Mam w przypadku „Piątej skóry Nigumy” Aleksandry Bednarskiej nielichy problem. Głównie z gatunkowym przyporządkowaniem. Bo czym jest tak powieść? Do jakiej przynależy konwencji?
Do horroru? Wszak opowiada o krwiożerczej bogini, która żywi się ludzkim mięsem, trzymanym na zapas w lodówce i przyobleka się w starannie wyprawione skóry swoich ofiar, ukrywając pod nimi swoje prawdziwe, rozświetlone tęczą oblicze. Jest fantastyką? Wszak sięga po wschodni mistycyzm, ale urealnia go, wprowadza w nasz, rzeczywisty świat, splata je nierozerwalnie, aż przestajemy dostrzegać granicę. Jest też, jednocześnie opowieścią drogi, ale tej drogi ujętej inaczej, podróży przez epoki, przez czas, od zamierzchłych lat po współczesność. Jest też opowieścią queerową, która stara się komentować problem samoakceptacji, wpasowania w społeczne normy, w oczekiwania, w zakodowane w podświadomości, poprzez wychowanie, czy otoczenie, normy. Ale jest też formą obyczajowego dramatu, snującego historię obsesji, zaborczej relacji, w której trudno jest postawić granicę, powiedzieć stop, ochronić samą siebie.
Czym jest więc – konwencyjnie – „Piąta skóra Nigumy”? A może, zwyczajnie, jest tym wszystkim, po trochu? Przede wszystkim warto zauważyć, że już w debiutanckim tomie opowiadań Bednarska udowodniła, że nie zamierza trzymać się żadnej, konkretnie wskazanej konwencji, ale że woli balansować na gatunkowym pograniczu, nie określając się, lecz dryfując ku to jednej, to drugiej estetyce. To jednak wymaga dużej warsztatowej sprawności, aby nie popaść w przesadę, nie wykoślawić opowieści, utrzymać ją w ryzach od początku do końca. Jednak w przypadku Bednarskiej obawy o takie nadmierne przesycenie okazują się płonne, bo autorka doskonale panuje nad słowem i nad tonacją własnej opowieści.
W trakcie lektury miałem bardzo silne skojarzenia z jedną z najciekawszych lektur ostatniego roku – „Wrogiem” Łukasza Orbitowskiego. Oczywiście nie ten poziom zanurzenia w przeszłość, nie ten styl narracyjny. Finalnie też, jeszcze nie ten ciężar gatunkowy. Orbit skupia się na pełnoskalowej historii życia Nerona, snutej na kozetce przez jego inkarnację – współczesnego krakowskiego strażaka. Bednarska skacze po epokach, przywołując pojedyncze zdarzenia, luźne nawiązania do epokowych wydarzeń, na których obrzeżu toczą się losy Nigumy i jej rozpaczliwe wręcz poszukiwanie uprawnionego szczęścia. Jednak specyficznie podobnym okazuje się historia opowiadana z jednej strony przez pisarza bardzo doświadczonego i warsztatowo okrzepłego oraz formalną powieściową debiutantkę. Znaku równości może i między nimi jeszcze nie stawiam – bo dzieli ich gros doświadczenia oraz waga samych publikacji, ale jednak widać w prozie Bednarskiej olbrzymi potencjał. Podobnie, jak dostrzegalny był on we wczesnej twórczości Orbitowskiego. Zresztą, i we „Wrogu” i w „Piątej skórze Nigumy” osią opowieści jest rozpaczliwe i tragiczne w formie poszukiwanie spełnienia i osobistego szczęścia, któremu przeczy ciężar narzuconego brzemienia, roli społecznej, jakie zostało bohaterom przypisane z racji pochodzenia, a poniekąd i własnych wyborów na wczesnym etapie. Obydwoje przecież stali się, kim się stali w pewien sposób wbrew sobie, uwikłani w zależności czasów, w kontekst pochodzenia, w oczekiwania najbliższych, które, mocno wymuszane, stały się przyczynkiem do ich własnych decyzji, w dużej mierze wbrew otoczeniu.
Snuje Bednarska swoją opowieść nieśpiesznie, w pewnym stopniu nawet leniwie. Choć miejscami umie zmrozić elementami iście horrorowymi. Sama Niguma potrafi wzbudzić sympatię, potrafi sprawić, że kibicujemy jej, pragniemy jej powodzenia, by na następnych stronach natrafić na wzmianki o zawartości lodówki, na sugestie co do właściwego wyprawianie ludzkiej skóry, czy też otwarcie opisywaną bezwzględność, z jaką dąży do celu. W końcu jest boginią, nie zwykła więc z troską spoglądać na ludzkie bydło…
To doprawdy duża sztuka, tak umiejętnie balansować pomiędzy gatunkami, pomiędzy sztafażem konwencyjnym. Tak zgrabnie stosowane kontrapunkty potrafią podtrzymać swoisty niepokój oraz podskórne napięcie, bo choć mamy świadomość krwiożerczej natury Nigumy, to jednak postrzegamy ją przez większość opowieści jako jednostkę, z którą łatwo sympatyzować. Zagubioną, w pewnym stopniu bezradną (choć przeświadczoną o własnej sile). I w dużej mierze tragiczną, mimo swojej boskiej proweniencji.
„Piąta skóra Nigumy” to pierwsza powieść Bednarskiej, a – z całą moją osobistą (zarówno autorską, jak i recenzencką) miłością do opowiadań – ponoć to właśnie powieść określa skalę pisarskiego talentu. W tym przypadku śmiało można powiedzieć, że Bednarska zdała egzamin. Znakomicie nakreślona bohaterka, której losy śledzimy dosłownie na przestrzeni epok, i która – mimo osiągniętego w przeszłości wyjątkowego poziomu oświecenia duchowego, tak naprawdę jest równie zagubioną we własnych emocjach osobą, co gros zwyczajnych ludzi. A to właśnie czyni ją – z całą jej boskością – na wskroś ludzką, a przez to bliższą nam, czytelnikom.
„Piąta skóra Nigumy” to powieść o miłości. I o obsesji. O poszukiwaniu siebie i o tragizmie zagubienia we własnych emocjach, w osobistym niezrozumieniu. W tak palącym łaknięciu samospełnienia, że tracimy z oczu to, co naprawdę ma znacznie i sens. To opowieść balansująca na granicy historii obyczajowej, realizmu magicznego, osadzonej na podwalinie wschodnich wierzeń fantastyki oraz horroru. Coś, co zdawałoby się niemożliwe do połączenia, u Bednarskiej nabiera kształtu pełnoprawnej, dopracowanej historii, której zdecydowanie nie warto przegapić. Dla tych, którzy cenią sobie wartościową prozę, niezależnie od gatunku, to pozycja wręcz obowiązkowa.
Sprawdź, gdzie kupić:
Piątak skóra Nigumy
Nasza ocena: - 90%
90%
Aleksandra Bednarska. Wydawnictwo Spisek Pisarzy 2025