Akcja „Wstydu” mogłaby dziać się w rzeczywistości chyba tylko u nas, w naszym kraju, w polskich realiach. Bo choć problematyka społeczno – obyczajowa, jaką podejmuje w najnowszej książce Robert Małecki jest może w pewien bolesny sposób nie tylko wciąż aktualna, ale też na swój smutny sposób kosmopolityczna, to niuanse zobrazowania polskiej prowincji czynią ją bardziej naszą. Bardziej, w narodowym ujęciu, osobistą. I paradoksalnie – w kontekście tytułu – to kolejny powód do wstydu nie tyle dla bohaterów książki, ale dla nas, jako społeczeństwa.
Trudno pisać o „Wstydzie” – o tej jego społeczno – obyczajowej warstwie – i nie zdradzić nazbyt wiele z fabuły. Oczywiście nie zamierzam zająknąć się nawet o tym, że mordercą jest ogrodnik, ale już nie sposób nie zauważyć – jeśli chcemy poważniej o książce pisać – że Małecki wziął na warsztat problem nie tyle społecznego kontekstu homoseksualizmu sensu stricte, co bardziej naszej rodzimej homofobii. I to w jej formie nieoczywistej, w nie do końca uświadomionej niechęci, w odruchu, wynikającym z uwikłań emocjonalnych w bardzo skomplikowane wzajemne relacje między bohaterami. A te z kolei są wypadkową zaprzeczeń, ukrywania własnej tożsamości, obawy przez pokazaniem własnej seksualności. A wspólnym mianownikiem generującym wszystkie te problemy jest – rzecz jasna – wstyd.
I ten wstyd wywoływany jest przez społeczny odbiór homoseksualizmu, przed uciekanie samych jednostek od uznania własnej orientacji. To wynikiem odczuwanego wstydu bohaterowie próbują zaprzeczać sami sobie, wtłaczają się w relacje, które w dużym stopniu nie tylko ich ograniczają, ale realnie krzywdzą, a ta krzywda orbituje dalej i dalej, zahaczając i raniąc kolejne osoby.
Małecki pokazuje Polskę. Polskę prowincjonalną, Polskę nietolerancyjną, Polskę nieporadną we własnych próbach tolerancji, której często pragnie, którą – jak mniema, już ma – ale która jest w dużej mierze na pokaz, ułomna, nie do końca prawdziwa. Mimo, że często wywodzi się z dobrych chęci. Pokazuje rodzinę, która próbuje się odnaleźć w zderzeniu z problemem, którym nie jest – znów – sama orientacja, ale jej społeczny odbiór, także pomiędzy członkami rodziny. Bo łatwiej jest zakładać, że to nas nie dotyczy, że to nie nasze dzieci muszą borykać się z ostracyzmem wśród rówieśników, z brakiem akceptacji, ze społeczną niechęcią i własnym lękiem.
Zachowania kolejnych bohaterów determinuje wstyd, ale i troska o innych. Negowanie własnego prawa do szczęścia, wyrosłe na zaprzeczaniu własnej normalności. Bo przecież odmienna orientacja nie jest innością. A tak zwykliśmy – nawet w tej naszej umownej tolerancji – ją postrzegać. I akceptujemy – w naszej łaskawej akceptacji, nie zapominając, że akceptujemy inność, odmienność. I to nam, przez nasze postrzeganie, ma się zrobić lepiej. Smutne to wnioski, ale i ważny społecznie temat, który zamknięty w gatunkowe ramy kryminału okazuje się być naprawdę sprawnie podany. I ma szansę dotrzeć, przemówić do szerokiego grona odbiorców. I tu trzeba przyznać Małeckiemu – nie zabrakło mu odwagi. Bo z jednej strony mógłby przecież pozostać w wygodnych, bezpiecznych i mało kontrowersyjnych ramach gatunkowych, zamiast spierać się z niewdzięcznym tematem spraw społecznych. Mógłby nie wystawiać się pod pręgież mniej lub bardziej skrajnej prawicy, ograniczając pewnie częściowo grono swoich odbiorców przez ważny i potrzebny głos, który wyraził jednoznacznie. Mógłby pisać proste, choć sprawnie nakreślone, ale przede wszystkim nieuspołecznione nad miarę powieści kryminalne, w którym zagadką do roztrząsania byłoby wyłącznie pytanie: kto zabił i dlaczego.
We „Wstydzie” oczywiście te pytania są. Bo ta powieść to nadal rasowy kryminał, ze zbrodnią, ze śledztwem i odkrywanymi krok po kroku zarówno odpowiedziami, jak i nowymi tajemnicami. Ale nawet odpowiedź na pierwsze z nich nie daje satysfakcji, bo jednocześnie odpowiedź na drugie skutecznie wytrąca nas ze strefy komfortu. Powody powieściowych zbrodni okazują się bardziej złożone, bardziej dwuznaczne, niż zwyczajne: chciwość, zemsta, czy pragnienie zysku. A sprawca jawi się nam – w dużej mierze – także jako ofiara. Ofiara polskiej mentalności, przyrodzonego nam wciąż pokoleniowo, kolektywnie i społecznie ostracyzmu wszystkiego, co nie mieści się w naszych – jakże wąskich – granicach „normalności”.
Bardzo podoba mi się we „Wstydzie” portret głównej bohaterki. Matka, wdowa, nie do końca wciąż radząca sobie z tragiczną śmiercią męża, która nagle staje w obliczu kolejnej żałoby – tym razem po synu, jednym z dwójki, jest nakreślona starannie, z wyczuciem i z niezwykłą szczerością. Rozumiem ją, jej rozterki, jej nieporadność w wielu kwestiach. Nie oceniam, nie potępiam, bo – nawet w literackim sensie – nie mam prawa. Doskonale udało się ją Małeckiemu zaprezentować, uwypuklić złożoność jej charakteru. Tak, że czuję jej ból, rozumiem jej decyzje, ale i wnioski, do których z czasem dochodzi. To pokazanie, że rodzic może nie tyle pozwolić sobie na błędy, co musi zdać sobie sprawę z ich nieuchronności, jeśli nie wyzwoli się z okowów pokoleniowego myślenia. Postrzegamy świat inaczej, niż nasi rodzice. Czemu mielibyśmy oczekiwać, wymagać, by nasze dzieci postrzegały go, dokładnie tak, jak my?
Kryminalna intryga we „Wstydzie” jest w pełni podporządkowana pod ramy społecznego przekazu i w pewnych momentach nawet mnie to uwierało – to zbytnie wpasowanie w temat każdej z postaci. Chwilami nie dowierzałem, że aż takie nagromadzenie przypadków i zbiegów okoliczności mogłoby naprawdę mieć miejsce. Ale – jak pisał w „Kronikach zbrodni” Robert Ziębiński, przywołując pewną autentyczną historię z polskich akt policyjnych – najbardziej nieprawdopodobne zdarzenia nie muszą wcale okazać się niemożliwe. Więc i w tym przypadku pewne nagromadzenie zdarzeń może pozornie wydawać się nieprawdopodobne, jednak przy głębszej analizie – i obnażeniu starannie rozplanowanych przez autora ciągów przyczynowo – skutkowych – okazuje się całkiem logiczną wypadkową. I zanika poczucie kształtowania fabuły dla podbicia przyjętej tezy, dla jej uwiarygodnienia. A to był największy problem, jaki miałem z tą powieścią.
Można „Wstyd” uznać za próbę podpięcia się pod nośny społecznie, poprawny politycznie temat. Można uznać za zamknięty w formułę literatury gatunkowej komentarz do palącego zjawiska, które jest mocno obecne w polskiej mentalności. Ja osobiście skłaniam się ku drugiej opcji, bo nawet jeśli przyświecała po części autorowi przesłanka marketingowej nośności tematu, to ani nie afiszuje się on z nią w materiałach promocyjnych, ani nie próbuje nakreślić tematu zero – jedynkowo. Małecki pisze o wstydzie, który dotyka większości bohaterów, choć w różnym stopniu i z różnych powodów. Jest wspólnym mianownikiem, wynikającym z polskiej mentalności i przyczyną wszystkich tragedii w powieści. Więc staje się jednocześnie „Wstyd” mocnym, choć niebezpośrednim głosem sugerującym, byśmy spróbowali coś wokół siebie, w sobie zmienić. Może wtedy my sami nie będziemy mieć aż tylu powodów do wstydu?
Wstyd
Nasza ocena: - 85%
85%
Robert Małecki. Wydawnictwo Czwarta Strona 2022