Gorący temat

XIII. Wydanie zbiorcze. Tom 1 i 2 [recenzja]

Po raz pierwszy czytałem „XIII” jakieś dwadzieścia lat temu, z drugiego polskiego wydania od wydawnictwa Siedmiogród. Odświeżona dziś – seria ta niczego nie straciła ze swojej dynamiki, swojej świeżości. To nadal znakomity akcyjniak rodem z lat 80., który dzisiaj może jeszcze dorzucić do pokaźnej kolekcji wzbudzanych wrażeń także granie na sentymencie do dawnych czasów.

Trzynastka pisana była w silnej inspiracji prozą Roberta Ludluma, a głównie „Tożsamością Bourne’a” – co zresztą spotykało się ze strony odbiorców z częstym zarzutem nadmiernej inspiracji – by dosadniej tego nie ująć. Jednak scenarzysta zawsze kontruje to w ten sam sposób – brak pozwu ze strony Ludluma i jego wydawcy ma przesądzać o braku plagiatu. Nomen omen każdy, kto wspomnianą powieść zna, podobieństw nie zdoła nie dostrzec, jednakże jednocześnie wiele jest analogii w tej opowieści do faktycznych, historycznych zdarzeń, a mianowicie do najsłynniejszej chyba zbrodni politycznej w dziejach – zabójstwa J.F. Kennedy’ego. Łatwo dostrzec liczne punkty styczne samego zdarzenia z komiksową fabułą, od rzeczonej zbrodni, poprzez amatorski film dokumentujący mimowolnie moment tragedii, ale i późniejsze zdarzenia, jak zamach na brata zastrzelonego prezydenta (analogicznie został zaatakowany przez oszalałego zamachowca brat JFK – Robert, również będący ówcześnie senatorem i kandydatem na prezydenta. Doszukiwać się więc można oczywistych inspiracji nie tylko w popkulturowym, literackim dorobku, ale też w prawdziwej historii oraz generowanych przez nią licznych spiskowych teoriach, które – mimo upływu lat – nadal mają się dobrze i zaskarbiają sobie coraz to nowych zwolenników.
Wracając jednak do samej komiksowej wersji, abstrahując od mniej lub bardziej oczywistych inspiracji, udało się Van Hamme’owi skonstruować zajmującą, złożoną, choć finalnie dość tendencyjną fabułę sensacyjną, w której świat wielkiej polityki przeplata się z mrocznymi, rodzinnymi sekretami, walką o władzę, chciwością pchającą ludzi do zbrodni i bardzo mocnym zakorzenieniem w kontekście historyczno – politycznym Ameryki (ofiary maccartyzmu).
Siłą wyrazu tej opowieści jest ukochane przez popkulturę przeświadczenie o istnieniu licznych tajnych rządowych organizacji w USA, które to zajmują się nie tylko ochroną całej ustalonej struktury społeczno – politycznej współczesnego świata, ale też wręcz świadomym jej kształtowaniem w sposób bezpardonowy i z przewodnim założeniem, że cel uświęca środki, a USA jest krajem, któremu przynależny jest prym w światowej dominacji. Zresztą, pomysł na skrajnie prawicową, nacjonalistyczna Amerykę, która w kuluarach codziennych zdarzeń społeczno – politycznych wciąż marzy o przywróceniu upadłej wielkości amerykańskiego narodu, zdegenerowanego przez lewicowe, liberalne dążenia do osłabiającej ją równości i odstąpieniu od żądzy dominacji nad światem w imię politycznego partnerstwa, wciąż jest ideą żywą i trafiającą na podatny grunt – by spojrzeć choćby na ton kampanii prezydenckich Donalda Trumpa i odzew, z jakimi się one spotykają. Być może ta ścisła korelacja fikcji z rzeczywistością powoduje, że „XIII” okazuje się tak chwytliwym konceptem fabularnym, nietracącym wiele ze swojej atrakcyjności nawet te trzydzieści lat po pierwszej publikacji. Świat się zmienia, ale pewne ideowe trendy – niekoniecznie najsłuszniejsze – nadal pozostają w mocy. I nadal pobudzają masową wyobraźnię.

Jak wspomniałem, pierwsze moje osobiste czytanie „XIII” miało miejsce około dwudziestu lat temu. Powtórzone – już z pokaźnym bagażem lektur, ze zmienionym przez nie, solidniej wypracowanym aparatem poznawczym i umiejętnością analizy utworu, nadal ta opowieść się broni. Owszem, dostrzegam elementy, które zdają się nie przystawać do dzisiejszego świata, które niekoniecznie akceptowałaby na wejściu współczesna popkultura. Np. rola kobiet, nieważne, w jakim kontekście osadzonych ma silne zaakcentowanie ich wręcz przerysowanej atrakcyjności, seksualności. Są prawie bez wyjątku (prawie, bo jest przecież lekarka Marta) młode, piękne, seksowne. Wyidealizowane wręcz. I co ważne – bez pamięci zakochane w głównym bohaterze. W dodatku gotowe dla niego na wszystko. Albo – jeśli nawet nie zakochane, to zafascynowane na tyle, by skusić się na seksualną przygodę, na usilne uwodzenie go. To trochę bondowski sznyt, który w dzisiejszym popkulturowym schemacie może nieco drażnić, ale pozostaje znakiem czasów, w jakich seria powstawała. I jak kreowała ówczesna popkultura model silnych bohaterek (Jones), skupiając się na idealizowanej ich fizyczności, na akcentowaniu ich seksualności właśnie, zestawianej z jednoczesna siła, sprawnością i wszechstronnym wyszkoleniem. Nie zapominajmy jednak, że w podobnym tonie kreowany był sam główny męski bohater, któremu też dalece do typowej europejskiej średniej. Postaci tego typu – czy to męskie, czy kobiece, miały bowiem spełniać wyobrażenia, być ucieleśnieniem marzeń, nie zaś obrazować realistycznie rzeczywistość. W ówczesnym czasie – zresztą, przez większość dekad – popkulturze nie zależało (i nie zależy) na realizmie, na autentyczności, ale na retuszowaniu świata pod kątem marzeń odbiorców, jakie stara się, w ramach popkulturowego tworu, ucieleśniać.
„XIII” karmi nas wizją świata, jakiego nie widzimy, z jakiego sprawy sobie nie zdajemy. Świata rozgrywającego się poza naszym spojrzeniem, świata wielkiej polityki, równie brudnej, jak bezwzględnej. Świata szpiegów, płatnych zabójców i dążenia do celu bez zważania na ilość pozostawianych po drodze trupów. Świata, w którym polityczny cel ma wartość nadrzędną względem moralności i dobra społecznego. Albo inaczej – dobro społeczne jest opacznie rozumiane, postrzegane jako wartość, o którą należy walczyć bez zważania na owe społeczeństwo. I jakkolwiek przerysowana może się wydawać opowieść Van Hamme’a – przerysowana oczywiście w sposób konieczny, bowiem nie ma stanowić historii dokumentalnej, ale opowieść rozrywkową w określonym gatunku – tak nie sposób jej odmówić pewnej trafności w portretowaniu świata wielkiej polityki. A że towarzyszą temu gorzkie wnioski? Cóż, nikt nie obiecywał, że świat jest przyjemnym, miłym i dobrotliwym miejscem.

Pod względem graficznym to typowy frankofon, stawiający na realizm rysunku i skupienie na detalach poszczególnych kadrów. William Vance był już w momencie rozpoczynania serii rysownikiem doświadczonym, mających choćby dość pokrewną w tonie serię „Bruno Brazil”, więc stosunkowo łatwo było mu odnaleźć się w specyfice scenariusza „XIII”. A jego warsztat z pewnością spełnia oczekiwania, serwując nam to, co każdy miłośnik frankofonów kocha i co było (i jest) wizytówką tychże komiksów. Lubię kreskę Vance’a przez rozmiłowanie w detalu właśnie i silny realizm rysunku. Jego idealizowanie postaci (z akcentem na kobiece) udatnie wpasowuje się w zamysł scenariusza i buduje odpowiedni klimat całej opowieści. Dziś być może szuka się już w komiksowej kresce czegoś innego, większej oryginalności, pewnych graficznych eksperymentów i odstępstw od fabuły, jednak nadal osobiście pozostanę na stanowisku, że komiks frankofoński jest wyrazem niezwykłej, warsztatowej sprawności. W „XIII” widać to wyraźnie.

Dwa pierwsze tomy zbiorczego wydania „XIII” mieszczą w sobie otwarcie serii oraz początek jej rozwinięcia, już po odkryciu tożsamości głównego antagonisty. Co ważne, domknięcie niejako tego wątku nie przeszkodziło scenarzyście dalej sprawnie rozwijać opowieści, skupiając się wokół poszukiwania prawdy o własnej tożsamości przez głównego bohatera. I kiedy poznaliśmy już najmniej kilka jego przybranych nazwisk i fałszywych tożsamości, tym bardziej zaczynamy – wraz z nim – łaknąć prawdy. Co nie zmniejsza – a wręcz przeciwnie – przyjemności z lektury.
Szczerze – bardzo czekam na kolejny tom, bo historia, nawet już niegdyś czytana, w pewnym stopniu znana, nadal potrafi przykuć uwagę detalami i zafascynować wprawnością prowadzenia fabuły. Współczesny czytelnik może nie do końca uchwycić tę specyfikę narracji, styl typowy dla opowieści sensacyjnych lat 80 – tych, jednak ktoś wychowany na dorobku popkulturowym tamtego okresu powinien dać się w pełni porwać tej opowieści. Zdecydowanie warto.

TOM 1:

TOM 2:

XIII. Wydanie zbiorcze. Tom 1 i 2

Nasza ocena: - 90%

90%

Scenariusz: Jean Van Hamme. Rysunki: William Vance. Tłumaczenie: Paweł Łapiński. Wydawnictwo Egmont 2024

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Karmen – asystentka śmierci [recenzja]

“Karmen” to autorskie dzieło znanego z rysunków do przygód Batmana, Guillema Marcha. To intrygujący,  narysowany …

Leave a Reply