„Żywa stal” dobitnie pokazuje, jak wiele mamy jeszcze do nadrobienia w temacie światowego komiksu, jeśli takie twory, jak ta argentyńska perełka tyle lat umykały naszej uwadze. I jak wiele przez to tracimy.
Mandioca nie tylko przyzwyczaiła nas do wydawania komiksów zachwycających, ale też – przy okazji – postawiła sobie za cel uzupełnianie polskiego rynku komiksowego o najważniejsze tytuły południowoamerykańskiego dorobku branży komiksowej. A „Żywa stal” jest albumem, którego edycją wydawca chyba przeszedł sam siebie.
To ekskluzywne, bardzo staranne edytorsko wydanie zawiera dwadzieścia historii, wykraczających poza jednoznaczną kwalifikację gatunkową. Bowiem znajdziemy tu opowieści fantastyczne, heroiczne, filozoficzne, z gatunku horroru. Przepełnione epickim rozmachem, grozą, rozważaniami nad ułomnością natury ludzkiej, pogardę dla żądz, które nami kierują… i wiele, wiele więcej. Fabularnie to swoiste majstersztyki, pozornie ze sobą ściśle nie połączone, ale układające się w spójną wewnętrznie przypowieść o niezwykłym wojowniku. Sięgającą nie tylko klasyki heroic fantasy, ale odważnie rozwijającą ją o sztafaż sf, fantastykę socjologiczną i filozoficzne rozważania nt ogólnej kondycji moralnej ludzkości.
Losy niezwykłego wojownika Harka i jego zagadkowego towarzysza o nieokreślonym gatunku i płci – Hybryda – zabierają nas w podróż w magiczne, oniryczne światy, które nie tylko olśniewają rozmachem kreacji, ale i zaskakują swoją – pozorną – obcością. Pozorną, bowiem pomimo nierealistycznego sztafażu ich mieszkańcy są do bólu ludzcy w swojej naturze, w ułomnościach i wadach, które im doskwierają. Dzieło najsłynniejszego argentyńskiego duetu Mazitelli / Alcatena pokazuje, jak przebogaty jest komiks południowoamerykański, stanowiący doskonałe rozwinięcie i uzupełnienie światowego rynku opowieści graficznych. Szalona wizja niezniszczalnego wojownika Harka – który stał się nim w wyniku koszmarnego eksperymentu, mającego stanowić karę za naigrywanie się z Arcypana, władającego bliżej nieokreślonym światem to swoiste arcydzieło. Twór, powstały w wyniku bolesnych, trauamtycznych doświadczeń okazuje się być formą niezniszczalnej maszyny do zabijania, ale i bytem wykraczającym poza zwykłe ludzkie pojmowanie. Gdybyśmy chcieli doszukiwać się nawiązań, powiązań, skojarzeń i innymi bohaterami komiksowych uniwersów, to należałoby oczywiście zacząć od Conana ( którego zresztą Alcatena miał okazję dla Marvela rysować), ale też przywołać choćby postać Wolverine’a, nieposkromionego Lobo, czy nieco zapomnianego Hi-mana. Tropów kulturowych jest tu wiele, mniej lub bardziej wyraźnych. Ale nic nie zmieni faktu, że przygody żadnego z wspomnianych bohaterów nigdy tak bardzo nie wykraczały poza obręb podstawowo przyjętej konwencji i których ogólny tragizm losów oraz samej genezy postaci nawet do pięt nie sięga tworowi argentyńskiego duetu. To, co w warstwie scenariusza stworzył Mazzitelli to przykład niespotykanej wręcz w komiksie ( nie tylko ówczesnym) ekspresji wyobraźni. Oniryczne, często szalone i wprost niepojęte wizje kryją w sobie niejednokrotnie gorzkie wnioski na temat naszych, typowo ludzkich przywar i ułomności. To nie tylko bezkompromisowa przygoda, historia upadających i obalanych imperiów, szalonych magów i podstępnych skrytobójców, ale też głęboki rachunek sumienia społeczeństwa, zmuszający do refleksji i przewartościowania własnego spektrum postrzegania.
Postać Harka to przykład bohatera na wskroś tragicznego. Uwikłanego w rozgrywki możnych, zdanego na łaskę i kaprysy wielkich swojego świata, który czynią z niego bezwolne narzędzie realizacji własnych chorych ambicji. Ale też – jednocześnie – ofiarę własnej buty i pychy, która prowokuje – może nadmierną, ale mimo tego spodziewaną – reakcję.
Hark nie może ani wyrwać się z zaklętego kręgu powinności, wpojonego w ramach eksperymentów które z początku obdarzają go niezniszczalna zbroją. A później, poprzez autodestrukcję i przetworzenie własnej istoty w nową, organiczno – metaliczną formę, co czyni go już nawet nie formę ludzką uwięziona w swoistej zbroi – maszynie, ale z niego samego czyni jednostkę skrajnie odmienną od człowieczeństwa. W tytułową „Żywą stal” właśnie.
Jego nieodzowny towarzysz Hybryd ma nie tylko nieokreślony gatunek i płeć, ale ogólnie jest arcyciekawą postacią. Początkowo będąc trochę elementem tła, trochę narratorem, okazuje się być znaczącym spoiwem wydarzeń, czasem biernym obserwatorem, czasem ich katalizatorem. Hybryd jest istotą trochę o charakterze klasycznego Błazna. Nieco prześmiewczy, nie obawia się obnażać bolesnych prawd. Jego uwagi zwykle są bardzo celne, a jednocześnie gorzkie w wymowie i we wnioskach. Jednocześnie to doskonałe uzupełnienie całej opowieści, nadające jej głębszego, dodatkowego wyrazu.
Graficzne wyczyny Alcateny to idealne uzupełnienie wizji Mazzitelliego. Rysunki są niezwykle plastyczne, olśniewająco szczegółowe, ale też w dużym stopniu oniryczne, wymykające się gatunkowym standardom i często sięgające po czysty surrealizm. Co akurat sprawdza się wyśmienicie przy takim rodzaju prowadzenia fabuły. Nie dość, że świetnie koresponduje z pomysłami scenarzysty, to nie stanowi tylko koniecznego dodatku, ale staje się pełnoprawnym, drugim narratorem, tyle, że graficznym.
„Żywa stal” zaskakuje z każdą stroną, z każdą kolejną historią. To z jednej strony powiew świeżości wobec zalewu historii amerykańskich trykociarzy, a z drugiej po prostu prezentacja nieskrępowanej wyobraźni autorów nie uwikłanych w ograniczenia rynkowych tendencji i aktualnych trendów. „Żywa stal” to arcydzieło, które najlepiej dawkować sobie w małych dawkach, nieśpiesznie, aby móc dłużej się nim delektować i co rusz odkrywać kolejne warstwy, następne szczegóły. Zbyt szybka, pobieżna lektura sprawi, że nazbyt dużo możemy po drodze stracić.
Żywa stal. Scenariusz: Eduardo Mazzitelli. Rysunki: Enrique Alcatena. Wydawnictwo Mandioca 2020.
Ocena: 10/10