Kontynuacja znakomitego „Patrz jak spadam” Monsa Kallentofta okazuje się być co najmniej tak dobra, jak część pierwsza. Jeśli nie lepsza, bowiem zupełnie zaskakuje nas zarówno punkt wyjścia, jak zadowala zakończenie całej dylogii. A to co pomiędzy, na kolejnych stronach, to znakomite sportretowanie ogromu cierpienia, jakie wiąże się ze stratą dziecka, ale też siły, determinacji i nieustannej nadziei, która nie gaśnie, póki można podważać niezbywalność jego śmierci. Kiedy możemy wierzyć, że to nie śmierć jeszcze, to dopiero zaginięcie…
Tim Blanck powraca do Palmy. Historia jeszcze się nie skończyła. Nie potwierdzono finalnie śmierci Emmy, na różowej kurtce nie znaleziono jej DNA. Więc Tim i Rebecka wracają niejako do punktu wyjścia. Emma żyje. Emma nie żyje. Nic nie wiadomo, niczego nie można być pewnym. To wciąż trwanie w zawieszeniu, nawet nie można rozpocząć żałoby, a co dopiero mówić o jej zakończeniu.
Kolejne ślady są wystarczająco kuszące, by za nimi podążyć. Jednak, czy desperacja Tima jakiekolwiek okruchy wskazówek uznałaby za niewystarczające? Krucha podwalina, na jakiej Blanckowie próbują odbudować swój związek, swoją rodzinę, ma na imię Maia i została poczęta tamtej gorącej nocy, w małej chacie starej masażystki na Majorce. A teraz, niedawno narodzona, miała stanowić nowy początek, zalążek nowej rodziny. Tylko co wtedy, kiedy jeszcze dawna rodzina kurczowo trzyma się życia, prawdopodobieństwa trwania? Dla Tima swoistą zdradą zdaje się kochanie nowego dziecka, drugiej córki, skoro pierwsza nadal gdzieś tam może być. Może cierpieć, może właśnie umierać. Albo oczekiwać ratunku. Więc Blanck znów rzuca się w wir poszukiwań. Znów przekracza kolejne granice, łamie kolejne zasady, depcze kolejne tabu. Byle znaleźć się o krok bliżej odkrycia prawdy…
Kallentoft ponownie zabiera nas na Majorkę, która okazuje się miejscem zupełnie odmiennym od naszych wyobrażeń. Zamiast urokliwej, słonecznej miejscówki imprezowo – turystycznej otrzymujemy miejsce brudne, skażone układami, szemranymi interesami i korupcją. Autor pokazuje, że blichtr i przepych ekskluzywnych hoteli i klubów dla turystów to tylko fasada mająca zakryć przed oczami przyjezdnych prawdziwe oblicze wyspy. Tim Blanck wciąż szuka zaginionej córki, zanurzając się w tym celu w najmroczniejsze zaułki Palmy. I odkrywa kolejne brudy kolorowej wyspiarskiej scenerii. A wszystko to w jednym celu – by odnaleźć zaginione dziecko i na powrót zespolić swoją rodzinę.
Z Majorki wędrujemy do Hiszpanii, śladem bułgarskiej mafii, handlarzy żywym towarem, którzy kilka lat wczesniej próbowali przejąć rejony Palmy, bez powodzenia. Teraz zdają się próbować ponownie, a nie jest to w smak lokalnemu gangsterowi… Tim zostaje wplątany w brudne mafijne gry i rywalizację, której nie rozumie i z którą chciałby nie mieć nic wspólnego. Ale ma, bo to może go zbliżyć do Emmy, może mu wskazać nowy trop, nową szansę.
Kallentoft to mistrz budowania nostalgicznej, smutnej atmosfery. Jego umiejętność portretowania psychologicznego bohaterów i staranne oddanie relacji osobistych między postaciami to główne zalety zarówno nowej powieści, jak i pierwszej części cyklu. On odmalowuje bardzo ponure oblicze Majorki, jako wyspy która, fasadowo udaje raj turystyczny, a w rzeczywistości targana jest przestępczymi zmaganiami, korupcją i bezpardonową walką o wpływy i zyski w turystycznym (i nie tylko) biznesie.
Kallnetoft w drugiej części serii sięga po wątki kojarzące się z fabułą „Uprowadzonej 2” z Liamem Neesonem, jednak pozbawione wszelkich wad filmowej opowieści. U Kallentofta liczą się bardziej emocje, niż eksterminowanie kolejnych legionów tępawych osiłków. I wypada to zdecydowanie lepiej, niż w serii Bessona i Roberta Marka Kamena. Autor „Słuchaj, jak szepczę” w znakomity sposób obnaża emocje swoich postaci, przez co choćby na czas lektury solidaryzujemy się z nimi, zaczynamy odczuwać ich strach, rozpacz, całe to cierpienie, które z nich kipi, które wychodzi z nich przez wszystkie pory skóry. To powieść, która gra nie tyle wydarzeniami – choć te są starannie rozpisane i przede wszystkim dobrze rozplanowane – co właśnie za sprawą emocji i wewnętrznych rozterek bohaterów. Tim nie jest herosem, kóry bez zadraśnięcia wychodzi z każdej opresji. Nie jest nieskazitelną moralnie jednostką, pokonującą mafię za sprawą wyłącznie poczynań zgodnych z literą prawa. On przekracza kolejne granice, zagląda w otchłań. A otchłań patrzy w niego i dostrzega, że może go wykorzystać. Jego frustrację, jego rozpacz, jego pragnienie odnalezienia córki. A ten cel nie ma ceny, jakiej Blanck nie byłby gotów zapłacić.
Mam wrażenie, że pierwsza część mogła stanowić samodzielną powieść, a Kallentoft napisał drugą po niewątpliwie dobrym przyjęciu „Patrz jak spadam”. Jednak nie mamy tu wrażenia wtórności, punkt wyjścia jest pomyślany jest na tyle zgrabnie, że nie wydaje się wymuszony. Brak tu pobocznej historii kryminalnej, całość fabuły skupia się na poszukiwaniu zaginionej córki Becków i to ona jest nie tyle głównym motywem, ale jedynym. Co nie czyni książki uboższą, niż jej poprzedniczka, a wręcz lepszą, bowiem nic nie odwraca naszej uwagi od tragicznej historii zaginionej nastolatki.
„Słuchaj, jak szepczę” nie jest prozą lekką, łatwą i przyjemną”, jednak w kategorii powieści kryminalnej zdecydowanie wybija się ponad przeciętność bardzo wprawnym, emocjonalnym i autentycznym stylem pisania. Kallentoft pisze w sposób bardzo emocjonalny, a jego powieści z tej serii to proza bardzo smutna, naznaczona bólem po stracie dziecka i beznadzieją wiara, że jest jeszcze szansa na jego odzyskanie.
Słuchaj, jak szepczę
Nasza ocena: - 90%
90%
Mons Kallentoft. Dom Wydawniczy Rebis 2021