Komiksowy kryminał noir ma się u nas całkiem dobrze w ostatnim czasie, bo co rusz pokazują się nowe tytuły w tej konwencji, niepomijające nawet trykociarzy („Spiderman Noir”, „Marvel Noir”).
Jednak zdecydowanie bardziej klasyczna odmiana noir oferowana jest poza superbohaterskim nurtem, za sprawą choćby takich wydawców, jak Mandioca lub Lost In Time.
Nieprzypadkowo przywołuję te dwa – notabene, w obydwu przypadkach, krakowskie – wydawnictwa, bowiem ich nakładem mieliśmy szansę poznać perypetie czy to Alacka Sinnera (Mandioca), czy omawianego niniejszym Morgana. Nieprzypadkowe jest również zestawianie tych dwóch tytułów, bowiem obydwa zaliczają się do kręgu komiksu iberyjskiego. Twórcy „Morgana” to wszak Hiszpanie, a autorami „Alacka Sinnera” są argentyńscy emigranci, którzy także zamieszkują w Europie i należą do twórców hiszpańskojęzycznych. Czemu taki nudny wstęp na początek? Bowiem język twórcy niewątpliwie ma wpływ na finalny kształt dzieła, które tworzy, a w tym przypadku niebagatelne piętno na twórczości obydwu duetów miała właśnie ich kulturowa proweniencja.
Mimo to obydwa wspomniane tytuły bardzo się od siebie różnią. Jeśli „Alack Sinner” szybko – nadal tkwiąc w osnowie kryminału noir – ciążyć zaczął ku gorzkiemu komentarzowi społeczno – politycznemu i obyczajowemu, tak w przypadku „Morgana” mamy balansowanie na granicy estetyki noir i czarnego, przesyconego zgryźliwą ironią humoru, co zresztą jest znakiem rozpoznawczym tworzącego serię teamu. Zważywszy na fakt, że spod pióra i ołówka tej dwójki wypłynęły takie tytuły, jak postapokaliptyczny, surowy „Hombre”, ale i prześmiewczy, mocno ironiczny i rozrywkowy „Burton i Cyb”, to już można przyjąć pewne przypuszczenia, jaki klimat znajdziemy w „Morganie”.
Sam tytułowy bohater to klasyczny, wręcz symboliczny rys w podjętej konwencji – twardy, bezkompromisowy i nieprzekupny glina, który po dokonaniu mocno nieregulaminowej zemsty, nie dość, że kończy z kulą w piersi, która w każdej chwili może pozbawić go życia (lekarz nie zdołał jej usunąć), to na domiar złego trafia do więzienia, w którym musi jakoś przetrwać. A wiadomo, jak lekko będzie miał policjant za kratami. Oczywiście, nie może być tak, że główna postać sobie nie poradzi, więc i Morgan nie tylko przetrwa, ale zdoła spektakularnym zrywem się z niego wydostać, uciec… i zostać prywatnym detektywem. W dodatku przygrucha sobie nawet kompana – asystenta. Tyleż uroczego, co wręcz groteskowego i mocno podbijającego humorystyczny element komiksu. Widać wyraźnie, że duet Ortiz / Segura lubują się w takim dualistycznym układzie bohaterów, jakby duety pozwalały im dosadniej uwypuklać pożądane cechy. A może chcą odczytywać we własnych kreacjach alegoryczne, w krzywym zwierciadle ironii ujęte alter ego samych siebie?
Munoz i Sampayo w „Alacku Sinnerze ciążą – jak wspomniałem – ku gorzkiemu komentarzowi społeczno – politycznemu, który jest pokłosiem ich własnych losów. Obydwaj wszak są uchodźcami politycznymi z Argentyny, a to mroczne, ponure, antypatyczne i skorumpowane miasto z „Alacka Sinnera” to parafraza Buenos Aires. Jest więc sam komiksowy świat surowym, zawoalowanym komentarzem do argentyńskiego okresu niepokojów w czasie dyktatury Onganiego, co czyni całość – mimo zanurzenia w estetykę noir – dziełem o mocno politycznym zabarwieniu.
„Morgan” ma zdecydowanie inny ciężar gatunkowy, bliżej mu do zgryźliwej satyry i choć równie ochoczo osadza się na konwencji noir, robi to z większym przymrużeniem oka, w krótkich epizodach stawiając na konfrontację surowego brutalizmu z satyrą i czasem wręcz groteskowym dramatyzmem. Co nie zmienia faktu, że sam komiks – mimo ewidentnego przerysowania i wręcz nadmiernego uwypuklenia cech charakterystycznych dla przyjętej konwencji (a może właśnie dlatego?) świetnie się czyta. Jest to interesująca odskocznia od coraz mocniej wyeksploatowanej estetyki amerykańskiego noir, które nazbyt kurczowo trzyma się własnego kanonu, bojąc się nieco eksperymentów formalnych i fabularnych. Ortiz i Segura pozwalają sobie na zdecydowanie więcej, nadal jednak z poszanowaniem wymogów konwencji, co serwuje iście piorunujący efekt.
Mimo odmienności i – z całą pewnością – lżejszej wagi samego komiksu, w porównaniu z szeroko wspominanym tutaj „Alackiem Sinnerem”, to nadal lektura zdecydowanie warta uwagi. Na osi ciężaru gatunkowego w dorobku duetu uplasowałby się „Morgan” gdzieś pomiędzy rewelacyjnym „Hombre”, a prześmiewczym „Burtonem i Cybem”, potwierdzając tym samym, jak zgrabnie budują swoje portfolio autorzy komiksu, a w dodatku, jak wszechstronnie są utalentowani, skoro radzą sobie w tak szerokim wachlarzu konwencji.
Graficznie to nadal ta sama, znakomita kreska, odpowiednio uwypuklająca cechy charakteru postaci i świetnie odmalowująca klimat przyjętego sztafażu gatunkowego. Widać tutaj staranność i dopracowanie kadru, ale i charakterystyczną dla rysownika manierę karykaturalnego deformowania ludzkich twarzy, co znacząco wpływa na wydźwięk każdej planszy i stało się już niejako znakiem rozpoznawczym artysty. To kolejny komiks duetu na polskim rynku i z każdym tytułem potwierdza się nie tylko kunszt fabularny, ale też – a może wręcz przede wszystkim – graficzne mistrzostwo, które tym bardziej dostrzegalne jest w czarno białych rysunkach. Lost In Time zdecydowanie postawiło na dobrego konia!
„Morgan” to odskocznia od utartych schematów klasycznego amerykańskiego noir. Z poszanowaniem zasad konwencji, ale i z odpowiednim przymrużeniem na nie oka, autorzy serwują nam świetny cykl epizodycznych historyjek, łączących się finalnie w jedną, długą opowieść o tytułowym Morganie. Grzech nie znać? Na pewno wielka strata!
Morgan
Nasza ocena: - 90%
90%
Scenariusz: Antonio Segura. Rysunki: Jose Ortiz. Tłumaczenie: Jakub Jankowski. Wydawnictwo Lost In Time 2024