Nie mamy u nas zbyt wielu okazji, by cieszy się solowymi przygodami Potwora z Bagien, dlatego na każdą z nich ostrzymy sobie zęby. Choć trzeba przyznać, że w przypadku “Zielonego piekła” trudno oprzeć się wrażeniu, że mogło być lepiej.
Egmont we wrześniu uraczył czytelników imponującym wydaniem w ramach DC Limited pierwszych przygód Potwora z Bagien, za którymi stali legendarny rysownik Bernie Wrightson i scenarzysta Len Wein. Nieco wcześniej mogliśmy przeczytać komiks, który od tego słynnego originu dzieli grubo ponad czterdzieści lat. Wydany w ramach DC Black Label kolejny album w serii pojedynczych, mrocznych opowieści przenosi nas w przyszłość, do świata po kataklizmie, w którym próbują przetrwać niedobitki ludzkości. I jak się możemy domyślić z tytułu komiksu, twórcy szykują tymże niedobitkom zielone piekło.
Ci twórcy to scenarzysta Jeff Lemire i rysownik Doug Mahnke (w trzecim rozdziale zastąpił go Shawn Moll). Pierwszego polscy czytelnicy znają już doskonale, choćby z również apokaliptycznego “Łasucha”. Douga Mahnke znamy z rysunków do różnorodnych opowieści o Batmanie oraz z szalonej “Maski”. I jest tak, że to ten drugi wnosi do historii więcej pazura i emocji bo scenariusz Lemire’a jest tym razem zaledwie poprawny, wygodnie rozparty na gatunkowych kliszach i gdyby nie włączenie do fabuł innego, znanego bohatera uniwersum DC, dzięki któremu od razu udaje się podnieść fabularne ciśnienie, niewiele byśmy zapamiętali z niniejszego komiksu.
Teoretycznie wszystko jest tu na swoim miejscu – przede wszystkim jest rozdarty wewnętrznie tytułowy bohater, który objawia się w historii jak tylko dochodzi do walki roślin z ludźmi. Jak się dowiadujemy, wcześniej żywiołak wycofał się, także w sensie psychicznym do ukrytej przed światem ostoi, w której spędza czas z (wyimaginowanymi?) bliskimi. A że doszło do walki między dwoma ludzkimi grupami, co z kolei spowodowało reakcję aż trzech Parlamentów (czyli już nie tylko Parlamentu Drzew, ale też choćby znanej choćby z historii Scotta Snydera Zgnilizny), których przedstawiciele decydują ostatecznie rozprawić się z ludzkością, a ostatnią deską obrony jest wciąż trwający w Potworze z bagien Alec Holland.
Ten album naprawdę dobrze się ogląda – wyraziste rysunki Douga Mahnke, z których nawzajem wyziera groteska i koszmar cieszą oczy i wyraźnie uciekają od współczesnych tendencji w stronę komiksowej klasyki (klasykiem zresztą jest już sam Mahnke). A w tle mamy jeszcze w założeniu poruszającą, rodzinną historię, mającą stanowić przeciwwagę dla brutalności świata przedstawionego.
No dobrze, mamy tu jedno mocne zaskoczenie związane z ludzkim, czarnym charakterem “Zielonego piekła”, ale to wszystko razem, plus jedna superbohaterka na dokładkę jakoś wspólnie nie działa tak jak trzeba. Może zabrakło na początku dłuższej ekspozycji i tym samym zżycia się z bohaterami? Choć z drugiej strony fakt że “Zielone piekło” nie jest długie ratuje całą historię przed całkowitym popadnięciem w postapokaliptyczne klisze. To po prostu niezła opowieść, której na pewno daleko do innego albumu wydanego w ramach DC Black Label, również postapokaliptycznej “Wonder Woman. Martwa Ziemia’, w której Daniel Warren Johnson znalazł świetny patent na opisanie superbohaterki od nowej strony. Tu po prostu tego zabrakło. Ale nic to – być może klasyk w wykonaniu Weina i Wrightsona wynagrodzi nam te niedostatki.
Nasza ocena: - 60%
60%
Potwór z bagien. Zielone piekło. Scenariusz: Jeff Lemire. Rysunki: Doug Mahnke i inni. Tłumaczenie: Jacek Żuławnik. Egmont 2024