Gorący temat

Moon Knight – najciekawszy marvelowski bohater w dość miałkiej opowieści [recenzja]

Materiały promocyjne wydawcy

„Moon Knight” autorstwa Jeffa Lemire’a i Grega Smalwooda ( któremu epizodycznie towarzyszą inni rysownicy) to komiks ważny dla samej postaci głównego bohatera – jego genezy i ogólnej kreacji postaci. Jednak muszę przyznać, że choć zbiorcze wydanie runu Lemire’a nie serwuje przesadnie złej historii, to i nie porywa ona w warstwie fabularnej. Jest po prostu przeciętna – a po autorze „Opowieści z hrabstwa Essex”, czy „Łasucha” spodziewałem się trochę więcej. Może to więc zawiedzione oczekiwania do zbyt wysoko postawionej przeze mnie na starcie poprzeczki?

„Moon Knight” to czternastozeszytowa seria, w którym Lemire podjął się zadania usystematyzowania genezy postaci bohatera, określenia pełni jego istoty, ale zarazem pokazania jego wszystkich obliczy. I wyszło – w pierwszej połowie zbiorczego wydania – bardzo chaotycznie. Czytelnik – nawet ten doświadczony z historiami, w których występuje Mark Spector – może odczuwać silne zagubienie, a wręcz dezorientację. Tak naprawdę to seria przeskoków pomiędzy alter ego Moon Knighta, rozpoczęte od mrocznych doświadczeń Spectora w szpitalu psychiatrycznym, gdzie poddawany jest nie tyle nawet terapii szokowej, co regularnym torturom.

Czy odział szpitalny istnienie naprawdę, czy jest projekcją otumanionego lekami umysłu? Czy Mark Spector jest tym, za kogo się uważa, czy to po prostu uwięziony w meandrach własnej jaźni desperat, który niezwykłym, zmyślonym życiorysem wynagradza sobie wieloletnie przykucie do szpitalnego łóżka?

Druga połowa serii daje nam trochę oddechu, ale i rozjaśnia kilka aspektów w zakresie samej postaci Moon Knighta. W efekcie zaczynamy poznawać i rozumieć tego bohatera, ale też samą historię zawartą w scenariuszu Lemire’a. Niby – finalnie – autor „Łasucha” nie wywraca uniwersum postaci do góry nogami, a jedynie staranniej kształtuje genezę bohatera, jednak całość jest poprowadzona w sposób na tyle ciekawy, by dać pewną dozę satysfakcji z lektury i nie pozostawić po jej zakończeniu poczucia całkowitego zawodu.

Tak naprawdę egmontowski album zawierający run Lemire’a to typowa dla tego scenarzysty, mocno emocjonalna opowieść, starająca zajrzeć bardziej w głąb bohatera, niż na świat wokół niego, jednak daleko jej do najlepszych scenariuszy autora choćby „Czarnego Młota”. To historia podejmująca wątek wielorakiej osobowości, jednak chociażby Shyamalan w „Splicie” zmierzył się z tym pomysłem w znacznie bardziej zajmujący i umiejętny sposób.

Z początku zawikłana – wręcz do przesady – opowieść Lemire’a, w finale okazuje się dość przewidywalna. I choć czyta się przyjemnie, to w zestawieniu z wcześniejszymi tomami wydanymi w serii Marvel Now (zawierającymi zbiory luźnych opowieści o tej postaci) wypada dość miałko. I piszę to z wielkim smutkiem, bowiem Lemire to dla mnie jeden z najlepszych obecnie scenarzystów. Szkoda, że tym razem przesadnie się nie wykazał.

Graficznie jest zdecydowanie lepiej. Greg Smalwood to wprawny artysta serwujący ciekawą kreskę i dopracowane plansze. Zeszyt #5, w którym uzupełniają go Wilfredo Torres, Francesco Francavilla i James Stokoe także nie zawodzi, lecz definitywnie to Smalwood gra pierwsze skrzypce i to jemu zawdzięczamy dużą dozę pozytywnych wrażeń z lektury tego albumu.

Zbiorczy run „Moon Knighta” nie zdołał wybić się ponad przeciętność, mimo, że stoi za nim znakomity scenarzysta i równie dobry rysownik. Szkoda, bowiem w marvelowskim panteonie postać Marka Spectora jest jedną z ciekawszych, jakie możemy spotkać.

Wydanie Egmontu uzupełnia kluczowy dla historii Moon Knighta zeszyt #2 z 1980 roku, rysowany przez Billa Sienkiewicza, do scenariusza Douga Moencha. Niezła, utrzymana w charakterystycznym dla tamtego okresu tonie, historyjka, która również skupia akcent na mnogiej osobowości bohatera i stanowi niejako klamrę dla scenariusza Lemire’a.

Album przeczytać warto – o tyle, o ile chce się zrozumieć istotę bohatera, spojrzeć nieco szerzej na niego samego, zaglądając – paradoksalnie – w niego, do jego wnętrza, do jego umysłu. Ale „Moon Knight” w wydaniu duetu Lemire / Smalwood to wartość tylko jako uzupełnienie, nie zaś samodzielna historia. Jako taka, nie obroni się zbyt dobrze.

Nasza ocena: - 50%

50%

"Moon Knight". sce. Jeff Liemire. Rys. Greg Smalwood. Wydawnictwo Egmont 2020

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Odrodzenie, tom 2 – samotność kosmity [recenzja]

Drugi tom “Odrodzenia” raczej nie jest tytułem, na który czytelnicy czekali z utęsknieniem. A jednak …

Leave a Reply