Gorący temat

The Gray Man – najbardziej leniwy blockbuster tego lata [recenzja]

Pomijając pojedyncze, chlubne sukcesy pokroju „Irlandczyka”, Netflix nigdy nie umiał w długie metraże. Lata mijają a sposobu znaleźć wciąż się nie udało, czego doskonałym przykładem jest najnowsze dokonanie braci Russo.

Oparty na debiutanckiej powieści Marka Greaneya o tym samym tytule, „The Gray Man” opowiada historię „Szóstki”, zwerbowanego niegdyś ze stanowego więzienia, wysoce wyspecjalizowanego agenta FBI dla którego nie ma zadań niemożliwych. Lata po tym jak dołączył do organizacji, mężczyzna otrzymuje misję która każe mu zakwestionować intencje ludzi którym do tej pory bezgranicznie ufał. Krok po kroku, po nitce do kłębka bohater zbliża się do serca spisku który spowoduje, że sam stanie się zwierzyną łowną. Od tego momentu nie pozostanie mu nic innego, jak użyć wszelkich umiejętności by mieć szansę na przeżycie.

„The Gray Man” przed premiera buńczucznie reklamowano jako najdroższą produkcję Netfliksa. 200 milionów dolarów budżetu, wielkie nazwiska w obsadzie i znany reżyserski duet – teoretycznie na miejscu były wszystkie składniki które powinny zagwarantować co najmniej przyzwoite kino. Suma poszczególnych elementów jest w tym wypadku jednak znacznie słabsza, niż gdyby rozpatrywać je z osobna.

Jako słowo się rzekło, fabuła Netfliksowego blockbustera opiera się na literackim pierwowzorze, choć gdyby pokazać ów film komuś kto z taką informacją nie były zaznajomiony, ten pewnikiem przecierałby oczy ze zdumienia – już od pierwszych minut bowiem, ze scenariusza wyziera nie tylko brak inwencji twórczej, ale przede wszystkim… zaangażowania. Zły chłopak o dobrym sercu wciśnięty w mundur służb specjalnych, który zmuszony zostaje do walki ze wszystkimi w obronie własnego honoru i ideałów? Jest. Przyjaciele okazujący się zdrajcami? Ależ owszem, meldują się na miejscu. Wielki agencyjny spisek? Również się znajdzie.

„The Gray Man” z niezwykłą prędkością odhacza właściwie wszystko to, co niewymagające kino akcji charakteryzuje od lat, ledwie prześlizgując się po powierzchni kolejnych schematów i nieustannie sprawiając wrażenie, że kolejne elementy znajdują swe miejsce w scenariuszu tylko dlatego, że miała je również konkurencja – a nie dlatego, że powinny tam być. Tym samym rozkoszna przewidywalność, na którą bez większego problemu przymyka się oczy podczas seansu „Mission: Impossible” czy „Johna Wicka” tutaj staje się betonowymi butami, które ciągną film nieustannie w dół. W połączeniu z wyjątkowo nie trafiającym w tarczę, podkreślonym czerstwymi one linerami humorem, słabo zarysowanymi motywacjami bohaterów i niepotrafiącym zapewnić widzowi choćby chwili oddechu tempem daje to film, który zamiast angażować, najzwyczajniej w świecie męczy.

Realizacyjnie też jakoś specjalnie różowo nie jest, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę gigantyczne środku zaangażowane w proces produkcyjny. Poza rzucającym nas w kolejne lokacje na świecie scenograficznym rozmachem, ani sceny akcji, ani co najwyżej średnie CGI nie potrafią przekonać, że to co widać na ekranie jest choć odrobinę rzeczywiste, a tak nijakie wrażenie jest tylko podkreślane przez równie mierne aktorstwo. Naręcze znanych nazwisk można by podzielić zapewne na trzy wysokobudżetowe produkcje – cóż jednak z tego, jeśli trudno uwierzyć że Ana de Armas i Ryan Gosling są zaledwie cieniem niezwykle udanego duetu jaki stworzyli w „Blade Runnerze 2049”, Chris Evans bawi się w Ryana Reynoldsa, a Billy Bob Thornton po prostu plącze się bez celu na drugim planie.

„The Gray Man” to więc film który pokazuje marnuje wszystkie atuty jakie mógł (i powinien) trzymać w dłoni, a Netflix po raz kolejny nie potrafi zapewnić swoim subskrybentom jakościowej rozrywki. Podobno nie powinno się kopać leżącego, ale jeżeli ten sam się o to prosi…

Foto © Netflix

The Gray Man

Nasza ocena: - 40%

40%

Reżyseria: Joe Russo, Anthony Russo. Obsada: Ryan Gosling, Ana de Armas, Billy Bob Thornton, Jessica Henwick, Chris Evans i inni.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply