„Zamach” Macieja Liziniewicza to książka zupełnie odmienna od tego, co autor zaserwował w serii o Żegocie Nadolskim – mieszance pełnokrwistej powieści historycznej z okresu Polski szlacheckiej, z domieszką grozy. Tutaj mamy Polskę na wskroś współczesną, taką, jaką widzimy za oknem oraz świetnie zilustrowany świat służb wywiadowczych i krajowej polityki. Ale też zamach dokonany na świątecznym jarmarku w Wadowicach przez islamskiego ekstremistę (który, na szczęście pozostaje póki co literacką fikcją).
Na wstępie warto zaznaczyć, iż nie jest to sztampowe, tendencyjne, skrajnie prawicowe ujęcie tematu, starające się antagonizować społeczeństwo względem muzułmanów. Liziniewicz skupia się na przedstawieniu realnego problemu w sposób jak najbardziej wyważony, nie obrazując go zerojedynkowo, nie pokazując stron w kontekście: czarne / białe. Stara się uwypuklić złożoność zagadnienia, nieoczywistość ocen, budowaną jednak na żelaznych, trudnych do podważenia faktach.
I w tym zakresie należałoby uznać „Zamach” za książkę nad wyraz potrzebną. Nie trywializującą problemu, nie zaprzeczającą realności zagrożenia, ale nie demonizującą też jednocześnie muzułmańskiej społeczności, mniej lub bardziej zasymilowanej, żyjącej w naszym kraju. Tak naprawdę w powieści najgorsze świadectwo otrzymują politycy, którzy dla prywatnych interesów, łaknąc przede wszystkim większej władzy, a w najgorszym razie utrzymania przysłowiowych „stołków” są w stanie zdemontować służby wywiadowcze, posunąć się do najbardziej absurdalnych, nieprofesjonalnych i zagrażających doraźnie bezpieczeństwo narodowemu ruchów. I nie ponieść za to żadnej odpowiedzialności.
Bo – warto podkreślić – „Zamach” to powieść przede wszystkim o polskich służbach wywiadowczych. Obraz, jaki odmalowuje autor – a wie, co pisze, jako podpułkownik rezerwy ABW – jest daleki od pozytywnego. Gorzkie wnioski, jakie płyną z książki naprawdę mogą – w dzisiejszych czasach – naprawdę napawać lękiem. Z początku spodziewałem się literatury zbliżonej do trylogii „Sejf” Sekielskiego, jednak w tracie lektury szybko da się zauważyć różnice. W „Sejfie” polskie służby, złożone w dużej mierze ze złogów PRL-u tworzyły demoniczne siatki, oplatające mackami cały kraj i realizujące swoje niecne, skomplikowane plany dla własnych, prywatnych celów. U Liziniewicza to wąskie grono fachowców, dla których Polska zawsze będzie Polską, niezależnie od zabarwienia politycznego aktualnej władzy. Ale jednocześnie to ludzie rzuceni na żer niekompetentnych karierowiczów z politycznego działania, którzy nie tylko skutecznie paraliżują ich działania, ale wręcz działają na ich szkodę. Ponury obraz walki o władzę, politycznych uwikłań i rażącej niekompetencji rządzących, dla których osobiste korzyści są ważniejsze, niż dobro i bezpieczeństwo kraju – to główne elementy składowe powieści Liziniewicza. Do tego dochodzi uczciwie sportretowany problem imigrantów w naszym kraju, często obarczanych winą za nie swoje czyny. Nie każdy imigrant to ekstremista, zamachowiec, czyhający na niewinnym mieszkańców Zachodu. A i motywacje zamachowców mogą okazać się równie zaskakująco złożone, co tragiczne w swojej genezie. Świat nie jest czarno – biały, a tym bardziej nie taki, jak przedstawiają to zorientowane wyłącznie na zysk płynący z epatowania sensacją media.
Ciekawe są wątki uzupełniające, jak postać byłego agenta służb PRL, wyrzuconego w ramach ”oczyszczania” struktur, który jawi się jako zmęczony życiem człowiek, które całkowicie poświęcił się służbie dla kraju, a w nagrodę dostał wilczy bilet i ostracyzm, bo w międzyczasie zmieniła się władza. Kolejny, świetnie pokazany wątek jest ten związany z „bohaterem z przypadku”, polskim robotnikiem, który przyjechał z zagranicy do matki na święta i przypadkiem znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie. I zareagował bohatersko, powstrzymując sprawcę, a tym samym ograniczając liczbę ofiar i rozmiar zamachu. I szybko człowiek ten staje się polityczną zabawką. Jednostką, która dla polityków nie znaczy nic, ponad swoją medialną nośność, atrakcyjność przekazu. I kolejni z tego grona zaczynają wręcz wyrywać go sobie z rąk, byle tylko ugrać polityczny kapitał. A odczucia, emocje człowieka, który w przypływie impulsu kogoś zabił – mimo, że w słusznym celu ratowania dziecka – nikogo tak naprawdę, mimo gładkich słówek, nie obchodzą.
Po „Zamachu” spodziewałem się żywiołowej sensacji w duchu Marcina Ciszewskiego, czy wspomnianego Tomasza Sekielskiego. Otrzymałem literaturę dużo bardziej stonowaną (a tym samym, bardziej realistyczną), rozgrywająca się w dużej mierze w kuluarach urzędniczych gabinetów, gdzie od decyzji pojedynczych osób i ich aktualnych politycznych powiązań tak naprawdę zależy bezpieczeństwo obywateli.
To książka bardzo dobra, choć w dużej mierze szokująca. Pokazująca bardzo negatywny obraz służb skutecznie rozmontowywanych przez polityków, z ostentacyjną wręcz pogardą dla obywateli. Polska w „Zamachu” to kraj, gdzie liczba ofiar to przede wszystkim wpływ na sondażowe słupki, a nie rzeczywiste ludzkie tragedie. A ci, którymi kazano nam ostentacyjnie, w myśl dekomunizacyjnych idei bezkrytycznie pogardzać, często są jedynymi, którym los rodaków rzeczywiście należy na sercu. Niech więc Was nie zrazi koszmarnie słaba okładka (dla porównania – seria o Nadolskim ma jedne z najlepszych okładek jakie widziałem), bo naprawdę warto „Zamach „ przeczytać. Choćby po to, by zobaczyć „od kuchni”, jak działają służby wywiadowcze.
Zamach
Nasza ocena: - 80%
80%
Maciej Liziniewicz. Wydawnictwo Dolnośląskie 2021