Bardzo rzadko – samemu będąc literatem – zazdroszczę umiejętności pisania innym twórcom. Owszem, często podziwiam ich warsztat, delektuję się lekturą napisanych przez nich utworów, niejednokrotnie staram się od nich uczyć technik prowadzenia fabuły, czy czysto konstrukcyjnych niuansów w zakresie budowania zdań. Ale zazdroszczę rzadko, bo rzadko czyjaś proza rezonuje aż tak z moimi osobistymi pisarskimi próbami, moimi dążeniami do znalezienia właściwej formy wyrazu dla tych kwestii, które staram się opisać, by ukazać, co chcę powiedzieć.
Ale w przypadku prozy Anny Marii Wybraniec tak właśnie jest. Zazdroszczę. I mówię o tym wprost, uczciwie, bowiem moja zazdrość nie nacechowana jest zawiścią, próbą deprecjonowania jakkolwiek jej twórczości, czy też okazją do nobilitowania własnej. Jest tym zdrowym przejawem uczciwej – ze tak to ujmę – zazdrości budowanej na nieskłamanym podziwie, względem talentu. Jak słusznie zauważa Wojtek Gunia we Wstępie: Chciałbym tak pisać. Mam to samo odczucie. Chciałbym umieć tak ubierać w słowa rzeczywistość, jak robi to Wybraniec, nie tylko w niniejszym zbiorze „Wilgość”, ale też w poprzedzającym go – „Niebo, ptaki i robaki”. Bo zwyczajnie jest to pisanie najwyższej próby.
Od pierwszych zdań, pierwszego tekstu, Wybraniec balansuje na stylistycznej krawędzi, często odrzucając fasadową prostotę gatunkowych klisz, które nie są jej – tak do końca – potrzebne, by kreować własne światy, autorskie wizje, osobiste spojrzenia. Bo w jej przypadku to opisywanie rzeczywistości, z godną podziwu drobiazgowością, kiedy buduje obraz dosłowny, jakiemu trudno odmawiać autentyzmu, by w następnej chwili zniekształcić go, wypoczwarzyć, odrealnić, nie tyle przez zewnętrzne czynniki, ale przez wypaczenie postrzegania bohaterów, okaleczenie ich zdolności odbierania w sposób właściwy środowiskowych bodźców. I choć do końca nie mamy niejednokrotnie pewności, czy w swoim trzonie ta groza jest rzeczywista – mimo swojego niedopasowania do ram świata, w którym jest obserwowana, w którym się zdarza – czy może pochodzi z wewnętrznych dysfunkcji uczestników zdarzeń i jest tylko ich integralnym doświadczeniem, to jednak nie umniejsza to ciężaru doświadczenia, które – siłą rzeczy – udziela się też odbiorcy. Nie tylko w trakcie lektury, ale i długi czas po jej ukończeniu. Bo proza Wybraniec nie daje o sobie tak łatwo zapomnieć.
Zachwyca w tych opowiadaniach niezwykłe wyczucie językowe, a zarazem oszałamiająca wprawność w jego używaniu. Budowanie obrazu emocji na bazie metafor, czasem ujmującego słowotwórstwa, nadającego pozornie niezgrabnym zlepkom liter nowe, wyraźne i zaskakująco adekwatne znaczenie to domena, którą autorka „Wilgości” opanowała w pełni i nie boi się tegoż instrumentarium używać, by snuć przede wszystkim opowieść o człowieku. I o tym, co się w nim kryje. Jest tu głębokie poszanowanie humanizmu z równoczesnym poszanowaniem religii, które nie równoważy się jednakże ze ślepą akceptacją, ale jest bardziej poszukiwaniem, próbami zrozumienia, pojęcia tego, co z definicji zdaje się niepojęte. Wyczuwalne są echa przeszłości, bagażu doświadczeń, ale tych doświadczeń z dzieciństwa, z wczesnego okresu poznawczego, na które składa się poznawanie świata, określanie go, odkrywanie nazw rzeczy, a czasem też – przez ich nieznajomość – nadawanie im nowych znaczeń i określników.
Zaskakuje łatwość, z jaką Wybraniec osadza swoich bohaterów, swoje opowieści, w obcych rejonach. I nie ma tu znaczenia, czy to spalona słońcem, wilgotna i duszna Hawana, czy obca, tajemnicza, ukrywająca emocje za fasadą niewzruszenia Japonia – to zawsze jest obraz przesycony autentyzmem, uwypuklającym nawet nie tyle naturalność przedstawionej scenerii, co udatnie portretującym naszych rodaków, eksplorujących obce kraje i miejsca. Z całą naszą, wrodzoną nam chyba – a może nabywaną wraz z przekraczaniem kolejnych granic – przaśność. I to jest w swojej surowości, w bolesnej racjonalności, ale i bezwzględności oceny największy urok prozy pisanej przez Wybraniec. Ta uczciwość względem odbiorcy, wiążąca się jednocześnie z brakiem przymilania się do niego, z brakiem prób utrafienia w odbiorcze gusta. Autorka „Wilogści” nie zastanawia się ani przez chwilę, co potencjalny czytelnik chciałby przeczytać. Ją interesuje tylko to, co ma do powiedzenia, co chciałaby z siebie wyrzucić, czym chciałaby się uzewnętrznić. Nie jest to jednocześnie nacechowane egoizmem, przeświadczeniem, że tylko jej słowa są warte wysłuchania, ale bardziej zwyczajnym – ale jakże twórczym – pragnieniem ekspresji, które wiąże się nieuchronnie z ograbieniem siebie z intymności, z pozbawieniem samej siebie prawa do niej. Z emocjonalnym ekshibicjonizmem, który niejednokrotnie jest bolesny, ale i w jakimś stopniu oczyszczający.
Fascynuje mnie w pisaniu Wybraniec umiejętność dla mnie zwykle niedostępna – do niedopowiedzeń, do urywania opowieści tuż przed ostatnim słowem, co nie tylko nie czyni utworu niekompletnym, ale ubogaca go w szerokie możliwości interpretacyjne, do których zresztą taki finał prowokuje, zachęca. By nie rzec, że go wymusza. I to jest wartość dodana, bo nie pozwala zwyczajnie odłożyć książkę, zapomnieć o niej, wyrzucić przeczytane dopiero co wersy z głowy. Jest w prozie Wybraniec zaskakująca poetyka, niezwykły rytm, czyniący z jej opowiadań swoisty rodzaj literackiej pieśni, który do właściwego odbioru wymaga pewnego wyczucia, swoistej wrażliwości. Ale czyż tym właśnie nie charakteryzuje się najznamienitsza literatura? Czyż tym właśnie nie charakteryzuje się Sztuka, właśnie przez duże „S” pisana?
Nie szukajcie potworów wokół bohaterów. Szukajcie ich w nich samych. Choć wciąż nie jestem pewien, czy to rzeczywiście są potwory? Czy to tylko dysfunkcje uszkodzonego, wypaczonego, a może jedynie boleśnie, tragicznie zagubionego umysłu? Choć to ostatnie jawi się na równi, jeśli nie bardziej przerażająco, co urzeczywistnienie największych zewnętrznych koszmarów. Cóż, powtarzając ponownie za Wojtkiem Gunią słowa Wstępu: Chciałbym tak pisać.
Wilgość
Nasza ocena: - 100%
100%
Anna Maria Wybraniec. Wydawnictwo Vesper 2022