadziała. Tak dobrze, że Świerszczykujący będą chcieli więcej i więcej…

W całej swojej historii „Świerszczyk” miał dużo „szczęścia” – pisali dla niego najważniejsi twórcy literatury dziecięcej, ilustrowali najwybitniejsi polscy graficy. A obecnie? Twórcy nadal chętnie współpracują z magazynem? Czy są nazwiska, które chcieliby państwo do współpracy szczególnie pozyskać?

„Świerszczyk” zawsze miał szczęście do ludzi. Od początku skupiał wokół siebie wyjątkowe twórczynie i znakomitych twórców. I nic się w tej kwestii nie zmieniło – w dalszym ciągu współpracuje z nami wspaniałe grono dobroczułych, przewrażliwych ludzi. Są znani i uznani, są debiutanci. Publikowanie w „Świerszczyku” to gwarancja dotarcia do kilkudziesięciu tysięcy dzieci w całej Polsce – nie znam nikogo, kto nie chciałby się zaprezentować tylu odbiorcom.

Wspominaliśmy o historyczno–kulturowym dorobku czasopisma. Czy istnieje kompletne archiwum „Świerszczyka”? Miejsce, gdzie zgromadzone są wszystkie, bądź część numerów pisma?

W redakcji nie mamy kompletnego archiwum, ale na pewno jest takowe w Bibliotece Narodowej i w Muzeum Książki Dziecięcej. I tam, na miejscu, na pewno można zanurzyć się w historii „Świerszczyka”.

Czy jest szansa na digitalizację archiwalnych numerów „Świerszczyka”?

To ogromne przedsięwzięcie i bardzo ważne dla kolejnych pokoleń. Mam nadzieję, że któraś z organizacji kultury podejmie się tego zadania, ponieważ w naszym przypadku to niemożliwe. Jak wspomniałam, nie mamy kompletnego archiwum.

Wydawanie pisma o takim profilu z pewnością nie jest zadaniem najłatwiejszym. Jakie największe wyzwania i trudności stoją przed Redakcją?

Przed kwarantanną „Świerszczyk” z numeru na numer sprzedawał się coraz lepiej, więc nasz literacki profil nie jest problemem – przeszkadza nam jedynie kłopot z dostępnością pisma. Zamknięcie punktów sprzedaży skutecznie uniemożliwiło naszym czytelnikom kontakt z czasopismem. Na szczęście coraz więcej rodziców decyduje się na zakup prenumeraty, więc ciągle mamy nadzieję, że sytuacja się poprawi. Zwłaszcza, że koperta z czasopismem może być zaadresowana imieniem i nazwiskiem dziecka – wtedy radość z otrzymania prywatnej przesyłki jest ogromna!

W latach 50 tych „Świerszczyk”, jak całość prasy – podlegał ścisłej kontroli i cenzurze. Mimo, że w dużej mierze udało się unikać upolitycznienia pisma, to jednak fakt śmierci Stalina czasopismo zmuszone było upamiętnić stosowną okładką z portretem Wodza. Czy w późniejszym okresie pismo nie starało się – już po tej dobrej, opozycyjnej stronie – angażować jakkolwiek, choćby nieformalnym wsparciem – w działania antykomunistyczne? Z tego, co mi wiadomo, w marcu ‘68 roku słynny transparent „Prasa kłamie. Tylko „Świerszczyk” pisze prawdę” był oddolną inicjatywą samych studentów. „Świerszczyk” zawsze był apolityczny? Tworzyli go przecież ważni dla swoich czasów ludzie kultury. Nie próbowali oni „przemycać” jakichś ideowych treści?

„Świerszczyk” to magazyn dla dzieci, a nie czasopismo opinii, biorące czynny udział w społeczno-politycznej debacie. Nie wiem, jak reagowała ówczesna redakcja, ale pracujący w niej ludzie zrobili wszystko, żeby pismo przetrwało. I chwała im za to. Nic mi też nie wiadomo na temat przemycania ideowych treści. Cieszmy się, że żyjemy w czasach, w których naszymi cenzorami są tylko czytelniczki i czytelnicy.

Jak widzi Pani przyszłość czasopisma? Rynek się zmienia, mówiliśmy już wcześniej o deprecjonowaniu prasy i jej znaczenia, powolnym „zamieraniu” rynku prasy papierowej. Czy dla „Świerszczyka” jest nadzieja? Jest miejsce na tym kurczącym się rynku? Czy ma on (lub może liczyć w przyszłości) na wsparcie ze strony instytucji kultury w naszym kraju? Możemy liczyć na to, ze kiedyś będziemy świętować nie tylko 80-lecie czasopisma, ale i kolejne rocznice? Może nawet doczekamy setnej?

„Świerszczyk” miał się znakomicie przed pandemią. Mam nadzieję, że powoli sytuacja się poprawi i sprzedaż znowu poszybuje. Nie mamy wsparcia ze strony instytucji kultury. A co będzie w przyszłości? Nikt tego nie wie. Dzisiaj natomiast wiemy, że dzieci kochają „Świerszczyk” i jeśli nie przeszkodzą nam zewnętrzne okoliczności, będziemy świętować kolejne urodziny. I kolejne, i kolejne…

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Niezwykłe losy Sknerusa McKwacza – hołd dla najsłynniejszego kaczora na świecie [recenzja]

„Niezwykłe losy Sknerusa McKwacza” to ważny album dla wszystkich miłośników opowieści z Kaczogrodu. Nie tylko …

Leave a Reply