Gorący temat

Thunderbolts – trykociarze ze złej strony barykady w natarciu [recenzja]

„Thunderbolts” to interesująca (choć nie pierwsza) próba odwrócenia ról w superbohaterskim świecie i obarczenia misją ratowania świata tych, którzy zwykle stali po tej drugiej stronie barykady. A czy próba w pełni udana? Uważam, że tak.

Koncepcja „Thunderbolts” to nie tylko wypadkowa swoistej rewolucji, jaką zaserwował trykociarskiej społeczności Mark Millar w „Wojnie domowej”. To także naturalna konsekwencja marvelowskiej ewolucji, wynikłej z coraz mocniej wyczerpującej się formuły powtarzalnej do znudzenia walki między dobrymi a złymi. Ale też wypadkowa popkulturowych zmian i mody na nie całkiem nieskazitelnych, dużo bardziej dwuznacznych bohaterów. Co ciekawe, kiedy za temat bierze się ktoś taki, jak Warren Ellis, to są duże szanse, że szalona z pozoru koncepcja się powiedzie. Finalnie dostajemy dobrą, dynamiczną historię, której może daleko do arcydzieła, nawet w marvelowskim ujęciu, ale i jednocześnie nie mamy na co narzekać. Bo fabularnie historia sobie radzi, jest odpowiednie natężenie rozwałki, podparte charakterystycznymi cechami każdej użytej w obrębie opowieści postaci, a całość spina się zgrabnym, choć pewnie i przewidywalnym zakończeniem.
Galeria (anty) bohaterów jest tutaj zestawiona całkiem interesująco, z Normanem Osbornem w roli frontmana grupy, w której to nie trudny do poskromienia symbiot Venom okazuje się największym zagrożeniem. A Thunderbolts, jako grupa, nakreślona jest bardzo sprawnie, z podbudową wzajemnej niechęci, wewnętrznych antagonizmów i dźwiganego przez poszczególne postaci brzemienia nie tylko wcześniejszych niechlubnych dokonań, ale i własnej natury oraz narzuconego im przysłowiowym kijem i marchewką przymusu przynależności.
Całość – jak to u Ellisa – opiera się na podejmowaniu (słusznych skądinąd) pytań, o czerwoną linię działań władzy. O ile można przesunąć granice – prawne, społeczne a w końcu moralne – dla idei stabilizacji i bezpieczeństwa? Jak bardzo duże musi być zagrożenie, by przyzwolić na wprowadzenie tak drastycznych kroków, jak formowanie drużyny prewencyjnej z przestępców, w dodatku takich z supermocami? Gdzie leży granica państwowej kontroli nad tymi, którzy – mówiąc oględnie – odbiegają od ogólnej normy, także w zakresie poglądowym?
Zgrabnie wplata w to wszystko Ellis krytykę amerykańskiego konsumpcjonizmu i komercjalizacji – od której zresztą i sam Marvel wolny nie jest – serwując co rusz wciskane pomiędzy kadry nachalne (ale znów – trafne) reklamy zabawek z serii Thunderbolts. To zresztą gest nieco symboliczny, wszak już i w realnym, poza komiksowym świecie postać Kapitana Ameryki, w swojej genezie i początkach, miała stanowić dość toporne propagandowe narzędzie kształtowania społecznej myśli, ukierunkowywanej na patriotyzm i wiarę w konieczność prowadzenia wojny z hitleryzmem.
Ellis wykorzystuje drużynę Thunderbolts w celu ukazania, jak mocno USA zdolne jest przesuwać dopuszczalne granice w celu obrony szeroko rozumianej koncepcji „obrony amerykańskich wartości”. Do jakiej podłości zdolny jest się posunąć rząd pod szyldem ochrony swoich obywateli? Nawet przed nimi samymi? Ważkie pytania – poniekąd dla twórczości Ellisa typowe – zostają całkiem udanie wciśnięte w (anty)bohaterski kostium, dając jednocześnie szansę na brylowanie dla mniej znanych złoli z uniwersum. Całość wypada zgrabnie, chyba nawet lepiej niż pochodzący od konkurencji Suicide Squad – na który zresztą grupa ma być swoistą odpowiedzią. Brak tu być może równie szalonej, co ponętnej Harley Queen, a wykorzystany przez Ellisa skład drużyny pomija te najgorętsze postaci z zestawu, jakie się przez historię Thunderbolts przewinęły, ale nadal to dobra, trykociarska opowieść.

Mike Deodato, odpowiedzialny tutaj za rysunek zdecydowanie daje radę. Czego zresztą można było się spodziewać po twórcy tak doświadczonym? Pracował nie tylko dla DC, m.in. przy Batmanie, czy Wonder Woman, ale i ma (bardzo pokaźny) dorobek w stajni Marvela. Co ważne w komiksie superbohaterskim, mocno opartym na spektakularnych scenach rozwałki, Deodato dobrze radzi sobie z pełnoplanszowymi scenami potyczek właśnie, gdzie jego zamiłowanie do detali idzie w sukurs rozmachowi prezentowanych scen. Słowem – jest na czym oko zawiesić.

Album „Thunderbolts” był trochę zagadką. Run Ellisa opiera się na niekoniecznie super chwytliwych postaciach z ogółu tych, jakie się przez grupę przewinęły. Dodatkowo ujmuje skład odmienny od zbliżającego się wielkimi krokami filmu. Sama koncepcja superzłoli w służbie dobra już mocno wyeksplorowana przez wspomniany Suiside Squad (co w ekranizacji nie wypadło najlepiej) też nie wróżyło dobrze… Ale się udało. Może bez przesadnych fajerwerków, ale na co najmniej przyzwoitym poziomie, którego autorzy wstydzić się nie muszą. Dobre marvelowskie czytadło, zawierające wszystko, czego można oczekiwać od trykociarskiego komiksu. A czasem akurat tyle potrzeba.

Thunderbolts

Nasza ocena: - 75%

75%

Scenariusz: Warren Ellis. Rysunki: Mike Deodato. Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Wydawnictwo Egmont 2024

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

RIP, tom 6. Eugene: Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy – siły zewnętrzne [recenzja]

Po dwóch i pół roku od wydania pierwszego tomu serii wreszcie dostajemy jej finał. Tytułową  …

Leave a Reply