Drugi tom zbiorczy „Przysięgi” cechuje większy fabularny mistycyzm, niż miało to miejsce w części pierwszej, bardziej zorientowanej na martinowskie fantasy o dworsko – politycznych spiskach. I godnie wieńczy opowieść, która zachwyca – szczerze – bardziej w warstwie graficznej. Zwłaszcza że udało się uniknąć grafikowi pewnych potknięć z tomu pierwszego.
Już okładka tomu zwiastuje, czego w kwestii rysunku możemy się spodziewać. Jest epicko, z rozmachem, zarówno w planszach pełnostronicowych, w szerokich kadrach, które kipią dynamiką, jak i w zbliżeniach na poszczególnych postaci, które ociekają wręcz najdrobniejszymi detalami. I to zresztą największa wartość „Przysięgi” – ten graficzny pietyzm, ta szczegółowość, która potrafi zachwycić przy kontemplowaniu pojedynczych kadrów i która trochę fanom Marvela przypominać będzie precyzję Alexa Rossa, choć tutaj z pewnością dominuje bardziej stonowana kolorystyka w odcieniach sepii.
Fabularnie to solidne zwieńczenie rozpoczętej wcześniej historii, prowadzone konsekwentnie do epickiego w zamyśle i wykonaniu finału. Czy satysfakcjonującego?
Cóż, z ostrożnym zachwytem podchodziłem do pierwszego tomu, bo początkowo fabularnie nie porywał, ale w trakcie nieco się rozkręcał, poszerzając ciekawie zaprezentowane ramy uniwersum. Tutaj już od początku wiedziałem, czego się spodziewać i dokładnie to otrzymuję – klasyk fantasy, nieco ożywiany wątkami mistycznymi, zgrabnie wplatanymi w typową, militarną odsłonę gatunku. Znów mocno martinowski w warstwie kreacji – ale to już chyba niestety nieuniknione, że autor „Gry o tron” wyznaczył określone trendy, nakreślił dominujące obecnie w gatunku klisze i będą one zauważalne w kolejnych dziełach popkultury tworzonych w tym rodzajowym kierunku.
Nie stanowi to jednak wady samej w sobie, a raczej wynika z mojego ograniczonego zachwytu nad fantasy jako takim, które jest o tyle trudne w tworzeniu, że niewiele w jego obrębie da się wymyślić naprawdę świeżego i oryginalnego, a prawie wszystko okazuje się wtórną, n-tą wariacją nt. tych samych, ogranych motywów. Tego, co już po wielokroć było opowiedziane przez całe legiony pisarzy i scenarzystów. Mimo to, twórcy „Przysięgi” w przyjętej dla siebie konwencji radzą sobie całkiem dobrze i miłośnicy takiego sztafażu gatunkowego powinni być zadowoleni. Jest tu epicki rozmach, wielkie bitwy, bohaterskie czyny, szczypta magii. Są latające statki, które w ciekawy sposób poszerzają estetykę uniwersum. I pojawia się smok, choć w skromniejszym, niż w pierwszym tomie epizodzie. Ale zawsze coś. Wiadomo, ze smok w fantasy to zawsze wartość dodana, prawda?
Więc może się ten komiks miłośnikom trendu gatunkowego podobać. Zwłaszcza że – jak wspomniałem – obfituje album w grafiki doprawdy piękne, maksymalnie realistyczne i oddające niesamowitą atmosferę przedstawionego świata. Dosłownie, da się wyczuć pustynny piach, pył wciskający się do oczu, palące bezlitośnie słońce… To doprawdy sugestywne rysunki, zdecydowanie zwiększające wrażenia z lektury całości.
Dla fanów fantasy we wspomnianej martinowskiej odsłonie zdecydowanie polecam. Dla fanów realistycznej kreski komiksowej też. Można czytać, można oglądać. Można jedno i drugie. Zależy, co kto lubi. W każdej formie „Przysięga” radzi sobie dobrze.
Przysięga tom 2
Nasza ocena:
Scenariusz: Fabrice David. Rysunki: Éric Bourgier. Tłumaczenie: Jakub Syty. Wydawnictwo Lost In Time 2024