Od momentu premiery inicjującego historię najbardziej znanych świeckich tropicieli zjawisk nadprzyrodzonych filmu w reżyserii Jamesa Wana minęło już niespełna osiem lat. Powstała w tym czasie cała seria spin-offów i sequeli zaliczała zarówno wzloty jak i (znacznie częściej) upadki. Teraz przyszedł czas na trzecie kinowe spotkanie z Edem i Lorraine Warrenami. Tylko czy było ono komukolwiek potrzebne?
W momencie gdy „Obecność” debiutowała na srebrnych ekranach, James Wan miał już na koncie udanego „Naznaczonego” i niemal gotową jego kontynuację. Ten sam reżyser, niemal tożsama tematyka nadnaturalnego zła – to mogło zadziałać dla filmu z Patrickiem Wilsonem i Verą Farmigą w obie strony. „Obecność” jednak nie tylko obroniła się solidnym scenariuszem, jak i wyjątkowo porządną realizacją, ale co więcej, dała tez początek całkowicie nowej marce, której dzieci w postaci „Annabelle” czy „Klątwy Lla Llorony” mieliśmy okazję poznać w kolejnych latach. Trudno jednak pod względem artystycznym uznać je za oczywisty sukces.
Ba, wręcz przeciwnie – napisać, że pierwotny czar i groza zdawały się uciekać z mnożących się jak grzyby po deszczu filmach równie szybko, co częstotliwość ich premier, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Uniwersum „Obecności” mimo tego zdobyło sobie jednak grono wiernych fanów. Nawet oni musieli jednak przyznać – bez Eda i Lorraine, to nie było już „to samo”. Tym samym trzecią część stanowiącego kręgosłup uniwersum portretu kolejnych śledztw słynnego małżeństwa, przyozdabiają już poniekąd ikoniczni dlań Vera Farmiga i Patrick Wilson. Czy jest to jednak wystarczające, by trzecia odsłona „Obecności” była dziełem mogącym konkurować z przebojową „jedynką”? No cóż, jak się okazuje – niekoniecznie.
W filmie przejmującego reżyserki stołek po Wanie, odpowiedzialnego za popełnienie słabiutkiej „Klątwy Lla Llorony” Michaela Chavesa, mamy okazję zapoznać się z jedną z najsłynniejszych spraw jaką Warrenowie w swojej karierze się zajmowali – procesem Arne Cheyenne Johnsona – który zyskał sławę po tym, kiedy okazało się, że linia obrony oskarżonego oparta jest na wykluczającym jego winę opętaniu. O ile nie nam rozstrzygać na ile fabuła w filmie Chavesa rzeczywiście opiera się na prawdziwych wydarzeniach, dla ekranowych Warrenów jest to całą pewnością droga przez mękę. Oto bowiem na skutek własnej naiwności, rzeczony Arne staje się cielesnym naczyniem dla demonicznej siły. Stąd już całkiem niedaleka droga do tajemniczego morderstwa i tropu jaki paranormalni śledczy podejmą, by udowodnić przed sądem prawdziwośc jego zeznań.
Jako słowo się rzekło, trzecia część „Obecności” pozbawiona jest już reżyserskiego udziału Jamesa Wana – i tę absencję czuć w zasadzie od pierwszych minut seansu. O ile bowiem marka nigdy nie grzeszyła przesadną subtelnością, tym razem zastosowanie jumpscare’ów wzrasta tu do wartości granicznych. Te być może same w sobie mogłyby się jakoś bronić, ale ze świecą szukać jednak pośród nich mistrzowsko zaaranżowanych scen podobnych do słynnego „puk puk” z pierwowzoru. Pod względem wywoływania napięcia, mamy tu do czynienia z absolutnymi podstawami: zasygnalizowanie zagrożenia, nieco ciszy, fałszywy alarm, próba zaskoczenia nas właściwym „straszakiem”. Jeśli idzie o samo wykonanie, trzecia „Obecność” to nadal solidna, rzemieślnicza robota – pozbawiona jednak tego zmysłu innowatorstwa, który odróżniałby ją od dziesiątek podobnych, powstających rokrocznie produkcji. Cóż tu wiele kryć: na powtarzanym bez końca schemacie, ciężko tak naprawdę się bać.
Swoje dokłada też historia sama w sobie, która wydaje się… niemal tak samo uszyta ze znanych w serii schematów. Mamy tu więc spojrzenie na sytuację od strony „pokrzywdzonych”, późniejsze śledztwo w rodzaju „po nitce do kłębka” i wreszcie końcowe, niekoniecznie satysfakcjonujące ujawnienie tajemnicy. O ile ciężko zaprzeczyć, że proces Johnsona to niewątpliwie materiał na przynajmniej niejednoznaczny film, ciężko nie odnieść wrażenia, że scenariusz ledwie prześlizguje się po jego powierzchni, traktując go bardziej jako pożywkę dla kolejnych scenek rodzajowych które w kinie grozy znamy od lat, niż okazję do dysputy nad moralnością bądź eksploracji konfliktu na linii wierzący- niewierzący. Ot, podejście zgoła popcornowe.
Tyle dobrego, że tym razem mamy przynajmniej wspomnianych wcześniej Patricka Wilsona i Verę Farmigę, którzy w swoje role wcielają się równie świetnie jak w poprzednich dwóch odsłonach. To głownie dzięki nim (i może jeszcze niewielkiej roli Johna Noble’a), „Obecność: Na rozkaz diabła” ostatecznie staje się filmem strawnym na tyle, by przy niewielkich oczekiwaniach, przejść przezeń bez większego bólu zębów. Odpowiadając jednak na pytanie postawione w leadzie: nie. Trzecia „Obecność” w formie takiej jak została nam zaprezentowana, bynajmniej nie okazała się rzeczą, bez której nie moglibyśmy żyć.
Foto © Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.
Obecność 3: Na rozkaz diabła
Nasza ocena: - 55%
55%
Reżyseria: Michael Chaves. Obsada: Patrick Wilson, Vera Farmiga, John Noblei inni. USA, 2021.