„MW” Osamu Tezuki, publikowane w Polsce po czterdziestu latach od swojej premiery, nadal szokuje, ukazując całe zło świata skondensowane na stronach 600-stronicowej mangi. I choć sam autor stwierdza, iż nie zawarł w tej historii wszystkiego, co zamierzał, nie sposób nie odnieść wrażenia, że już jesteśmy na granicy przesytu. A może i ją przekraczamy.
To z pewnością najmroczniejsza manga Tezuki, przesuwająca granice zła i perwersji o wiele dalej, niż np. obrazoburcze „Ayako”. Autor nie stroni od epatowania złem we wszelkiej formie, jednak – w typowy dla siebie sposób – implementuje historię w trudne, powojenne losy Japonii pod amerykańskim protektoratem.
Głównych bohaterów jest dwóch, a każdy z nich prezentuje inny rodzaj zła. Zło czynne, aktywne, nieskrępowane w dążeniu do celu poprzez skrajnie niemoralne postępowanie to domena młodego, przystojnego Michio Yukiego, który zdolny jest do najohydniejszych form przemocy, jeśli tylko zdoła go to zbliżyć do realizacji makabrycznego planu. Jednak drugi z bohaterów – pozornie nie dokonujący amoralnych czynów, a jedynie milcząco, bezczynnie, obserwujący poczynania Yukiego – także z pewnością nie zasługuje na miano postaci pozytywnej. Ten katolicki ksiądz uosabia w sobie chyba całe zepsucie Kościoła, od zatajania informacji o potwornych zbrodniach i tożsamości mordercy (ksiądz zasłania się tajemnicą spowiedzi), po wykazywane we wczesnej młodości skłonności do pedofilii. Iwao Garai spotyka Yukiego jeszcze jako małego chłopca, co nie przeszkadza mu wykorzystać go seksualnie. Traumatyczne przeżycia, związane z tamtym okresem, pobytem na zapomnianej, japońskiej wysepce, gdzie dochodzi do katastrofy z tytułowym amerykańskim gazem bojowym MW, napiętnują obydwu bohaterów niezmywalnym piętnem, które będzie towarzyszyć im do końca ich dni i w dużej mierze determinować ich późniejsze działania. Ze zdarzenia na wyspie cało wychodzą tylko oni dwaj, reszta mieszkańców zginęła straszną śmiercią, co staje się największą polityczną tajemnicą ówczesnej Japonii. Jednostki z ramienia władzy tuszujące całe zdarzenia, na przestrzeni lat sięgną po najwyższe stanowiska w państwie, co niebotycznie podniesie stawkę w sprawie dochowania tajemnicy sprzed lat…
Yuki i Garai dorastają, obierając skrajnie różne drogi życia, jednak ich losy zostaną niezmiennie ze sobą splecione. To, co uczyniło ich przed laty kochankami, nadal ciąży nad nimi swoistym fatum, wynikającym z jednej strony z psychopatycznych zachowań Yukiego, a z drugiej przez ortodoksyjny dogmat organizacji religijnej, jakiej członkiem jest Garai. Młody i zdecydowanie szalony Michio w bezwzględny sposób manipuluje swoim przyjacielem i kochankiem, wykorzystując piastowaną przez niego funkcję i – będącą jej genezą – wiarę katolicką. Ten, miotający się między chorobliwym pożądaniem, poczuciem winy i postrzeganiem grzechu w sensie chrześcijańskim kapłan stacza się na krawędź rozpaczy, nie potrafiąc – a może i w pewnym stopniu nie chcąc – uwolnić się od demonicznego kompana.
Ich relacja osnuta jest na chorobliwym pragnieniu Yukiego do zdobycia tajemniczego amerykańskiego gazu bojowego. Cel, który staje się dla psychopaty sensem życia, determinuje coraz to krwawsze, bezwzględniejsze zbrodnie.
Nie brak w komisie skrajnego przesuwania granic. To już nie tylko epatowanie makabrą, nie tylko sięganie po morderstwo jako środek do celu. To gwałty, oszustwa, kłamstwa, manipulacja. Zbrodnie czynione dla zabawy, dla rozrywki, dla samej, chorobliwej satysfakcji z obserwowania cierpienia. To przykład emocjonalnego zniewolenia, gdzie skrzywdzona kobieta zakochuje się i zaczyna bronić swojego oprawcę. To skondensowanie wszelkich morderczych pragnień i patologii w pojedynczej jednostce, co powoduje, że „MW” jest bardzo trudno przyswajalny.
I to jedyny zarzut, jaki mam do tej mangi. Zbyt wiele zła upchnięto w obszarze jednej – choć solidnie rozbudowanej, wielowątkowej – opowieści, by nie czuć było pewnego przesytu. Przesady, zbytniego wyolbrzymienia, przez które wręcz czujemy się przytłoczeni, obojętniejemy w trakcie lektury na zdarzenia z czytanej historii. Swoista drętwota, jaka nas ogarnia w trakcie lektury sprawia, że manga jakby sama osłabiała swoją siłę wyrazu. Rubikon w pewnej chwili zostaje przekroczony i Tezuka nie jest zdolny przerazić nas, zaszokować mocniej. Choć próbuje do ostatnich stron.
Znaczącym jest dla „MW” wątek homoseksualny. W konserwatywnej Japonii homoseksualizm postrzegany był skrajnie negatywnie i umieszczenie go w takim,jak w „MW” kontekście przez Tezukę z pewnością było aktem cywilnej odwagi. Mimo, iż czołowe postacie są negatywne – przez co można by postrzegać ich homoseksualną relację jako przekaz negatywny, to warto podkreślić epizodyczną, ale w obszarze tego motywu bardzo znaczącą rolę redaktor naczelnej lokalnej gazety, do której trafiają zdjęcia kompromitujące księdza Garai. Jej słowa, akceptacja homoseksualizmu, ale i własna homoseksualna orientacja jasno określają stanowisko mangaki w tym zakresie. Ale stanowią także bardzo znaczący przekaz względem odbiorcy. Przekaz – jak na tamte czasy tym – bardziej obrazoburczy, aczkolwiek słuszny, by nie rzec, pożądany, zważywszy na fakt, jak wielki wpływ na ówczesne japońskie społeczeństwo miała twórczość Osamu Tezuki.
„MW” to manga dla bardzo dojrzałego, dorosłego czytelnika. Uczyni was brudnymi, nieczystymi, po tym całym koszmarze, w jakim każe wam nurzać się autor. Jednocześnie – mimo pewnego przesadyzmu, przeładowaniu emocjami – to komiks, który stanowi bardzo surowe napiętnowanie zła. Autor nie usprawiedliwia bohaterów. Nie relatywizuje ich poczynań, zrzucając winy na doświadczenia z dzieciństwa. Podkreśla, że cokolwiek jest genezą zła, nie umniejsza go, nie łagodzi, nie trywializuje. To esencja mroku, wynikającego nie ze zjawisk nadprzyrodzonych, nie pochodzących z innego świata, ale z wnętrza człowieka. Z jego mrocznej psychiki, żądzy, pragnień.
W „MW” zło ma różne formy. Czy to czynnych działań Yukiego, czy biernej postawy Garai. Ale też poczynań rządu, który – łaknąc jak najlepszych relacji z okupantem – gotów jest zataić ludobójstwo. A i sama amerykańska armia, eksperymentująca i przechowująca mordercze substancje (mimo ryzyka, jakie to ze sobą niesie) czy wręcz eksperymentowanie na nieświadomym japońskim społeczeństwie obnaża kolejne z obliczy zła, jakie chciał nam pokazać Tezuka.
Czy „MW” wytrzymało próbę czasu? Moim zdaniem – tak. Zdecydowanie nadal szokuje, nadal zniewala ogromem prezentowanego zła. A jednocześnie umiejętnie pokazuje bolesną drogę do przemian społecznych i światopoglądowych powojennej Japonii – a to motyw bardzo często pojawiający się w twórczości autora „Do Adolfów”. Tezuka nieprzypadkowo nazywany jest „bogiem mangi”. Jego opowieści są zwyczajowo bardzo złożone, przesycone motywami licznych gatunków i nie sposób ich kwalifikować jednoznacznie. Mimo, iż „MW” zdaje się być wręcz przejaskrawione w epatowaniu złem, to nadal jeden z tych tytułów, które nie sposób pominąć milczeniem, jeśli chce się zrozumieć nie tylko twórczość Tezuki, ale i mangę ogółem.
MW
Nasza ocena: - 90%
90%
Scenariusz i rysunki: Osamu Tezuka. Waneko 2020