„Sadako i koniec świata” to manga w pewnym stopniu odcinająca kupony od kultowej kreacji, jaką stworzył Koji Suzuki w „Ringu”. Ale skoro sam twórca postaci zajął się redakcją tej króciutkiej mangi, której autorką jest Koma Natsumi, to nie może być całkiem źle, prawda?
I cóż, całkiem źle nie jest, choć jednocześnie trudno określić ten tytuł mangowym arcydziełem. Ot, prosta historyjka bazująca na bardzo solidnym popkulturowym fenomenie, który dalece wykroczył poza swój pierwowzór i zaczął żyć własnym życiem, przenikając do coraz to nowych tworów kultury. Koma Natsumi bawi się postacią Sadako, osadzając ją w roli dość niecodziennej. Apokaliptyczna wizja świata, w której ocalałe zdają się tylko dwie małe dziewczynki już sama w sobie trzeszczy w szwach logicznego konstrukcji, a dalej jest tylko bardziej nieprawdopodobnie. Otóż dzieciaki oglądają wiadomą przeklętą kasetę… i z ekranu wypełza nie kto inny, jak nasza tytułowa postać. Z tym że dzieci kompletnie nie rozumieją jej demonicznego wydźwięku ani roli, jaką postać ma odegrać, wg własnej klątwy, więc robią to, co milusińscy potrafią najlepiej – próbują się zaprzyjaźnić.
Tak, to tytuł, w którym absurd zdaje się gonić absurd (apogeum osiągamy chyba w scenie z fryzjerem), ale który w swojej konwencji zaskakująco dobrze sobie radzi. Kwestia, czy nastawiamy się na pełnokrwisty horror – za jakim przemawiałby sam pierwotny, powieściowy „Ringu” oraz oryginalna postać Sadako – czy przyjmujemy konwencyjną zabawę, swoisty pastisz klasyka, pobłogosławiony zresztą, jak wspomniałem, przez samego Kojiego Suzuki, który całość zredagował.
Jeśli założymy to drugie, możemy całkiem nieźle się bawić tym bezpardonowym obalaniem mitu demonicznej dziewczynki z dna studni, która tutaj osiąga doprawdy w pełni karykaturalną postać.
Cała historia to słodko – gorzka nowelka, która nie niesie w sobie przesadnej głębi, a stanowi tylko zgrabny, pastiszowy hołd dla kulturowego fenomenu. Zresztą, mieszanie konwencji, ocieranie się o absurd, zacieranie granic logiki to elementy w mandze bardzo często obecne, więc aby właściwie tytuł odebrać, należy ową konwencję zwyczajnie znać i rozumieć. To historyjka trochę w duchu „Apokalipsy zombie oczami kota”, choć tam było nieco mroczniej, bardziej poważnie. Tutaj, w „Sadako i końcu świata” znajdziemy ukłon w stronę klasycznego twórcy, ale jednocześnie próbę własnej, artystycznej kreacji, jaka – w moim odczuciu – wypada całkiem udanie. Pojawiają się elementy japońskiego folkloru, są wszechobecne w ichniejszej kulturze duchy (poza Sadako, rzecz jasna), jest solidna dawka ironii, a całość opowieści pisana jest z przymrużeniem oka i nie sposób brać jej całkiem na poważnie. Ale już obwoluta i okładkowa ilustracja sugeruje jednoznacznie, że nie mamy tu do czynienia z klasycznym horrorem, ale swego rodzaju wariacją nt. słynnej kreacji. A w tym ujęciu manga okazuje się przynajmniej dobra.
Rysunki to kolejny plus. Są staranne, szczegółowe. Wpisują się z jednej strony w cartoonową konwencję, z drugiej, obfitują w detale choćby w szkicach postaci, w rysunkach twarzy, czy włosów.
Głównym problemem w tym tytule jest długość. Manga jest jednak za krótka i nie ma przestrzeni na wykorzystanie całkiem solidnego potencjału samego pomysłu. Dałoby się to rozwinąć, rozpisać na kilka tomów (choćby na trylogię), które nie tylko dałyby szansę na pokazanie szerzej samego świata przedstawionego, ale też na rozwinięcie dziwaczno – komiczno – strasznych przygód pary maluchów i ich demonicznej towarzyszki.
„Sadako i koniec świata” to lekka lektura na jeden wieczór, bawiąca się klasyczną postacią horroru i nieco ocieplająca jej wizerunek. To kreacja wzruszająca z jednej strony, z drugiej zaś komiczna, unurzana w oparach absurdu. Ale nadal lekkostrawna i smaczna.
Sadako i koniec świata
Nasza ocena: - 70%
70%
Koma Natsumi (red. Koji Suzuki). Tłumaczenie: Agnieszka Zychma. Wydawnictwo Waneko 2022