„Przesmyk” Marka Zychli to proza brudna, oniryczna, odpychająca. Prowadzona chaotycznie, zawikłana. Jednak o jej kunszcie świadczy fakt, iż wszystkie wspomniane cechy zostały świadomie, z rozmysłem przez autora zaimplementowane, by sama opowieść miała adekwatny do treści wydźwięk. A ostatnie strony ofiarowują zrozumienie zarówno fabuły, jak i użytej z rozmysłem warsztatowej formy.
Najgłębiej dotrze ta opowieść do tych, którzy wychowali się w przestrzeniach polskich osiedli. Swoistych mikroświatów, rządzących się tylko sobie znanymi zasadami, nieco oderwanych od reszty, wpisanych w miejską tkankę, ale jednocześnie w pewien sposób niezależnych. Takie jest zresztą właśnie osiedle w „Przesmyku”. Owszem, na wskroś odrealnione, odseparowane od reszty miasta, od prawdziwego świata onirycznym, makabrycznym murem z wiecznie żywych ciał, a jednak – w swoim trzonie, w swoim najsurowszym rysie – przypominające swoją geografią, swoim socjologicznym narostem wiele z polskich osiedli z niezliczonych polskich miast.Które, choć każde inne, to jednak w wielu aspektach są takie same. Osiedle żyje swoim życiem – choć to może za duże słowo. U Zychli ono nie tyle żyje, co trwa w bezradnym oczekiwaniu, starannie izolowane od pozostałej części miasta, stając się enklawą, pełna dziwności, tajemniczości i mrocznych zagrożeń, zalęgłych w przejściach między blokami czy w zatęchłych piwnicach.
Uwierzcie, nikt nie chciałby mieszkać w takim miejscu. Ale Locha mieszka. Tajemnicza, starsza pani. Choć znów – pani, to za duże słowo na ten powieściowy twór, na tę istotę, narosłą z lęków, z cierpienia, z rozpaczy. Wypełniony po brzegi gorzką, czarną jak smoła nienawiścią. I współdzielący ciało z więzioną, zagarniętą, wchłoniętą świadomością małego chłopca, który w określonych momentach otrzymuje szansę prowadzenia owego przerośniętego ciała, nadzorowanie go, zawiadowania nim. Tym nienaturalnym w swoim ogromie tworem, budzącym słuszny, zasadny strach wśród mieszkańców osiedla, jakimi rządzi twardą ręką i dzierżoną w niej, podniszczoną laską.
Powieść Zychli to historia na wskroś oniryczna, hermetyczna i trudna w odbiorze, ale niezmiennie nie czyni ją to powieścią złą. Wręcz przeciwnie. To umiejętne wykorzystanie sztafażu horrorowo – fantastycznego blokowiska rodem z sennego koszmaru pozwala autorowi snuć opowieść o rzeczywistych problemach, o sprawach, które są niestety kwestią bardzo obecną we współczesnym świecie.
Nie chce zdradzać za wiele z finału powieści. Ci, którzy znają opublikowane przez Zychlę opowiadanie „Ambisentencja” („Hardboiled”) zapewne nie będą aż tak mocno zaskoczeni, bowiem „przesmyk” powstał na kanwie tamtej noweli i jest jej zgrabnym rozwinięciem. Nie zmienia to faktu, że „Przesmyk” potwierdza pozycję marka Zychli jako jednego z najciekawszych autorów około grozowych w tym kraju. Jeśliby prozę Dawida Kaina obedrzeć z około technologicznych fobii i gorzkiej ironii, to, co zostanie, tożsame będzie z twórczością Zychli. Obydwaj autorzy śmiało zapuszczają się w meandry ludzkiej psychiki i ukryte tam mrok, koszmary i fobie wydzierają na światło dzienne, na karty literatury. Inny być może jest zestaw tychże strachów, inne fokusowanie się na tematach, na bolączkach społecznych. Jednak ta sama wnikliwość, ta sama ponura, gorzka poetyka językowa. Ta sama konieczność otwarcia na to co pozornie szalone, groteskowe dziwne, u czytelnika, by mógł w tej prozie rozsmakować się w pełni.
Zychla nie jest autorem dla każdego, jego proza nie należy do najlżejszych. Ociera się często o fantasmagoryczny koszmar w warstwie fabularnej, niezmiennie pozostając bardzo wysokim jakościowo produktem w kwestii warsztatu.
„Przesmyk” to pozycja wymagająca, ale warta czytelniczego zaangażowania. Uwrażliwia nas finalnie na to, co ważkie, a co często wolimy, by było przemilczane, niedostrzegane. A nie powinno.
Przesmyk
Nasza ocena: - 90%
90%
Marek Zychla. Wydawnictwo IX 2020