Gorący temat

Seria niefortunnych zdarzeń – jak się pisze straszne książki dla dzieci?

0 0
Read Time:8 Minute, 18 Second

Z literaturą dziecięcą jest tak, że nigdy nie wiadomo, coś w jej ramach –akurat odniesie w sukces. Jednak to, co zdaje się być dla gatunku charakterystyczne – zwłaszcza w tej odmianie fantastycznej – to zasada, że im dziwniej, mroczniej i niebezpieczniej dla postaci, tym lepiej. I tym bardziej podoba się odbiorcom.

Nie inaczej jest w przypadku cyklu „Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa, za którym to pseudonimem kryje się Daniel Handler, amerykański pisarz i… akordeonista. Na całość cyklu składa się trzynaście głównych tomów plus m.in. „Lemony Snicket: Nieautoryzowana biografia” będąca zbiorem fikcyjnych zdjęć, listów, szkiców i dokumentów mających opowiadać o samym autorze i narratorze opowieści z serii. Pozostałe, uzupełniające publikacje nawiązujące do cyklu nie ukazały się dotychczas w Polsce. A szkoda. Mam nadzieję, że się ich doczekamy, bo wydatnie uzupełniają i wzbogacają świat przedstawiony w głównym cyklu.

Każdy z tomów „Serii niefortunnych zdarzeń” ma dokładnie po trzynaście rozdziałów, a jakby tego było mało, każdy tytuł składa się z dokładnie dwóch słów, zaczynających się w dodatku zawsze na tę samą literę. Cóż, zamiłowanie autora do szyfrów, zagadek i ukrytych schematów mocno uwidacznia się w samych książkach, które pełne są sekretów, tajemnic, łamigłówek, itd. Ale po kolei.

Sprawdź, gdzie kupić:

Lemony Snicket nie istn…

Tak naprawdę, należałoby przyjąć, że owszem, istnieje, ale jedynie (albo – aż) w wyobraźni swojego kreatora, wspomnianego Daniela Handlera. Handler urodził się w San Francisco w Kalifornii, w inteligenckiej rodzinie – matka, Sara Handler (z domu Walpole), to emerytowana dziekanka City College of San Francisco, a ojciec Louis, był księgowym.

Handler od najmłodszych lat wykazywał zainteresowanie literaturą, ale także – samemu próbując pisać – tworzył opowieści pełne mroku, ponure i rzadko kiedy kończące się happy-endem. Nie ma się zresztą co temu dziwić, zważywszy na fakt, iż ulubionym pisarzem Daniela był William Maxwell. Każdy, kto miał okazję czytać choćby wydane u nas przez PIW „Do zobaczenia jutro” (1992), nie będzie zaskoczony estetyką podejmowaną w twórczości autora „Serii niefortunnych zdarzeń”. Zresztą, pierwszą powieścią Daniela Handlera była wydana w 1998 roku „Basic eight”, stanowiąca formę ironicznego, gorzkiego w wymowie pamiętnika pewnej licealistki, boleśnie dosadnie, ale i z ponurym, sarkastycznym humorem wyśmiewającego nie tylko ówczesny system edukacji (z akcentem na zajęcia z literatury), ale i wiele aspektów życia społecznego tamtego okresu. Handler, pracując nad tą powieścią, w szerokim zakresie kontaktował się z amerykańską skrajną prawicą, i to na potrzeby tych właśnie kontaktów wymyślił dla siebie alter ego – Lemony’ego Snicketa. W późniejszym czasie takim pseudonimem zaczął także podpisywać swoje książki dla dzieci. I obecnie to z nimi Lemony Snicket jest ściśle kojarzony.

Oprócz literatury dziecięcej Handler publikuje także pod własnym nazwiskiem. Wydał tak osiem książek, z których jednak dotychczas tylko jedna (w której porównywany jest talentem do Nabokova) – „Natychmiast, mocno, naprawdę” (org. Adverbs) doczekała się polskiej edycji, nakładem Świata Książki w 2008 roku.

Ale niekwestionowaną popularność nad Wisłą (i nie tylko) zyskał właśnie jako Lemony Snicket, z „Serią Niefortunnych Zdarzeń”.

Sprawdź, gdzie kupić:

A to pech

W „Serii niefortunnych zdarzeń” główną rolę – oprócz rodzeństwa Baudelaire’ów – zdaje się grać przede wszystkim pech. To on nie opuszcza uroczej trójki dzieciaków ani na krok, praktycznie od pierwszych stron. Wioletta, Klaus i Słoneczko (uroczy niemowlak gryzący wszystko, dosłownie wszystko w zasięgu… zębów) od pierwszych zdań powieści nie mają lekko. Kiedy ich rodzice giną tragicznie w pożarze rodzinnego domu, dzieci trafiają pod opiekę najbliższego krewnego – demonicznego Hrabiego Olafa. I jednym z najdotkliwszych przykładów pecha, jaki mógł rodzeństwo spotkać (poza tragiczną śmiercią rodziców, rzecz jasna) jest właśnie fakt, iż to Olaf jest ich jedynym krewnym. Bowiem w obliczu tragedii nie tylko nie mają co liczyć na pomoc, opiekę i wsparcie, ale też muszą bardzo się starać, aby nie podzielić losu matki i ojca. Hrabia Olaf ma bowiem bardzo konkretne zamierzenia, skoncentrowane przede wszystkim na zyskaniu szansy przejęcie pokaźnego majątku rodziny. Zaczyna więc knuć i prowokować coraz to nowe, często drastyczne w skutkach spiski i działania, które mają nie tylko zaszkodzić dzieciom, ale także eliminują w bezwzględny sposób wszystkich, którzy mogliby pretendować do miana prawnych opiekunów nieletnich Baudelaire’ów.

Sprawdź, gdzie kupić:

Narysował: Nieszczęścia

Za piękne, choć adekwatnie dla fabuły mroczne miejscami ilustracje, utrzymane w tonie nieco karykaturalnym, odpowiada amerykański rysownik Brett Helquist. Ten urodzony w 1965 roku w Arizonie artysta, zaczerpnął fascynację sztukami wizualnymi i rysunkiem z komiksów, które namiętnie czytywał w dzieciństwie. Nim zaczął pracować jako ilustrator, służył jako mormoński misjonarz w Hong Kongu. Później zdobył tytuł licencjata w dziedzinie sztuk pięknych na Brigham Young University w 1993 roku. Przed rozpoczęciem programu ilustracji na BYU, Helquist studiował jako student inżynierii. W czasie studiów wziął rok przerwy, aby podjąć pracę na Tajwanie, gdzie ilustrował podręcznik. To doświadczenie pomogło mu podjąć decyzję o poświęceniu się w pełni pracy nad ilustracjami i sztukami wizualnymi. Blisko współpracował z artystą z Utah i profesorem ilustracji BYU Robertem Barrettem. Ma na koncie zilustrowanych ponad pięćdziesiąt książek, ale najbardziej znane są jego prace właśnie z „Serii niefortunnych zdarzeń”. Jego prace (w tym ilustracje i okładki do innych książek, niż SNZ) można obejrzeć na oficjalnej stronie artysty: TUTAJ.

To nie jest horror. Ale…

Ponoć jeśli użyjemy w zdaniu „ale”, wszystko co przed nim uznaje się za nieważne. Jednak w tym przypadku warto zaznaczyć, że nie powinniśmy przypisywać jednoznacznej gatunkowej przynależności „Serii niefortunnych zdarzeń” do horroru. To byłoby dla tego cyklu powieściowego krzywdzące, bowiem balansuje on na krawędzi miksu gatunkowego, bogatego w sarkastyczną oprawę, ale i nie stroniącego miejscami o mrocznej, ponurej, gotyckiej w sztafażu estetyki. Oczywiście nie przekracza umownej granicy, która pozwala mu reprezentować wciąż literaturę dziecięcą (dla nieco starszych dzieci), ale nie brak w tych książkach mroku, nie brak iście grozowej maniery, jak i nie brak coraz to nowych tragedii, jakich doświadczają kolejne, zazwyczaj drugoplanowe postacie. A te pierwszoplanowe – rodzeństwo Baudelaire’ów – często ledwie cudem ich unikają. Poza grozą to jednak wciąż fascynujące historie przygodowe, pełne niebezpieczeństw, nagłych zwrotów akcji i niespodziewanych, karkołomnych wyzwań. Ale też historii przesyconych ciepłem, wzajemną miłością rodzeństwa i kolejnymi, znakomicie prezentowanymi przykładami nie tylko solidarności między dziećmi, ale i ichniego poczucia odpowiedzialności oraz umiejętności stawiania czoła wyzwaniom, jakie niejednokrotnie złamałyby dorosłego.

Sprawdź, gdzie kupić:

Literacki fenomen, czyli co konkretnie?

„Seria niefortunnych zdarzeń” to nie tylko hit sprzedażowy, kilkukrotnie już ekranizowany (obecnie, w najnowszej odsłonie, w serialu Netflix, który zapewnił okładki filmowe najnowszego wydania). To także ciekawy przykład literatury, którą dzieciaki zwyczajnie uwielbiają czytać. Odniósł niegdyś podobny, globalny sukces (ok, może i większy, ale chodzi o zasadę), co cykl o „Harrym Potterze” J.K. Rowling. I choć obecnie nastoletni czarodziej obrywa za niepoprawne politycznie poglądy autorki, to seria nadal pozostaje przykładem literatury, która uczyniła prawdziwą magię – na nowo rozpaliła w milionach dzieciaków pasję i radość z czytania. W erze telewizji, komputerów, smartfonów, tabletów, w świecie wszędobylskich ekranów na powrót przywrócił chlubę słowu pisanemu.

Lemony’emu Snicketowi także się to udało. Może w mniejszej – póki co – skali, ale jednak. Szukając przyczyn takiego zjawiska nasuwa się oczywisty wniosek, że dzieci nie szukają literatury nazbyt przesłodzonej, zbyt idealizującej otaczający je świat. Ich wrażliwość, ich umiejętność uważnej obserwacji sprawiają, iż one doskonale zdają sobie sprawę, że świat nie jest tylko słodki, nie jest tylko kolorowy. Mają pewną – może niedookreśloną, ale na jakimś poziomie instynktowną – świadomość, że świat, codzienność, jaka je otacza składa się z zarówno dobrych, jak i złych chwil, że to, co niedobre, bolesne, czasem tragiczne i okrutne, także się zdarza. Nie tak znów, niestety, rzadko. I mam wrażenie, że właśnie tego dzieciaki szukają w literaturze. Tej prawdziwości, choćby ubranej w starannie utkany fantastyczny sztafaż. Opowieści, która nie tylko zawiera elementy straszne, tragiczne, bolesne, ale też pokazuje, że owe traumy, całe to zło da się przezwyciężyć. Nie odmieni się – rzecz jasna – przeszłości. Zmarli nie powstaną z martwych, rany może się zabliźnią, ale nie znikną zupełnie, pamięć zatrze bolesne zdarzenia, ale ich nie wykreśli, nie odmieni. Pozostaną gorzkim wspomnieniem… I to – niejako – przygotowuje ich nie tylko na wejście w dorosłe życie, ale też pozwala sobie radzić z tą ichniejszą, dziecięcą codziennością. Która – mimo jak najlepszych, rodzicielskich starań – także niejednokrotnie jest pełna odcieni szarości. Tych zarówno lepszych, jak i niestety gorszych chwil.

I Lemony Snicket ma odwagę im to pokazać. Opowiedzieć im o tym. Pozwala im identyfikować się z bohaterami, dając jednocześnie oczywisty przekaz – czasem może i jest źle, ale wszystko da się przezwyciężyć! Wszystkiemu da się podołać! I przetrwać. Dzięki wierze w siebie, dzięki przyjaźni. Dzięki najbliższym, tym, którym możemy ufać, ale też tym, dla których to my się poświęcamy. Podobne zabiegi stosowała Rowling, ubierając całość swojej historii w atrakcyjny, magiczny sztafaż, wyrywający uciśnioną jednostkę – Harry’ego – z brutalnie szarej, ponurej rzeczywistości w iście magiczny świat, w którym był legendą, kimś wyjątkowym.

U Snicketa nie ma magii. W sytuacjach podbramkowych kluczem okazuje się dziecięca zaradność, inteligencja, pasja i dążenie do wiedzy, stającej się ratunkiem w najgorszych tarapatach. Kryje się tu – owszem – określona dydaktyczna wartość, ale jest ona starannie zaimplementowana i – przede wszystkim – nie przesłania przygody, nie dominuje nad nią. Nie niweluje – poprzez nachalność dydaktycznego przekazu – frajdy ze snucia samej opowieści. I to moim zdaniem przesądza nie tylko o popularności „Serii niefortunnych zdarzeń”, ale o popularności określonych klasyków dziecięcej literatury. Przecież – sięgając wstecz, wystarczy spojrzeć, na jakich schematach opierał się „Piotruś Pan” J.M. Barrie’ego! Tam też liczy się zaradność, samodzielność i niezależność. Swoisty bunt przeciw dorosłemu „status quo”. Młodzieńcza pasja w kontrze do brutalnego, nieczułego świata dorosłych. Ale też ukryta, pozornie nieistniejąca, zakamuflowana buńczucznością i humorem dziecięca samotność. Oraz tęsknota za rodzicami, których utrata była przyczółkiem do późniejszych losów kolejnych postaci.

Literacki fenomen w literaturze dla dzieci powstaje dzięki adekwatnemu odczytaniu dziecięcych pragnień, dzięki umiejętności spojrzenia na świat ich oczami, nie zaś oczami dorosłych, którym wydaje się tylko, co myślą dzieci. A może – co powinny, wg nich, myśleć? Lemony Snicket w „Serii niefortunnych zdarzeń” to potrafi – patrzeć dziecięcym spojrzeniem. Nie wiem, czy umiałby to zrobić Daniel Handler. Być może właśnie dlatego jego alter ego musiało się narodzić? Choćby w pisarskiej wyobraźni?

About Post Author

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.
Happy
Happy
0 %
Sad
Sad
0 %
Excited
Excited
0 %
Sleepy
Sleepy
0 %
Angry
Angry
0 %
Surprise
Surprise
0 %

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

PoznAI przyszłość. Opowiadania o umyśle i nauce – edukacja w świecie zdominowanym przez AI [recenzja]

„PoznAI przyszłość” to nowa antologia science fiction od Wydawnictwa Powergraph, która oprócz zgrabnej gry słów …

Average Rating

5 Star
0%
4 Star
0%
3 Star
0%
2 Star
0%
1 Star
0%

Leave a Reply