Samara Weaving ewidentnie znalazła swoją niszę w rzeczach pokroju „Opiekunki” i „Korpo”, czyli dziełkach takich, które obok dostarczania niezbędnej dawki napięcia, niekoniecznie chcą traktować siebie całkowicie na poważnie. Film reżyserskiego duetu panów odpowiedzialnych za jeden z segmentów „V/H/S”, to dokładnie ten sam typ kinowej rozrywki.
A i fabularnie, Tyler Gillett i Matt Bettinelli-Olpin nie zamierzają zbytnio kombinować, przechodząc do samego mięcha w zasadzie już w samym prologu. O czym zatem „Zabawa w pochowanego traktuje? Ano o całkowicie nietypowej wersji zabawy w chowanego – takiej w której zostanie znalezionym, oznacza pożegnanie się z żywotem. Przed zupełnie niespodziewanym testem z umiejętności przetrwania staje tu Grace, szczęśliwa, świeżo upieczona współmałżonka Petera, należącego do magnatów przemysłu rozrywkowego – rodziny Le Domasów. Jak się wkrótce okazuje, wejście do familii ma swoją cenę, a Grace będzie musiała szybko dostosować się do nowej, okraszonej solidną dawką posoki sytuacji, by noc poślubna nie stała się jej ostatnią.
„Zabawa w pochowanego” ani przez moment nie próbuje udawać tego czym nie jest – kina ze szczególnie wygórowanymi ambicjami. W związku z tym, społeczny komentarz można odłożyć tu na bok, a wszelkie przytyki w stronę bogaczy rzucane przez bohaterów, są wygłaszane w tak bezpretensjonalny sposób, że ciężko po prostu się przy nich nie uśmiechnąć. Mało kto jednak tego typu refleksji po „Zabawie w pochowanego” się spodziewał – już oglądając zaledwie sam zwiastun dowiemy się, że tu rolę odgrywać ma akcja, napięcie i stojący w opozycji doń smoliście czarny humor. I trzeba przyznać, że film dwójki reżyserów dostarcza tego groteskowego miszmaszu wręcz w nadmiarze.
Mimo przyjętej, wymagającej sporej dozy wyczucia konwencji i pozornego chaosu na ekranie, scenariusz nigdy (choć biorąc pod uwagę finał, można tu znaleźć pole do dyskusji) na szczęście nie osuwa się w regiony głupoty wybijające widza z immersji – sporo więc w „Zabawie w pochowanego” znajdziemy efektownych pościgów czy scen walki, ale kiedy przyjdzie odpowiedni moment, będziemy też siedzieli na krawędzi fotela, nerwowo wstrzymując oddech. Wszystko jest tu zatem całkiem zmyślnie poukładane – odpowiednia ilość czasu na ekspozycję i poznanie motywacji bohaterów, później sprawne budowanie napięcia, a co bardziej intensywne sekwencje rozładowane w odpowiednich momentach puszczeniem oka w stronę widza. Koncept to w kinie nie nowy, ale udało się go twórcom w „Zabawie w pochowanego” podać na w na tyle samoświadomej formie, że choć obecne, uczucie pewnej wtórności materiału nigdy nie zajmuje dominującego miejsca we wrażeniach odczuwanych w trakcie seansu.
Podobnie pozytywne wrażenie pozostawia po sobie obsada. O tym, że Samara Weaving czuje się w konwencji jak ryba wodzie zdążyłem już wspomnieć, ale podobnie formułę rozumie i reszta obsady, z Andie MacDowell na czele. Słowem, nie znajdziecie tu występu „na serio”, a większość z premedytacją przeszarżowanych kreacji dostaje tu swoje pięć minut, by wywołać na twarzy widza szeroki uśmiech. I co należy poczytać za szczególny sukces, w dokładnie tych momentach które założyli sobie twórcy, a przy których mniej odporni na makabrę zapewne z niesmakiem odwracaliby wzrok od ekranu.
Dokładnie na tym, naturalnym i całkowicie intencjonalnym wprawianiu odbiorcy w dobry humor, budują swój film Tyler Gillett i Matt Bettinelli-Olpin i wychodzą z tego z tarczą. „Zabawa w pochowanego” to nic więcej zatem niż porządnie zrealizowany, odpowiednio lekki horror, by zadowolił każdego fana niekoniecznie zmuszającej do kilkugodzinnych refleksji historii z dreszczykiem w weekendowy wieczór. Z jednej strony tylko, ale raczej chciałoby się napisać, że jednak aż tyle.
Foto © Imperial-Cinepix
Zabawa w pochowanego
Nasza ocena: - 70%
70%
Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett. Obsada: Samara Weaving, Andie MacDowell, Adam Brody i inni. USA, 2019.