Czytelnik komiksów superbohaterskich dociera co jakiś czas do punktu krytycznego i zadaje sobie wtedy pytanie – po co ja to wszystko wchłaniam, skoro ostatecznie nic z tych fabuł nie wynika? Obcowanie z “Mrocznym Kryzysem na Nieskończonych Ziemiach” śmiało można uznać za taki właśnie moment.
Mieszane uczucia, które odczuwaliśmy podczas lektury pierwszego tomu niestety nie mijają, gdy zaczynamy czytać drugą odsłonę. Co prawda na samym początku jest nawet ciekawie, ponieważ ponownie zaglądamy w wyobrażone światy superbohaterów ze zgładzonej przez Pariasa Ligi Sprawiedliwości. Intrygujący jest z pewnością pierwszy zeszyt z Wonder Woman w roli głównej (“Wzór do naśladowania”), ale najlepiej wypada opowieść o Batmanie (“Wielka maszyna”), którą czyta się niczym te najciekawsze z batmanowych eseworldów. Ponury, mroczny świat (ale nie tak przerysowany jak w komiksach z Metalem w tytule) oraz ścierające się ze sobą dwie fizyczne wersje Bruce’a Wayne’a wciągają nas w pomysłowo nakreśloną przez dobrze już znanego u nas scenarzystę, Simona Spurriera.
To co dobre mija jednak szybko i powracamy wprost do głównej historii, w której w wyniku starcia orędowników Wielkiej Ciemności, czyli Pariasa i Deathstroke’a z superbohaterami nic nie jest jeszcze przesądzone. Tak samo jak w kultowym “Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach” kluczowym bohaterem jest tu również Flash, który ma aktualnie misję przywrócenie członków Ligi Sprawiedliwości do stanu sprzed starcia z Pariasem. Paradoksalnie im bardziej realizacja tego planu się udaje, tym większe jest zadowolenie Pariasa, który gromadząc energię produkowaną przez superbohaterów liczy na coś w rodzaju przeciążenia aktualnego multiwersum, jego destabilizacji i w końcu unicestwienia – po to, by mógł się narodzić nowy, w jego mniemaniu lepszy świat. Czy superbohaterowie mu na to pozwolą? Cóż, chyba z góry możemy przewidzieć rezultat tego starcia, prawda?
To jest wlaśnie największy problem uniwersów superbohaterskich – mydlenie oczu jakimiś nadchodzącymi, wielkimi zmianami, a tak naprawdę zachowanie status quo, przy stwarzaniu pozorów, że jednak zmiana nastąpiła. Niestety w tej głównej linii wydawnictwa (bo w elseworldach dzieją się z pewnością ciekawsze rzeczy) jest tak, jakby wszyscy bali się zrobić coś naprawdę spektakularnego i nieodwracalnego. Możemy o tym myśleć, marzyć, bardzo tego pragnąć, ale jest rodzaj jakiejś siły, która sprawia, że status quo uniwersum superbohaterskiego jest nie do naruszenia – to musi być opoka, uśmiercenie bohaterowie muszą powrócić, bo czytelnicy podświadomie wcale nie chcą chaosu i destabilizacji, tylko miejsca – nawet wyobrażonego – w którym koniec końców również chcą się czuć bezpiecznie. Choć casus “The Boys” podpowiada nam coś zgoła przeciwnego.
Ta cała powyższa tyrada stara się odzwierciedlić fanowskie żale, które zapewne raz na jakiś czas ogarniają spora grupę czytelników komiksów superbohaterskich. I im dłużej czytamy “Mroczny Kryzys na Nieskończonych Ziemiach”, tym mocniej nas takie właśnie uczucia ogarniają. Bo co dzieje się dalej? Cóż, Liga Sprawiedliwości znów musi się zjednoczyć, a Parias i Deathstroke muszą zostać pokonani. Niby mamy jakąś przyjemność z odkrywania w jaki sposób herosi tego dokonają, ale to przyjemność połowiczna, niepełna – ciastko, które ładnie wygląda, ale smakuje średnio. Czy jest zatem coś, co broni ten album i całą ideę powtarzających się Kryzysów? Owszem – są to wątki poboczne i końcowy zeszyt.
Cała kompilacja dwóch tomów składa się – po pierwsze – z wątku głównego, czyli starcia superbohaterów z Pariasem i Deathstrokiem i ich poplecznikami. Jednak – po drugie – niektóre cele były realizowane okrężną drogą, co dobrze obrazuje naprawdę niezły zeszyt pod tytułem “Superpotwór z Bagien”, nad którym pracowała całkiem spora grupa twórców, między innymi Ram V i Dan Watters w roli scenarzystów, czy Tom Derrenick jako jeden z rysowników, a w fabule mamy specjalistów od magii w Uniwersum DC, na czele z Johnem Constantinem, którzy podejmują się pewnego, konkretnego zadania. Bliżej końca albumu mamy jeszcze historię “Armia Ciemności”, w której drużynę zbiera wokół siebie Damian Wayne, (czyli dość specyficzna postać w DC), nawiązujący ścisłą współpracę (a nie za bardzo to lubi) z innymi bohaterami. I w zasadzie to by było na tyle, reszta to przytłaczający graficznie superbohaterski chaos, za którym stoi scenarzysta Joshua Williamson i rysownik Daniel Sampere. Są jeszcze okruchy dobrej jakości, kiedy jesteśmy zaskakiwani decyzjami i zachowaniem niektórych postaci – ot choćby Czarny Adam i Nightwing, ale tak naprawdę czekamy, żeby to wszystko się skończyło. I w efekcie, nawet intrygujący cliffhanger z finałowego zeszytu zbywamy wzruszeniem ramion. A potem okazuje się, że zostało nam jeszcze coś na osłodę.
Ostatni zeszyt w tym zbiorze nosi tytuł “Wielki Wybuch” i wprost nawiązuje do dwóch arcyważnych postaci “Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” – Flasha i Antymonitora. Tę historię napisał Mark Waid, narysował głównie Dan Jurgens (obaj to komiksowi wyjadacze) i stanowi ona swoiste postricptum do Mrocznego Kryzysu. Nie ma tu już ani udawania, ani uników, czy pompowania kryzysowego balonu. Jest stuprocentowa superbohaterska opowieść, której fabuła rozgrywa się na multum Nieskończonych Ziem, taka, która mówi wprost jak jest – czasem nie trzeba kombinować, wymyślać niestworzonych rzeczy tylko dać się ponieść historii nawet jeśli jest ona oparta na utartych schematach. Po prostu uczciwie podejść do całej superbohaterskiej spuścizny i na tych dwudziestu kilku stronach pokazać esencję Uniwersum. I to jest historia, która bez ściemniania pokazuje, że w tych superbohaterskich światach rzeczywiście jest wszystko możliwe, nawet jeśli oznacza to kręcenie się w kółko. Byle dawało radość czytania – wtedy jesteśmy skłonni naprawdę wiele wybaczyć.
Mroczny Kryzys na Nieskończonych Ziemiach, tom 2
Nasza ocena: - 50%
50%
Scenariusz: Joshua Williamson i inni. Rysunki: Daniel Sampere i inni. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Egmont 2024