Ilość postaci na okładce albumu “Suicide Squad. Zła krew” robi duże wrażenie, nawet jeśli znamy spośród nich zdecydowaną mniejszość. Jednak sam fakt, że nie są one przedstawione na grafice w zwyczajowej pozie, która najczęściej jest superbohaterską nawalanką, jest dla najnowszego albumu poświęconego tej wyjątkowej grupie bohaterów całkiem dobrą wróżbą.
Do rąk czytelników już za niedługo trafi najbardziej rozpoznawalne dzieło ze scenariuszem Toma Taylora, czyli “Injustice’. Twórca ten jest już jednak dobrze znany polskiemu czytelnikowi, choćby za sprawą znakomitej serii “DCeased”, która dała solidne pojęcie o potencjale tego twórcy. Ze scenopisarską formą różnie bywa u Taylora, jednak “Suicide Squad. Zła krew” należy do grona komiksów z tendencją zwyżkową. Lektura tego albumu przynosi kawał dobrej rozrywki, co jest sporą niespodzianką zwłaszcza wobec faktu, że tym razem trzon Oddziału Samobójców tworzą w większości nieznane nam wcześniej postacie.
Na księgarskich półkach “Suicide Squad. Zła krew” wylądował mniej więcej w tym samym czasie, co kinowy film Jamesa Gunna. Oba tytuły proponują odbiorcom w większości bezpretensjonalną rozrywkę, choć tu ówdzie trafi się (bardziej jednak w komiksie) poważniejszy, fabularny akcent. Tom Taylor to twórca zorientowany wyraźnie na młodszego i myślącego w nowoczesny sposób czytelnika, stąd w stworzonym przez niego oddziale znajdziemy choćby postać niebinarną, a drużyna składająca się w większości z młodych (trochę przypominających marvelowskich mutantów) superbohaterów to grupa, której łatwo kibicować, a nawet utożsamiać się z jej niektórymi członkami.
Spośród tych znanych lepiej nam postaci mamy jak zawsze wyluzowaną Harley Quinn i bardziej poważnego, przeżywającego rozstanie z córką Deadshota. Ten drugi jest dużo istotniejszy dla fabuły niż Harley i stanowi ciekawy kontrapunkt dla reszty zmienionego dopiero co oddziału, czyli grupki która sama siebie nazywa Rewolucjonistami. Po przymusowym zwerbowaniu do oddziału, z którego dowodzenia w międzyczasie zrezygnowała Amanda Waller, nowi członkowie wydają się mieć ukryty cel. Dzięki temu fabularnemu zabiegowi intryga staje się jeszcze bardziej wciągająca, a występy znanych superbohaterów jak Batman i Supermana, ale też złoczyńców jak Kapitan Bumerang dają rysownikom możliwość do aranżowania pomysłowych starć, a scenarzyście do pisania zapadających w pamięć, skrzących się od udanych bon motów dialogów.
Co ciekawe, nie mamy większych problemów z zapamiętaniem tak dużej ilości nowych postaci, z których każda posiada jakąś konkretną moc. To już zasługa twórców, którzy stworzyli widowiskową ekipę walczącą o dobrą sprawę i przy okazji każdej z tych postaci przypisali istotną rolę fabularną i charakterystyczny wygląd. Podczas lektury będą nas nachodzić reminiscencje z filmu Gunna, choćby za sprawą niestety krótkiego, ale udanego występu Kinga Sharka, czy kwestii ataku na posiadające cenny atut małe państewko. Najważniejsza jest tu przede wszystkim potoczysta, sprawna narracja i swoista lekkość fabuły, którą czyta się z uśmiechem na ustach.
Wrażenie lekkości potęgują również udane, nie przeładowane szczegółami rysunki Bruna Redonda i Daniela Sampere. A na szczególną uwagę zasługuje zeszyt w środku albumu, w którym w całą intrygę zostaje wplątany Flash. To zresztą jest “Annual” Flasha z numerem 3, który łączy się z fabułą “Suicide Squad” i to właśnie podczas jego lektury czuć najlepiej, jak dobrą zabawę miał Taylor tworząc tę historię. Nie wiem, czy jest jej dalszy ciąg, ale w tej formie “Zła krew” sprawdza się bardzo dobrze i pod względem komiksowej rozrywki stanowi jeden z najbardziej udanych albumów superbohaterskich ostatnich lat.
Suicide Squad. Zła krew
Nasza ocena: - 75%
75%
Scenariusz: Tom Taylor. Rysunki: Bruno Redondo, Daniel Sampere. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Egmont 2021