Umarł król, niech żyje król! Chciałoby się powiedzieć po lekturze drugiej książki Łukasza Kucharczyka. Bo chociaż świat humorystycznej fantasy bezpowrotnie stracił swojego mistrza, jakim niewątpliwie był sir Terry Pratchett, tak zapełnia nieco tę bolesną lukę właśnie proza naszego rodaka. Bardzo pratchettowska w tonacji, nie tyle kalkująca styl wielkiego Brytyjczyka, ile bardziej podążająca podobnymi, jak on ścieżkami. Humor staje się tu fasadą. Ironia służy za sztafaż dla rozważań poważnych i mądrych. Całość zyskuje przemyślaną linę fabularną i bardzo bogatą, intertekstualną oprawę. A czy można od literatury – niezależnie od gatunku – oczekiwać więcej?
Słowem – proza Kucharczyka jest niesamowicie pratchettowska właśnie, co już w pewnym stopniu zapowiadał pierwszy zbiór opowiadań, a co ze wzmożoną siłą wybrzmiewa właśnie w powieściowej formie. „Wszystkie drogi prowadzą” zaczyna się od szycia intrygi w sposób wręcz pretekstowy, ale to zabieg zamierzony, mocno ironizujący samą konwencję fantasy, a ściślej, jedną z jej odmian, czyli „opowieść drogi”. Wszak przyjęty tytuł zobowiązuje. A w myśl zasady znanej każdemu miłośnikowi tego typu literatury, przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Tak i nasi bohaterowie, nomen omen, dobrze czytelnikom „Grantów i smoków” znani, kompletują skład na wyprawę. I – znów w stylu pratchettowskim, wychodzi zbieranina o tyleż dziwaczna, co wręcz, na swój sposób tendencyjna, ale w swojej tendencyjności zgrabnie, w karykaturalny sposób przerysowana. I stanowiąca pastisz samej siebie, łotrzykowsko – bohaterskiej zbieraniny, z których żadne prawdziwie epicki bohaterstwem zdaje się nawet nie śmierdzieć… by finalnie po ten etos sięgnąć. Niby nic nowego, niby już choćby Tolkien całkiem na poważnie wyeksponował ten schemat w linii fabularnej „Władcy pierścieni” (a pośrednio także i „Hobbita”). Ale to właśnie, takie ciągłe, otwarte i samo w sobie zgrabne nawiązywanie do gatunkowej klasyki jest kwintesencją Kucharczykowej prozy. Bez powtarzalności, bez wtórności, bardziej z ukłonem w kierunku konwencji i przyobleczone w sążnistą ironię. Acz bez szyderstwa czy pogardy.
I udaje się Kucharczykowi i na starcie, w tym zawiązaniu intrygi, i w dalszej części, wraz z kolejnymi etapami szalonej podróży balansować na krawędzi sztampowości, nigdy w nią samą nie wpadając. On bawi się – w bardzo umiejętny sposób – konwencją fantasy literackiej, jednak czyni to – powtórzę – nie tylko z ironią, ale i z szacunkiem. Nie próbuje gatunku ośmieszać, nie próbuje detronizować go z piedestału arcyciekawej – mimo ograniczonych możliwości kreacyjnych i narzucającej się często fabularnej tendencyjności – literackiej konwencji. Pokazuje, że mimo utartych schematów, jakie zwykle stają się podwalinami literackiej fantasy, może ten gatunek zaoferować nam prozę wysokich lotów. Nawet jeśli jest to proza tworzona nieco z przymrużeniem oka.
Kucharczyk nie tylko ma poczucie humoru, ale też znaczące obycie z (pop)kulturą, co pozwala mu na mnogość artystycznych odniesień. A do tego posiada wystarczająco rozbudowany aparat analityczny, by umiejętnie transformować klasyczną fantasy na jej humorystyczną odmianę. I – zasłaniając się niejako tym gatunkiem – opowiadać nam niby oczywiste, ale często zapominane prawdy o otaczającym nas świecie. I poniekąd też o nas samych.
Czytając „Granty i smoki”, kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Nazwisko Kucharczyka, jak i jego twórczość była dla mnie ówcześnie klasycznym terra incognita i choć cenię humorystyczną fantasy, to wiem, jak trudno jest pisać ją dobrze, samemu nie popadając w śmieszność.
O ile w pierwszej publikacji skupił się Kucharczyk na ironizowaniu z akademickiego życia i uniwersyteckiego światka (nie stroniąc, rzecz jasna w tych ramach, z sięgania po toposy literatury fantasy, ale i popkultury w szerszym ujęciu), tak w powieściowej odsłonie poszerza spektrum prześmiewczych zainteresowań i zajmuje się – z typowym dla siebie humorem – samą strukturą opowieści, jako takiej. Opowieści jako zjawiska kulturowego, opierającego się na określonych fabularnych zasadach i tak naprawdę, choć zmieniających się na przestrzeni lat, to jednak, w samym trzonie, pozostających pewnym konstrukcyjnym monolitem, gdzie nawet pewne zamierzone odstępstwa od normy stanowią jej potwierdzenie i umocowanie.
Kucharczyk, jako doktor nauk humanistycznych, autor krytycznych tekstów literaturoznawczych m.in. o twórczości Stanisława Lema i Jacka Dukaja doskonale rozumie nie tylko literaturę podmiotu, ale i literaturę przedmiotu, co niewątpliwie ma znaczący wpływ na jego własną twórczość, kreowaną ze zrozumieniem mechanizmów ją kształtujących. I to przekłada się na taki, a nie inny, zdecydowanie jednak pozytywny efekt.
Sięgając po „Wszystkie drogi prowadzą”, miałem już z góry sprecyzowane oczekiwania, nadbudowane nad podziwem dla debiutanckiej publikacji (ale trochę też i hype’em wokół autora, jaki powstał od czasu wydania debiutu, skądinąd zasłużenie). Nie obyło się jednak i bez obaw, bo to, że coś udało się w debiutanckim zbiorze, niekoniecznie musi zagrać w powieściowej formie.
Na szczęście udowodnił Kucharczyk aż nadto, że nie tylko sukces „Grantów i smoków” nie był przypadkiem, ale też, że ma, jako autor, pomysł na szerokie, obfitujące w olbrzymie możliwości uniwersum. I tylko czekać, jak będzie się ono rozwijać dalej.
Ja z pewnością pozostanę fanem i sekundował będę każdemu kolejnemu tytułowi, jaki się w obrębie ram wykreowanego przez Kucharczyka świata pojawi.
Nie rzecz w tym oczywiście, by przyklejać Kucharczykowi łatkę „nowego Pratchetta”, bo i jest to autor dopiero na początku drogi i o zasięgu oraz wpływie na światową popkulturę zdecydowanie (póki co) mniejszym, względem swojego niewątpliwego mistrza. Sam używam takiego porównania nieco przewrotnie, z zapytaniem w tytule recenzji. Ale z drugiej strony, nie sposób nie dostrzegać literackich, warsztatowych i kreacyjnych podobieństw pomiędzy autorami. A i Pratchett niegdyś też od czegoś zaczynał…
Polecam prozę Kucharczyka wszystkim, którzy szukają fantasy humorystycznej, będącej prozą nie tylko wprawnie ironizującą, ale i na swój sposób mądrą i pouczającą. Nie wpadającą w śmieszność, nie pisaną w duchu polskiej komedii filmowej, która śmiech wzbudza tylko taki wynikły z zażenowania. Kucharczyk nie jest być może „nowym Pratchettem”. I nie musi być. Idzie swoją ścieżką, nie oglądając się na innych, poprzednich i większych, ale znając ich dorobek, szanując go i składając im swoisty literacki hołd, jednocześnie kreując coś własnego, na swój sposób oryginalnego. Tak, Kucharczyk raczej nie będzie „nowym Pratchettem”. Co nie znaczy, że nie stanie się równie wybitnym pisarzem. Trzeba tylko dać mu ku temu trochę czasu i przestrzeni. Kolejny krok właśnie ku temu zrobił.
Wszystkie drogi prowadzą
Nasza ocena: - 90%
90%
Łukasz Kucharczyk. Wydawnictwo IX. Word Audio Publishing International 2024