„Saturnin” Jakuba Małeckiego to kolejna powieść autora „Rdzy” i „Śladów”, która nurza się w nostalgii, ukazując z bolesną dosadnością, jak trudno sobie poradzić z własną przeszłością, rzucającą się cieniem na kolejne pokolenia.
Saturnin, jako dziecko, przez błąd na bilecie wierzy, iż autobus zahacza w swojej podróży o jakąś tajemniczą, magiczną krainę. Wg chłopca to właśnie tam zwyczajowo przebywa jego wieczne milczący, obojętny na rzeczywistość dziadek.
Kiedy Saturnin dorasta, zamieszkuje warszawską kawalerkę, jest przedstawicielem handlowym i pielęgnuje w sobie samotność, dawne tęsknoty za straconą szansą na sportową karierę oraz nieumiejętność relacji z płcią przeciwną, która spycha go ku samotności.
Nagła wiadomość o zniknięciu wspomnianego dziadka zmusza go do podróży nie tylko do rodzinnego domu, ale i do odbycia niezwykłej, w znaczącym stopniu oczyszczającej (nie tylko dla niego) podróży w przeszłość. I tą własną, osobistą, i tą o wiele obszerniejszą, głębszą, rodzinną.
Saturnin – już samo imię jest dziwne, niepokojące, zaskakujące. Ale cała ta powieść jest taka. Trochę oniryczna, trochę chaotyczna, przeskakująca pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, snująca kolejne historie ustami swoich bohaterów. Dziwny jest też dziadek, oderwany w jakimś stopniu od rzeczywistości, zamknięty w swoim, zaklętym w przeszłości świecie. Zresztą, jego znikniecie jest na równi niezwykłe, szalone, jak i tajemnicze, ale jednocześnie staje się swoistym katalizatorem całej opowieści, odsłaniające powikłane losy rodziny Mackiewiczów. Losów, które – same w sobie – nie są aż tak niespodziewane, tak zaskakujące, tak nieprzewidywalne, jakbyśmy pragnęli. Jakby wymagała tego dobra historia. To w pewnym stopniu przypowieści już kiedyś opowiedziane, których zakończenia szybko zaczynamy się domyślać, co czyni nową książkę Małeckiego ciut słabszą, niż poprzednie. Zresztą, także narracja okazuje się być w tej powieści nieco bardziej chaotyczna, urywana. Liczne przeskoki czasowe, nieregularne retrospekcje, przeskoki narracyjne pomiędzy bohaterami – to wszystko wzbudza uczucie pewnego zagubienia u czytelnika.
„Saturnin” to opowieść o bezradności. Bezradni są kolejni jej bohaterowie, od dziadka, który nijak nie umie poradzić sobie z przeszłością, wyzwolić się od niej. Poprzez samego Saturnina, bezradnego wobec kobiet, wobec zaprzepaszczonej przez kontuzję kariery ciężarowca. Aż do rodziców chłopaka: matki, niegdyś wiejskiej dziewczyny, nie umiejącej sobie wręcz wyobrazić innego, niż staje się jej udziałem, życia, ale i ojca – zagubionego, oderwanego od zwyczajowego, rodzinnego rytmu, nie potrafiącego dojrzeć do roli, jakiej się podjął.
W kontekście literackiego języka to nadal Małecki, jakiego znamy. Małecki doskonały, wysmakowany, poetycki i przeraźliwie smutny, ale też celnie trafiający w naszą, czytelniczą wrażliwość. Pomimo pewnych zastrzeżeń co do samej konstrukcji fabularnej, która jednak nie sięga poziomu choćby z „Dygotu”, „Rdzy”, przejmującego „Horyzontu”, czy nawet starszych powieści, jak nieco zapomnianego „W odbiciu”, to jednak nadal prezentuje wysoki poziom, godny jednego z najzdolniejszych obecnie polskich pisarzy. Mocno – miejscami – kojarzy mi się z gawędziarską manierą Łukasza Orbitowskiego, który w podobny sposób potrafi snuć opowieści o ludzkich losach, rozpisanych na tle zmieniających się czasów (jak zrobił to np. w noweli „Sfora”, czy powieści „Exodus”).
Warto po „Saturnina” sięgnąć, choćby dla zapoznania się z warsztatem Małeckiego. Ci, którym nieobcy jest jego literacki kunszt i wrażliwość przelewania ludzkich emocji na papier, mogą czuć się ciut zawiedzeni. Nie dlatego, że „Saturnin” jest powieścią złą. Raczej dlatego, iż nie jest tak doskonały, jak poprzednie książki Jakuba Małeckiego.
Saturnin
Nasza ocena: - 75%
75%
Jakub Małecki. Wydawnictwo SQN 2020