Takiego Spider-Mana raczej jeszcze nie było. To brutalny noir, przez większość fabuły ponury i do tego osadzony w gangsterskiej Ameryce lat trzydziestych ubiegłego wieku.
Na rynku mamy zatrzęsienie Batmana w wersji noir i pewnie dlatego kupując nowy album z przygodami retro Spider-Mana możemy czuć się z lekka rozczarowani. Skoro jednak już sama okładka jest kolorowa, więc dlaczego wewnątrz komiksu miałoby być inaczej? I rzeczywiście, to nie są ani krótkie historie w stylu “Batman.Black And White’”, ani czarno-białe wersje znanych już historii. To coś zupełnie świeżego, co zresztą zapowiada strój superbohatera widoczny na okładce – surowy, niemal toporny, choć z pewnością efektowny nadający całej sylwetce bardziej groźnego niż sympatycznego wyglądu. Oto noir pełna gębą, co sprawdza się znakomicie mniej więcej przez pierwszą połowę wydanego przez Egmont albumu.
Zielony Goblin jako złowrogi gangster, Black Cat jako tragiczna femme fatale, Ciocia May jako orędowniczka socjalistycznej ideologii, to zaledwie część z niespodzianek, które czekają na nas w pierwszej historii z tomu, od której wziął tytuł cały album. Pięć zeszytów z rysunkami Carmine Di Giandomenico przypominającymi styl Tima Sale’a, który jak dobrze wiemy również chętnie romansował z konwencją noir. A zatem nie liczmy w tej (i w kolejnej z tomu) opowieści na eleganckie, wystylizowane obrazy w stylu Enrico Mariniego z „Noir burlesque”. Plansze przedstawiają brudny, odpychający świat Nowego Jorku, wychodzącego wciąż z Wielkiego Kryzysu, z bezdomnymi ludźmi w tle i z mrocznymi zaułkami. Tu rządzi przemoc, korupcja i pogarda, a Peter Parker po tym, jak w nieco innych okolicznościach ugryzie go pająk staje się niczym Homar Johnson ze świata Hellboya (prawda, że obaj mają podobne stroje?) – bezlitośnie wymierza sprawiedliwość, przekraczając nawet granice, których oryginalny Spider-Man nigdy by nie przekroczył.
Po raz kolejny, w przypadku ‘Spider-Mana Noir” sprawdza się zasada, że superbohaterskie opowieści dużo lepiej funkcjonują jako elseworlds. Autorzy nie tylko mogą bawić się w nich odniesieniami do oryginalnych fabuł i postaci z nadrzędnego uniwersum, co tkać fabułę na innych warunkach niż pod wymogi regularnych serii. W obu historiach (druga to „Spider-Man Noir: Oczy bez twarzy” widać, jak scenarzyści David Hine i Fabrice Sapolsky korzystają hojnie z tych możliwości tworząc zaskakującą w różnych aspektach historię. Galeria łotrów jest naprawdę fajnie pomyślana, bo nagle zyskują oni nowe oblicza i nowe umiejętności. Szczególnie zaś zapada w pamięć Otto Octavius – przybyły do Ameryki z nazistowskich Niemiec, który fizycznie prezentuje się zupełnie inaczej niż w swojej standardowej wersji, a przy tym konstrukcja jego postaci ma w sobie dużo więcej mroku.
Autorzy używają tych opowieściach wątków historycznych, także tych, które w ostatnich latach twórcy podejmują odważniej – stąd w „Oczach bez twarzy” mamy ważny wątek rasowy, przedstawiający ówczesną sytuację czarnoskórych obywateli USA. Nawet pozytywni bohaterowie mają wypływające na wierzch grzechy, jak Ben Urich w pierwszej historii z albumu i co jeszcze ważniejsze, żadna z postaci nie może czuć się tu bezpieczna. Szczególne wrażenie robi przedstawienie uwikłanej w toksyczne środowisko Felicii Hardy, czyli Czarnej Kotki, która jest w “Spider-Manie Noir” znacznie ważniejszą postacią dla Petera niż pojawiająca się w mocno drugoplanowej roli Mary Jane. A sam Peter to nie rzucający typowymi dla siebie powiedzonkami młokos, tylko zachowujący się w niekontrolowany sposób, naładowany wściekłością (anty)bohater.
Dlatego trochę niewspółmiernie do tych pierwszych opowieści w tomie wyglądają następne – trzy z nich są związane ze Spiderversum i noirowy superbohater ma w nich możliwość przemieszczania się między wymiarami. Tak naprawdę ich fabuły szybko uciekają nam z głowy po lekturze, a na większą uwagę zasługuje ostatnia, dłuższa opowieść w całym tomie, „Zmierzch Babilonii”.
To prawdziwy popis rysownika Juana Ferreyry, który w bardzo filmowej narracji dał czytelnikom niezwykle dynamiczną i zachwycającą kolorystycznie opowieść. To już inne oblicze stylu noir, bardziej traktowane jako gatunkowa zabawa przechylająca fabularną szalę w stronę widowiskowej przygody – także dlatego, że w tej opowieści Peter Parker opuści Nowy Jork i jego perypetie będziemy mogli śledzić między innymi w Anglii i Egipcie. Czuć tu ducha kina nowej przygody – porównania z Indianą Jonesem, a może bardziej z filmową seria “Mumia” są jak najbardziej wskazane. W dialogach również czuć taką stylizację, ale to już nie wychodzi tak dobrze, jak na rysunkach Ferreyry. Dlatego podczas lektury mamy poczucie chaosu i pewnej miałkości tej historii i potrzeba czasu, by po wcześniejszej dawce noir mocniej się w nią wkręcić, co tak naprawdę następuje w finałowym, widowiskowym zeszycie.
Słowem – mamy “Spider-Mana Noir” takiego nie do końca noir. Najlepiej wchodzą i są zbieżne z tytułem dwie pierwsze opowieści, a kolejne to już bardziej eksperymenty pod tytułowym szyldem. Nie zmienia to faktu, że cały album czyta się z dużym zainteresowaniem i w wielu momentach z prawdziwą satysfakcją, bo to przecież po całym wysypie noirowych opowieści o Batmanie jakaś odmiana i zarazem materiał do porównań. “Spider-Man Noir” wypada nieźle i pokazuje, że o niektórych bohaterach wcale jeszcze nie powiedziano wszystkiego – postawienie ich w nowych okolicznościach może zaowocować mocno zmienionym wizerunkiem.
Spider-Man Noir
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: David Hine i inni. Rysunki: Carmine Di Giandomenico i inni. Tłumaczenie: Marek Starosta. Egmont 2024