„Wiedźmin. Ronin” to z jednej strony niejako naturalna konsekwencja popularności postaci na rynkach zachodnich, która kusi kolejnych franczyzobiorców do sięgania po tak ikoniczną już postać popkultury. Jednak wciąż wersja mangowa opowieści o białowłosym zabójcy potworów jest zaskoczeniem. Nie tylko z samego faktu, że powstała, ale też – jaką prezentuje jakość.
Komiksy z Wiedźminem w roli głównej wypadają bardzo różnie. Nowe historie osadzone w wiedźmińskim uniwersum nie zawsze porywają fabularnie, a czasem skupiają się wyłącznie na ścisłej adaptacji opowiadań Andrzeja Sapkowskiego (TUTAJ). „Wiedźmin. Ronin” to jednak fabularno – graficzna nowalijka w komiksowym medium, transferująca naszego bohatera na zupełnie nową estetykę świata feudalnej Japonii. I takie odświeżenie konwencji – jakkolwiek eksperymentalne – wypada całkiem udanie.
Fabularnie odpowiedzialny za scenariusz Rafał Jaki nie wywarza otwartych drzwi, a japoński wiedźmin nie robi niczego innego, jak jego zachodni pierwowzór. Czyli podróżuje przez kraj, natykając się na kolejne yokai – tamtejsze demony, które nękają lokalne społeczności. I – jak to bywa nie tylko w oryginalnych historiach z Geraltem w roli głównej – zło okazuje się nie tak oczywiste, o wiele bardziej dwuznaczne, a decyzje, przed jakimi staje bohater nie należą, zwyczajowo, do łatwych. Tradycyjnie pomaga mu jego kodeks honorowy i zrozumienie dla odmienności – sam jest przecież pariasem, wzgardzanym przez społeczeństwo, o ile to go akurat nie potrzebuje, nie wymaga jego pomocy. I w tym ujęciu scenariusz – mimo, że nie niesie za sobą wielkiej rewolucji koncepcyjnej, jawi się jako przygotowany bardzo zgrabnie, z wyczuciem łącząc klasyczną wiedźmińską estetykę z nieco baśniową konwencją dawnej Japonii. To nie na siłę, nieudolne wciskanie białowłosego pogromcy demonów w orientalną estetykę, a bardziej szukanie elementów wspólnych dla uniwersalnej opowieści o tym, czym jest zło, dobro, honor czy wartość jednostki, choćby odtrącanej przez ogół ze względu na jej odmienność. Rafał Jaki – jako absolwent japonistyki rozumie specyfikę tamtejszej kultury, ale też świetnie odnajduje się w estetyce wiedźmińskiego świata, jako że jest też współautorem „Gwinta” – karcianki opartej na grze „Wiedźmin: Dziki gon”.
Graficznie jest znakomicie. Hataya to ilustratorka mieszkająca i pracująca w Japonii, która wspaniale oddaje w swoich szkicach niuanse tamtejszej kultury i cały ten demoniczno – baśniowy, w pewnym stopniu poetycki styl ichniejszych opowieści i legend, balansujący na krawędzi sennej mary, gdzie granica między światem duchów i demonów, a realizmem zwykłej rzeczywistości jest bardzo cienka i nieustannie się zaciera. Stonowana kolorystyka i zadziwiający dynamizm scen walki to czynniki wpływające na wysoką jakość graficznej strony komiksu, świetnie komponującej się z samą fabułą. Kreska jest bardzo mangowa, przywodząca na myśl takie klasyczne tytuły, jak „Samotny wilk i szczenię”, czy „Poranek ściętych głów”, jednak okraszona akcentem oryginalnego stylu rysowniczki, a nie będącą tendencyjnym kopiowaniem klasycznych wzorców.
Twórcy wspierani byli w swojej pracy w bardzo doświadczony w zakresie zarówno japońskiej demonologii i kultury, jak i realiów wiedźmińskiego świata zespół, w skład którego weszli Matthew Meyer, odpowiedzialny za scenariusz i dwóch redaktorów: Bartosz Sztybor oraz Satoru Homma, a także doświadczona literniczka Aditya Bidikar.
Japońska wariacja nt Wiedźmina, zaproponowana w albumie „Wiedźmin. Ronin” to z pewnością projekt oryginalny i zaskakujący. Nie zmienia to faktu, że wypada świetnie, jakościowo przewyższając wiele zachodnich komiksowych produkcji z tego uniwersum. Dla bardziej otwartych, (nieprzesadnie ortodoksyjnych) fanów Geralta pozycja z pewnością warta uwagi, jeśli nie nawet obowiązkowa.
Wiedźmin. Ronin
Nasza ocena: - 85%
85%
Scenariusz Rafał Jaki. Rysunki: Hataya. Wydawnictwo Egmont 2022