“Stacja jedenasta” proponuje nam niezwykle unikatowe spojrzenie na postapokalipsę. Bez zombie, bez mutantów, bez przerażających czarnych charakterów, za to z dużą dawką nawiązań do teatru i twórczości Williama Szekspira.
Kiedy ósmego marca ruszyło HBO Max, rozpocząłem przygodę z platformą od dwóch seriali: “Peacemakera” i “Stacji jedenastej”. Przez dwa dni oglądałem je symultanicznie, jeden odcinek tego, jeden odcinek tamtego, w końcu jednak odstawiłem pierwszy z wymienionych i skupiłem całą uwagę na tym drugim. Żeby nie było – “Peacemaker” to kawał niezwykłej, serialowej roboty, ale to “Stacja jedenasta” dała mi dokładnie to, czego od dawna szukała moja estetyczna wrażliwość. Wizję postapokalipsy inną od wszystkich.
Od Szekspira się zaczyna i w zasadzie na Szekspirze się kończy. Od “Króla Leara” do “Hamleta”. Pierwszy odcinek serialu jest jeszcze poukładany linearnie, zaczyna się od wystawionego przedstawienia jeszcze w normalnie funkcjonującym świecie pierwszego z wymienionych tytułów, kiedy to na scenie umiera wykonawca tytułowej roli, Arthur Leander. Uwaga skupiona jest jednak na dwójce innych bohaterów, również biorącej udział w przedstawieniu kilkuletniej Kirsten oraz na jednym z widzów, Jevaanie Chaudhary, który jako pierwszy z zebranej w teatrze widowni ruszył umierającemu aktorowi na pomoc.
Nikt z widzów wtedy jeszcze nie wie, że świat obejmuje szalejąca, zabójcza epidemia grypy, która w błyskawicznym tempie zdziesiątkuje ludzkość. Już za chwilę los złączy na długie miesiące Kirsten i Jevaana, oraz jego brata, kiedy zaopatrzeni w duże zapasy jedzenia będą z mieszkania w wysokim wieżowcu oglądać śmierć znanego nam świata. Są w tym pierwszym odcinku szybkie przebitki, w których twórcy pokazują nam wygląd wybranych lokalizacji za dwadzieścia lat w przód i w końcu wkraczamy we właściwą wydawałoby się opowieść, właśnie dwadzieścia lat później, do czasów zmierzchu cywilizacji i niedobitków ludzkości, które starają się jakoś funkcjonować w zrujnowanym świecie. I świat ten, mimo pozorów, nie jest tak przerażający jak w wielu innych opowieściach z gatunku postapo.
Jedną z zasług innej optyki jest wykorzystanie motywu Wędrownej Symfonii, która od dwudziestu lat jeździ po tym samym terenie w kształcie koła wystawiając w różnych miejscach sztuki Szekspira. Są popularni, są oczekiwani, są ze sobą zgrani i zbratani, są po prostu wielką, artystyczną rodziną pełną pozytywnie zakręconych freaków, którzy nigdy nie zbaczają z ustalonej trasy, Rzecz jasna, do czasu.
Czas to zresztą słowo klucz w “Stacji jedenastej”. Fabuła nie płynie w fabule serialu linearnie, wciąż wykonuje skoki wstecz i co najważniejsze, podczas seansu bardzo wystawia naszą cierpliwość na próbę. Owszem, jesteśmy przyzwyczajenie w serialach do retrospekcji, ale rzadziej do tego, by retrospekcja obejmowała cały odcinek. I to wcale nie jeden. Dość powiedzieć, że przykładowo przedostatni epizod serialu, kiedy czekamy w napięciu na rozwój wydarzeń, to znowu retrospekcja i to podana w rytmie, który wielu widzów zapewne ukołysze do snu. Ale taka jest właśnie “Stacja jedenasta” – toczy się powoli, kontempluje kolejne sceny i o swoich bohaterach opowiada bardzo szczegółowo. A wszystko po to, by dać nam ich pełny obraz oraz sytuacji w jakiej się znaleźli.
Tak to właśnie działa. I dlatego kompozycja, to kolejne słowo klucz w “Stacji jedenastej”. Tak podana wymaga od widza skupienia, wymaga cierpliwości, wymaga dużo więcej, niż ostatnio jesteśmy w stanie dać od siebie dziełu sztuki, ale w zamian daje nam w efekcie poczucie estetycznego spełnienia i obcowania z wizją kompletną. Coś, czego w aktualnych czasach nieczęsto doświadczamy.
Choć “Stacja jedenasta” nie jest typową postapokalipsą, choć wielu komiksiarzy zapewne odpuści w trakcie jej seans, komiks jako medium i źródło nadziei jest w serialu bardzo ważnym elementem fabuły. “Stacja jedenasta” to bowiem tytuł powieści graficznej, która jest dla młodych bohaterów fabuły czymś w rodzaju nowej (popkulturowej) Biblii, pisana przed wybuchem pandemii przez byłą, wrażliwą i zagadkową żonę Arthura. Oprócz niej poznajemy jeszcze inne osoby, których ścieżki w różny sposób się zbiegają i łączą się jeszcze w “świecie przed” – jak mówią niektórzy dwadzieścia lat później o naszej upadłej cywilizacji. Są tajemnice, są zagrożenia, jest nawet swoisty kult, czy teoretycznie to wszystko co powinno się znaleźć w arsenale standardowego postapo. Jednak w “Stacji jedenastej” te elementy, te motywy są wykorzystywane w nowy, świeży sposób, dzięki czemu serial staje się nie tyle opowieścią o przetrwaniu, co opowieścią o tym, że samo przetrwanie nie wystarcza.
Fascynujące jest również przepracowanie traumy u wszystkich istotnych bohaterów, bo przecież postapokalipsa powinna iść z ludzką traumą w parze. Pod tym względem najciekawiej wypada postać Jevaana, który zalicza różne etapy psychicznej destabilizacji, ale równie ciekawy jest portret wydawałoby się pobocznej postaci, Clarke’a Thompsona’, który musi stanąć na czele odciętej od świata grupki ludzi na opuszczonym lotnisku, a potem z biegiem lat wpada w koleiny własnej paranoi i dopiero uzdrowieniem dla nich wszystkich staje się właśnie Szekspir i jego uniwersalne dramaty.
Jednak najjaśniejszym punktem fabuły jest postać, którą możemy uznać za główną bohaterkę, czyli mała, a potem dorosła Kirsten. Mackenzie Davis (znamy ją choćby z ostatniego “Terminatora”), dała Kirsten niewiarygodny blask, pokazując rozkwit zagubionej dziewczynki w opiekunkę i strażniczkę swoich towarzyszy. Kirsten ze swoją wciąż nieprzepracowaną do końca traumą, z lękami,które nie pozwalają jej traktować rzeczywistości bardziej przyjaźnie, Kirsten z czymś niezwykłym w oczach, jakimś rodzajem wewnętrznej prawdy, którą widać i w chwilach kiedy gra w szekspirowskim przedstawieniu, i kiedy martwi się o swoich bliskich. Piękna rola, tak samo jak piękny jest ten serial, słusznie w wymowie i warstwie estetycznej porównywany ze znakomitymi “Pozostawionymi”. Oba o rzeczach ostatecznych opowiadają w bardzo niestandardowy sposób i oba dają widzom rodzaj katharsis, bądź jak kto woli, estetycznego spełnienia. W przypadku “Stacji jedenastej” szczególnie w pięknej, ostatniej i zarazem symbolicznej scenie serialu, o którym pamiętajmy, że powstał na podstawie książki autorstwa Emily St. John Mandel. Chyba czas, żeby skonfrontować obie wizje.
Foto © HBO Max
Stacja jedenasta
Nasza ocena: - 90%
90%
Twórcy: Patrick Somerville. Występują: Mackenzie Davis, Himesh Patel, Matilda Lawler i inni. HBO MAX 2021