Niby powinienem wiedzieć, czego się spodziewać. W końcu po lekturze wcześniejszych literackich dokonań Matuszka, z akcentem na (rozpisaną pod audio – superprodukcję Storytel Original) „Parabellę”, oczywistym było, jakie zabawy z popkulturą autor lubi najbardziej. I – co ważniejsze – jakie mu wychodzą. Ale przyznam, że aż takiego hołdu dla klasycznej, cyberpunkowej SF to się nie spodziewałem.
Ale nieważne oczekiwania, ważny finalny efekt i dzieło, które w jego ramach otrzymujemy. A „Zejście49” to z jednej strony swoisty fabularny, intertekstualny rollercoaster (rację mają autorzy okładkowych blurbów), a z drugiej nieprzyzwoita wręcz w swoim rozmachu zabawa z popkulturą i jej tworami z gatunki science fiction oraz kosmicznej grozy i cyberpunka.
Henryk utknął na Limesie – planecie, dla której miano „zapadłej dziury” to nobilitacja. Miejsce niechciane przez nikogo, przez większość zapomniane, w którym egzystencja oscyluje pomiędzy zbieraniem elektrośmieci a upadlaniem się tanim bimbrem. I niby Henrykowi to pasuje – bo cóż innego mógłby w życiu robić? Ale jednocześnie, mam wrażenie jakiejś nie do końca wyrażonej, nie w pełni wyartykułowanej tęsknoty bohatera. Za czymś niesprecyzowanym, czymś, czego nie pamięta, ale co objawia się oscylującym na granicy podświadomości i świadomości poczuciem dotkliwego, a równocześnie zupełnie nieracjonalnego braku.
Henryk to pozornie pracownik międzynarodowej korporacji. Trochę zapomniany, trochę porzucony, wraz z samym Limesem, który – niegdyś dzierżący kluczową pozycję w rejonie – obecnie stał się śmietniskiem i domem dla podobnych jak elektrośmieci, ludzkich odpadów. Czy jednak to, co widzimy, ta Henrykowa powierzchowność to cała prawda? A może jest coś więcej, to coś w przeszłości – a może w samym Limesie – co go trzyma w tym miejscu, co nie pozwala mu wszystkiego porzucić i uciec? Zwłaszcza w obliczu faktu, że wszyscy inni już dawno postawili na Limesie krzyżyk, jakby zupełnie im na nim nie zależało? A tym samym, na ciągłej, beznadziejnej w swojej zbędnej trwałości, służbie Henryka?
Kiedy na Limesie pojawia się tajemnicza kobieta, mocno zainteresowana bardziej Henrykiem i jego przeszłością, niż on sam, nasz bohater zostanie zmuszony do konfrontacji. Z otaczającą go rzeczywistością, z minionym, ale i z przyszłym. Oraz z prawdą o samym sobie. O tym, kim jest. Lub kim nie jest…
Początek powieści jest napisany bardzo w stylu Philipa K. Dicka. Zresztą, jego domeną było nie tylko kwestionowanie otaczającej rzeczywistości, która często okazywała się fasadą, przykrywającą gorzką prawdę o otaczającym świecie, wygenerowaną starannie iluzją mającą ukrywać prawdziwe. Było nią także kwestionowanie u jednostki poczucia własnej świadomości, rozumienie osobistego jestestwa, własnej istoty. Dick lubował się w kwestionowaniu człowieczeństwa swoich bohaterów, ale i – w druga stronę – rozważaniu, czy maszyny, komputery, cyborgi i szeroko rozumiana SI może sięgnąć po człowieczeństwo. IMHO – stać się człowiekiem.
I te tropy zdają się kluczowe w powieści Matuszka, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę mocno bezpośrednie odniesienia do dickowskiej ekranizacji powieści „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach” – sfilmowanej w kultowej kreacji z Harrisonem Fordem i Rutgerem Hauerem, „Blade Runnerze”. Oczywiście hołd względem filmu jest tylko wierzchołkiem całej góry nagromadzonych odniesień i nawiązań dla klasyki spod znaku cyberpunka i szerzej rozumianego science fiction. Pojawią się przecież archetypy literackiej grozy, choć tu mam wrażenie, że nieco prześmiewczo zaimplementowane, jako przykład popkulturowego przeładowania jednym, wyświechtanym wzorcem / pomysłem.
„Zejście49” to również bardzo szerokie – i trafne – rozważania nad rozpalającym obecnie coraz mocniej wyobraźnię społeczną tematem SI i algorytmów, uczących się na bazie dostarczonych informacji. Matuszek jasno określa się w sporze, w jakim stopniu to, co generuje SI jest twórczo oryginalne, a jak dalece jest przetworzonym remiksem tego, co już było. Innych dzieł, wzorców i ogólnych kodów kulturowych. Owszem, możemy polemizować, czy współczesna twórczość nie opiera się na podobnym syntetyzowaniu dotychczasowego dorobku kultury w nowe, niezależne dzieło. Ale SI bazuje przecież tylko na tym, jakie dane zostaną jej dostarczone, jaki zasób informacji zdoła przyswoić. I z nich wyciąga pewną średnią, ograniczoną protokołem wytycznych. Nie przełamuje barier, nie prowokuje nowatorskiego spojrzenia, ponieważ nie umie określić , czym owo nowatorstwo by było. Opiera się na ogólnych skojarzeniach społeczno – kulturowych, z akcentem na te najsilniej zakorzenione, najbardziej rozpoznawalne, a więc najliczniej zasilające jej aparat poznawczy. I łączy je wg schematu, jaki zasugeruje jej nadzorujący autor wiersza polecenia. Nie tworzy więc SI niczego nowego, ale przepoczwarza dostarczone informacje, sklejając swoiste kolaże z informacyjnego paper marche.
I o tym – w dużym skrócie – jest nowa powieść Matuszka. Oczywiście powyższy opis tematyki nie wyczerpuje, bo byłoby to dla „Zejścia49” zwyczajnie krzywdzące, jednak wskazuje równocześnie, że autor zabrał głos w ogólnospołecznej dyspucie w sposób dla siebie charakterystyczny – bawiąc się konwencją literacką, przełamując gatunkowe bariery i serwując spostrzeżenia starannie zaszyte w pulpową oprawę literatury gatunkowej.
Sam Limes to – jak wspomniałem – rubieże Wszechświata. I z jednej strony adekwatną wydaje się jego nazwa, z jednej strony mogąca odnosić się do „granicy” w rozumieniu rzymskim, odnosząca się do granicznych umocnień fortyfikacyjnych Imperium, a z drugiej stanowić kamuflowaną parafrazę autora do powieści „Limes Inferior” Janusza A. Zajdla, w której to bohater odkrywa, iż jego świat jest w rzeczywistości kolonią zarządzaną przez Obcych. W takim ujęciu planeta powieściowa u Matuszka doprawdy okazuje się być, podobnie jak w książce Zajdla, granica piekła. I czymś nad wyraz odmiennym, niż się z początku i bohaterowi i nam wydaje.
„Zejście49” to z jednej strony zabawa konwencją. Z drugiej – granie na sentymentach odwoływaniem się do literatury i kina fantastycznego, na jakich wychowywali się obecni trzydziestokilku- (i starsi) latkowie. To te pokolenia, roczniki z lat 80. i wcześniejszych mają szansę odczytać najwięcej ukrytych w tej powieści easter eggów, nawiązań i popkulturowych smaczków. Z jeszcze innej strony, to interesujący głos w kontekście dysputy o tym, jaka przyszłość w cieniu potężniejącej SI nas czeka, m.in. w obrębie szeroko rozumianej branży artystycznej.
Ale niezależnie od tego, z jakiej perspektywy na „Zejście49” spojrzymy, to zawsze pozostaje nam świetna, cyberpunkowa powieść, o jaką (nie tylko w polskiej) literaturze coraz trudniej. Tym bardziej warto.
Zejście49
Nasza ocena: - 85%
85%
Paweł Matuszek. Wydawnictwo IX 2023