Gorący temat

Śnieg jeszcze czysty – tragizm samotności dojrzewania [recenzja]

Anna Musiałowicz zaskakuje powieścią „Śnieg jeszcze czysty”, wychodząc z dobrze sobie znanej konwencji grozy bardziej ku prozie obyczajowej, bliskiej choćby twórczości Jakuba Małeckiego. I choć może zdawać się ryzykownym ruchem, taki akurat krok pisarki z niewielkim – póki co – dorobkiem, to jednak w przypadku autorki m.in. „Diabła zza okna” i „Kuklanego lasu” okazuje się być krokiem słusznym, bo najnowsza powieść wydaje się najlepsza spośród jej dotychczas wydanych.

Surowy, daleki od sielskiego krajobraz polskiej wsi okresu PRL – u. Tragiczna śmierć matki małej Gabrysi boleśnie kładzie się cieniem na całe późniejsze życie. Niechętny do opieki, zagubiony i uciekający przed odpowiedzialnością ojciec. Nadopiekuńcza babcia, która stara się jak może, by zastąpić dziewczynce matkę, ale sama zdaje sobie sprawę z próżności tych starań. I sama Gabrysia, pozbawiona nie tylko matczynego – a zarazem, pośrednio także ojcowskiego – ciepła, ale też wzorca wychowawczego i rodzicielskiego powiernictwa, zmuszona jest wychowywać się sama. A raczej stara się to robić, podpatrując świat wokoło i ucząc się go bez pełnego jego zrozumienia, bez pojęcia, na co patrzy, co czuje, czego doświadcza. A takie zagubienie, takie sięganie po niedozwoloną, niezrozumianą jeszcze w tym wieku wiedzę prowadzi – bo musi prowadzić – do tragicznego końca. I to zupełnie niepotrzebnie, bo przecież licznych dramatów można było uniknąć, byle tylko wyzwolić się z okowów tradycji, zaślepienia wiejską mentalnością i ograniczeniami społecznych norm, jakie wciąż nie zniknęły całkiem, mimo dekad, jakie dzielą akcję od współczesności.

Powieść Musiałowicz zaskakuje wrażliwością. To historia, która zaczyna się od zdarzenia tragicznego, które nie tylko determinuje dalsze losy bohaterów, ale też buduje specyficzny, surowy, ale jednak autentyczny obraz polskiej wsi. I to nie tylko w okresie PRL-owskim, ale, może jeszcze, w jakimś stopniu, także w czasach obecnych. Bo echa wydźwięku książki Musiałowicz zdają się – w mniejszym lub większym zakresie – rezonować z tragediami, które przecież wciąż się zdarzają, wynikłe z ograniczeń tradycji, niedostatku właściwej edukacji, wypadkowej dobrych chęci, a zarazem braku możliwości, braku umiejętności.

I to z pewnością wartość dodana opowiadanej przez autorkę historii, w której żywi funkcjonują – zdawać by się mogło – na równi z umarłymi, a ich losy to splot zwyczajnych, ludzkich pragnień, dążeń, ale też błędów i niepowodzeń. Zwyczajnego ludzkiego zagubienia, które może i nie rozgrzesza w pełni, ale tłumaczy i – być może – rozkłada brzemię winy na otoczenie Gabrysi, nie rozmywając go jednocześnie, ale akcentują złożoność odpowiedzialności jako wypadkowej działania (bądź zaniechania) wielu osób.

To z jednej strony historia niezwykle poetycka, cudownie opowiedziana i wzruszająca. Ale zarazem przerażająca, szokująca w swoim wydźwięku. W surowej, ponurej prawdzie, jak bardzo niezrozumienie, brak dialogu, właściwych wychowawczych wzorców rzutuje na życie i zachowania dzieci. To nie tyle swoisty rodzaj manifestu, co bardziej próba uwrażliwienia na problematykę wciąż w dużym stopniu w społeczeństwie obecną. Dziecięce osamotnienie, brak właściwych wzorców i zbyt wczesne – choćby mimowolne – wpychanie ich w dorosłość zawsze prowadzi do tragedii. I nadal jest obecne, mimo zmiany czasów i realiów, w jakich społecznie funkcjonujemy.

Choć pojawiają się w powieści, owszem, elementy czysto horrorowe, to jednak są one ledwie uzupełnieniem, elementem tła, nie zaś celem samym w sobie. Stąd podtrzymuję adekwatność porównań do prozy Jakuba Małeckiego, który też na wczesnym etapie wywodził się przecież z literatury grozy i z każdą kolejną publikacją dryfował ku głównemu nurtowi, odzierając swoje pisanie z elementów horrorowych, jak i fantastycznych. Musiałowicz zdaje się iść podobną ścieżką i – co warto podkreślić – naprawdę dobrze jej wychodzi.

Pojawiają się zastrzeżenia konstrukcyjne, owszem, ale są one niewielkie i zostawiają delikatną tylko skazę na materiale twórczym, skądinąd bardzo dobrym. Chodzi głównie o zbyt niedookreślone zakotwiczenie akcji w czasie. Mamy, poniekąd, lata 70 – te minionego wieku, okres głębokiego PRL – u, jednak za mało jest on wyczuwalny. Zbyt niewiele elementów wplotła autorka w opowieść, byśmy – w trakcie lektury – poczuli go w pełni. Pojawiają się echa wojny, rezonujące we wspomnieniach babki, jednak zbyt są delikatne, zbyt rzadkie, zbyt rozmyte, by wystarczająco solidnie wybrzmieć. Za mało odczuwamy surowe spojrzenie Partii, regulujące ówczesne życie, niedostatki towarowe, problemy rzemieślniczej samodzielności w obrębie komunistycznego modelu pracy na rzecz ogółu… Słowem, za mało jest PRL – u w opowieści stricte PRL – owskiej i tak naprawdę akcja książki „Śnieg prawie czysty” mogłaby się rozgrywać w dowolnym okresie.

To niewielka skaza, być może wynikająca z mojego subiektywnego sentymentu do tamtego okresu w literaturze, będącego zarówno tematem znajomym, przez liczne literackie eksploracje, do których prozę Musiałowicz w tej powieści porównuje, a le też okresem tajemniczym, znanym głównie z rodzinnych opowieści, jednak historia tak jednoznacznie – w zapowiedzi – oznaczona w czasie winna mieć ten rys historyczny bardziej uwypuklony.

Nie zmienia to faktu, że „Śnieg jeszcze czysty” to kolejny, znaczący krok w literackim rozwoju Musiałowicz – pisarki. I nawet mi nie żal jej powolnego, pełzającego z tekstu na tekst odchodzenia od estetyki grozy, bo wyraźnie autorka zaczyna odkrywać swój język, swoja osobistą wrażliwość, która niekoniecznie potrzebuje okowów gatunkowej konwencji, by należycie wybrzmieć. Brak tu na pewno zastrzeżeń, czy zgrzytów, jakie wyczuwałem miejscami (mimo dobrego poziomu) w „Kuklanym lesie”. Musiałowicz lepiej zapanowała tu nad opowieścią, całość jest płynniejsza, bardziej spójna i staranniej nakreślona. Dotychczas „Diabeł zza okna” był moja ulubioną powieścią autorki. „Śnieg jeszcze czysty” wspiął się jednak na pierwsze miejsce, zajmując je przynajmniej ex aequo.

A okładka Radosława Baczkowskiego z Quite Studio jest doprawdy znakomita.

Śnieg jeszcze czysty

Nasza ocena: - 85%

85%

Anna Musiałowicz. Wydawnictwo Stara Szkoła 2022

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Serce pustyni – awanturniczo – przygodowa seria, jakiej nam brakowało [recenzja]

Robert Karcz powraca. A ja, jeśli przy pierwszej części – „Honor złodzieja” – jeszcze wahałem …

Leave a Reply