Mam pewien problem z jednoznaczną oceną najnowszego dzieła spod znaku nietuzinkowego duetu Mignola / Johnson-Cadwell. Bo i ile jestem fanem samej koncepcji serii, to najnowsza odsłona okazuje się być mało porywająca w warstwie fabularnej. A przede wszystkim – jest na wskroś przewidywalna.
Zacznijmy od tego, że sygnowanie niniejszego komiksu nazwiskiem Mignoli to działanie trochę na wyrost. Bo autor „Hellboya” figuruje tutaj jako współautor, a realnie jest wyłącznie współtwórcą postaci i samego konceptu serii, a za scenariusz, rysunki i kolory w tym tomie odpowiada już osobiście tylko Warwick Johnson Caldwell. I o ile nadal zgrabne wydają się sami bohaterowie i całościowa, mocno podszyta ironią kreacja świata przedstawionego – nieodzownie kojarząca się z estetyką „Nieustraszonych pogro wampirów” w reżyserii Polańskiego – tak sam scenariusz „Falkonspeare’a” niestety boryka się z bolesną koncepcyjną wtórnością i przewidywalnością. Cóż powiedzieć, sama historyjka nie jest długa, ale my prawie że od pierwszych stron łatwo domyślamy się zakończenia, co zdecydowanie wpływa na finalny odbiór. Uczucie: „och, to już, no tak, było wiadomo…” towarzyszy nam po błyskawicznej lekturze i trochę jednak odstaje od przewrotnych, uroczo makabryczno – satyrycznych opowiastek z dwóch poprzednich tomów, które jednakowoż siliły się na, choć z grubsza kreśloną oryginalność fabularną. Tutaj Johnson – Cadwell, pozostawiony na poletku sam sobie, niestety nie dowiózł pomysłu. Albo inaczej – dowiózł go do spodziewanego od pierwszych stron zakończenia, a ten ostateczny brak jakiegokolwiek fabularnego twistu pozostawia bolesny niedosyt. Bo już nawet ciężko doszukiwać się tutaj rzeczywistej zabawy z gatunkową kliszą. Zabrakło tu solidniejszego rysu fabularnego, zabrakło wyraźnie ciekawszego, głębszego pomysłu na samą opowieść.
Co innego rysunki. Na tym polu autor radzi sobie jak zwykle znakomicie. Jest onirycznie, dziwacznie, groteskowo. Poszczególne kadry, kreślone grubą, niby niewprawną kreską, z totalnie zaburzoną perspektywą i utrzymaną w dość ponurym tonie kolorystyką okazuje się być bardzo pasującą do samego sztafażu świata przedstawionego estetyką. Mówiąc wprost, bardzo podobają mi się te odrealnione, pokraczne rysunki i stanowią dla mnie osobiście podstawowy smaczek w całej serii. Skoro całość planowana jest na przysłowiowe „przymrużenie oka”, to realizm graficzny nijak by tutaj nie pasował. A w takiej formie strona ilustracyjna okazuje się być z pewnością głównym przyczynkiem do uznania samego komiksu za wart uwagi, a czas poświęcony jego lekturze nie jest (mimo średniej jakości scenariusza) zupełnie zmarnowany.
Reasumując, to komiks, który z większą uwagą i zachwytem można oglądać, niż go czytać. Odpowiednio podana w formie mieszanka groteski i makabry, ale też wprawna zabawa z popkulturowym wyobrażeniem łowcy wampirów przynajmniej od strony graficznej zadowala. A to już coś.
Falconspeare
Nasza ocena: - 65%
65%
Scenariusz i rysunki: Warwick Johnson-Cadwell. Tłumaczenie: Paulina Braiter. Wydawnictwo Non Stop Comics 2024