Gdy Puchatek i Prosiaczek chwytają w dłonie narzędzia mordu, nikt nie może czuć się bezpieczny. A już najmniej widz, który znalazł się nieopatrznie w sali kinowej, w nadziei na przynajmniej przyzwoity slasher.
Jeśli coś należy pomysłowi Rhysa Frake-Waterfielda oddać, to z pewnością to, że ma potencjał na viralowy hit. Niezależny film grozy robiący użytek z familijnego klasyka, to w końcu niewątpliwie rzecz w gatunku stosunkowo świeża i dająca nadzieję na kino które nie będzie bało się łamać konwenansów, zapraszając widzów do radosnej jatki. Tak to wygląda przynajmniej w teorii, bo choć „Puchatek: Krew i miód” w oczywisty sposób pełnymi garściami czerpie z twórczości A. A. Milne’a i E. H. Sheparda, gdy próbuje modyfikować ją na własny użytek, szybko uświadamia, że ów rozpalający wyobraźnię potencjał, będzie tu pokazowo roztrwoniony.
Historia w jakiej centrum wraz z bohaterami filmu Brytyjczyka wylądujemy, dzieje się lata po tym, jak dorastający Krzyś zdecydował się opuścić swoich towarzyszy ze Stumilowego lasu, by udać się na studia. Teraz, wraz z narzeczoną Mary, chłopak decyduje się powrót do miejsca nierozerwalnie związanego z własnym dzieciństwem – nie może jednak wiedzieć o tym, że trakcie jego nieobecności, przyjaciele przeżyli głodową traumę, którą podsumowali pożarciem Kłapouchego i wyzbyciem się wszelkiej moralności. Rządni mordu i obwiniający Krzysia o swój koszmar, Puchatek i Prosiaczek poprzysięgają zemstę ludziom, a wszyscy którzy znajdą się w pobliżu stumilowego lasu, staną przed obliczem śmiertelnego zagrożenia.
Filmy tak złe, że aż dobre, określane też a angielska mianem „guilty pleasures” to kategoria specyficzna o tyle, że wbrew pozorom wcale niełatwo do niej trafić. Kultowe już perełki w postci „Birdemica” czy „The Room” komiczny efekt uzyskują przede wszystkim realizacyjną nieporadnością, skontrastowaną ze szczerą wiarą twórców w to, że to co tworzą rzeczywiście ma ręce i nogi. Pod tym względem filmowi Rhysa Frake-Waterfielda właściwie nic nie brakuje – mamy tu zarówno niedomagający budżet, marne aktorstwo jak i pękający w szwach od głupot scenariusz – ale już śmiertelna powaga i wciskający się pod paznokcie nihilizm z jaką zostało to potraktowane, skutecznie zabija jakąkolwiek frajdę z seansu.
Co gorsza, nawet gdyby przyjąć, że dokładnie taki był zamysł twórców, ów mrok i zło uratować sprawy nie potrafią, bo całość ani nie ma pomysłu jak zbudować atmosferę zagrożenia, ani jak spróbować rozwinąć tempo która nie przyprawiałoby widza o przecieranie powiek. Nawet gdy antagoniści pojawiają się na ekranie, wydarzenia zdają się toczyć tu na spowolnionych obrotach – ofiary plączą się pod nogami monstrów bez większego celu, podczas gdy te wloką się w ich kierunku z gracją słonia, by zadać decydujący cios. Pal licho gdyby ten jeszcze chociaż był w jakimś stopniu efektowny, ale gdzie tam – zabójstwa toną tu w morzu uciekających od sedna akcji kadrów, plastikowego gore i braku inwencji twórczej. Dodajmy do tego historię która zmierza donikąd, a w efekcie uzyskujemy film, przy którym po kilkunastu minutach wzrok podąża wszędzie, tylko nie w kierunku ekranu.
„Puchatek: Krew i miód” to film tak mierny w założeniach i ich realizacji, że jakikolwiek szum przezeń wywołany musi sprowadzać się do wyjściowego potencjału jego konceptu i przedziwnej decyzji o kinowej dystrybucji. Takich produkcji rokrocznie powstają dziesiątki, ale na szczęście większość z nich nigdy nie wygrzebuje się na powierzchnię głównego nurtu. To, że jednej jakimś sposobem się udało, nie znaczy, że nie zasługuje na dobicie łopatą.
Foto © Monolith Films
Puchatek: Krew i miód
Nasza ocena: - 20%
20%
Reżyseria: Rhys Frake-Waterfield. Obsada: Craig David Dowsett, Chris Cordell, Amber Doig-Thorne i inni. Wielka Brytania, 2023.