Gorący temat

Mayans M.C. sezon 3 – mrocznie, smętnie, depresyjnie [recenzja]

W czasie seansu trzeciej odsłony “Mayans M.C.” widz częściej ziewa, niż przeżywa wielkie emocje. Trzeba jednak oddać twórcom sprawiedliwość, że stworzyli sezon, który choć wciąż nie jest w stanie sięgnąć poziomu “Synów Anarchii’, to kreuje jeszcze bardziej pesymistyczną wizję niż w kultowym pierwowzorze.

W 2019 roku gruchnęła wieść, że Kurt Sutter został zwolniony przez włodarzy stacji FX i nagle przyszłość spin-offa ‘Synów Anarchii” stanęła pod znakiem zapytania. Podobno po odejściu Suttera atmosfera wśród ekipy znacznie się polepszyła, a Clayton Cardenas, aktor grający Angela Reyesa stwierdził, że również o wiele lepiej wygląda  poprawiony scenariusz twórcy “Mayans M.C.”. Jednak im dłużej oglądaliśmy nowy, trzeci sezon serialu, tym bardziej narastało z tyłu głowy pytanie – gdzie widać tę poprawę? W rzeczywistości z pierwszej połowy aktualnego sezonu po obejrzeniu całości niewiele się pamięta, na szczęście druga połowa w jakimś stopniu to rekompensuje, na czele ze świetnym przedostatnim odcinkiem. Szkoda, że nie udało się utrzymać tej tendencji w nieco rozwleczonym finale, ale i tak z ciekawością można czekać na kolejną odsłonę serialu. Chyba że, co nie jest wcale niemożliwe, “Mayans M.C.” zostanie skasowany.

To że w trzecim sezonie czekają nas zmiany wynikało już ze zmienionej czołówki serialu. Gdzieś w międzyczasie, w realu powstał mur na granicy USA i Meksyku i właśnie dlatego mamy rodzaj emigracyjnego wstępu do “Mayans M.C. Na historycznych obrazkach widzimy przybywające od dziesięcioleci tłumy imigrantów z południa kontynentu, których dziedzictwo jest przecież w dużej mierze wspólne z tym, które dotyczy mieszkańców USA, a i tak emigranci traktowani są w tym kraju jak obywatele drugiej kategorii. Tak zresztą był traktowany klub Majów w “Synach Anarchii” i powstanie spin-offa miało zmienić ten stan rzeczy.

Wprowadzenie w świat klubu motocyklowego funkcjonującego na styku dwóch mocno różniących się państw oferowało nieco inne spojrzenie, którego najważniejszą częścią wydawała się być historia Adelity i jej małej rewolucji zarówno przeciwko systemowi, jak i urządzającym świat na swój sposób mafiosom z meksykańskich karteli. Ten wątek został zepchnięty na boczny tor i trzeci sezon w dużym stopniu skupił się na uczuciach emocjach między poszczególnymi parami bohaterów – Ezekiel i Gaby, Angel i Adelita, Miguel i Emily. Z przyjemnością obserwowało się rozwój uczucia między Ezekielem i Gaby w czym główną zasługę ma Sulem Calderon odtwarzająca dziewczynę głównego bohatera, która w ponury świat “Mayans M.C” wniosła dużo kobiecego uroku. W kontrapunkcie mieliśmy tu ponurą grę uczuciową między Miguelem i Emily, które doprowadziła do mrocznej  eskalacji w przedostatnim odcinku. Powróciła też uwięziona a potem wewnętrznie zagubiona  Adelita, która po tym, co spotkało ją po amerykańskiej stronie granicy, nie widzi wspólnej przyszłości z Angelem.

Wątki uczuciowe to jednak za mało, żeby brutalny z założenia serial miał emocjonować. A zatem na pierwszym planie toczy się podjazdowa wojna oddziału Santo Padre z obecną wierchuszką Majów i właśnie to nas powinno elektryzować. Niestety nie elektryzuje, bo ów wątek jest poprowadzony bez polotu, bez energii i cały czas w tle osobistych problemów kilku innych postaci z klubu, na czele z rządzącym nim Bishopem. Owszem, dobrze jest dowiedzieć się czegoś więcej o poszczególnych postaciach i fajnie, że pogłębiono ich przeszłość i aktualne motywacje, ale tym samym serial wpada w koleiny rozliczeń z tym co minęło u wybranych bohaterów, zamiast skupić się na tym, co przyniesie im niepewna przyszłość. Twórcy również uciekają od częstszego pokazywania scen wybuchowej przemocy, co przecież było emblematem “Synów Anarchii” i w całym sezonie mamy jeden mocniejszy odcinek pod tym względem (siódmy). I kiedy po przedostatnim odcinku spodziewamy się eskalacji w finale, takiej nie dostajemy i wszystko rozchodzi się po kościach.

Trzeba jednak przyznać, że ów finał to w jakimś stopniu rodzaj zaskoczenia z całkiem racjonalnie poprowadzoną fabułą, na czele ze zwieńczeniem wątku Ezekiela i Gaby, o którym myśleliśmy, że skończy się krwawym dramatem. Tak się nie stało i Ezekiel znalazł się nagle na rozstaju, być może pogodzony z losem, który w ostatniej scenie sezonu stawia go przed naprawdę dużym wyzwaniem. Nadchodzą jeszcze bardziej mroczne czasy, wydają się mówić twórcy, którzy sygnalizowali to przez cały sezon choćby w depresyjnym wątku Coco i jak się z czasem okazało, również w wydawałoby się zupełnie pobocznym wątku Steve’a, świeżaka w klubie Majów, który w efekcie wybrzmiał w trzecim sezonie najmocniej. 

Na koniec zatem z jednej strony mamy wrażenie że niewiele się działo, przez większość odcinków fabuła toczyła się smętnie do przodu, by w końcówce potoczyć się nagle w mało spodziewanych kierunkach. Drugi sezon zakończył się bardzo mocnym akcentem, czyli brutalną śmiercią matki Miguela, która bardzo mocno wpłynęła na zachowanie szefa kartelu. Trzeci kończy się kilkoma mocniej zaznaczonymi akcentami, które w efekcie będą brutalną nauczką dla oddziału Santo Padre i początkiem mrocznej drogi, na  którą zapewne wstąpi teraz Ezekiel. I dlatego, choć dużo można zarzucić trzeciemu sezonowi, to jednak w finale twórcy bardzo ciekawie rozstawili na szachownicy poszczególne figury i można mieć nadzieję, że nowy sezon przyniesie więcej akcji i mocnych scen, bo najwyraźniej niektórzy bohaterowie znajdą się w sytuacji bez wyjścia. Poczekamy, zobaczymy. 

Mayans M.C. sezon 3

Nasza ocena: - 60%

60%

Twórcy: Kurt Sutter. Występują: JD Pardo, Clayton Cardenas, Sarah Bogler. FX 2021

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Infamia – romska etiuda o dorastaniu na pograniczu dwóch kultur [recenzja]

Bardzo kusi, by określić Netflixową „Infamię” romską wersją Szekspirowskiego „Romea i Julii”. Kusi, ale chyba …

Leave a Reply